Artykuły

Marieta Żukowska: Serial to nie obciach, ale...

- Łódź była tylko etapem w moim życiu. Może jeszcze do niej wrócę, ale mieszkam gdzie indziej - MARIETA ŻUKOWSKA, aktorka Teatru im. Jaracza w Łodzi, przeniosła się do Warszawy.

Anna Gronczewska: Czy rola Marzeny w serialu "M jak miłość" zmieniła pani zawodowe życie?

Marieta Żukowska: - Ależ skąd!

Ale przyniosła przecież dużą popularność, której nie zapewni pani teatr?

- Dla mnie popularność nie ma najmniejszego znaczenia. Gdybym bardzo chciała być popularna, wzięłabym udział w "Tańcu z gwiazdami". Jednak na to się nie zgodziłam. Serial traktuję jako swoją pracę.

Bez zastanowienie przyjęła pani pracę w serialu?

- Tak. Uważam za hipokryzję twierdzenie, że granie w serialu to pewnego rodzaju obciach. Żyjemy w kraju, gdzie nie tworzy się mnóstwa filmów. Oprócz teatru nie ma dla aktorów wielu możliwości występowania. Praca w serialu na pewno w jakimś stopniu mnie rozwinęła. Oczywiście, nie można tego porównywać z filmem czy teatrem, bo aż nie przystoi. No cóż, takie są warunki, należy się więc do nich przystosować, a nie psioczyć. Praca w serialu jest o tyle trudna, że gra się w pośpiechu. Człowiek nie jest w stanie poświęcić temu tyle czasu, by efekt był bardzo dobry.

"M jak miłość" nie jest pani pierwszym serialem...

- Zagrałam wcześniej w "Pierwszej miłości". Gdy jest się młodą studentką, jak ja wtedy byłam, to ma się potrzebę szybkiego usamodzielnienia się, zarobienia pieniędzy. Jeżeli los daje taką szansę, to dlaczego z niej nie skorzystać?

Lubi pani Marzenę, bo jej zachowanie przyprawia niektórych widzów o palpitację serca?

- Cóż mogę zrobić? Taki jest scenariusz, takie są wymagania reżysera. Oczywiście, jej zachowanie jest ekstremalne i dziwne. Z drugiej strony, myślę, że nie możemy oglądać zawsze kremu cukrowego z wiśnią. Takie sytuacje, jakie przytrafiają się Marzenie, zdarzają się w życiu. My się przed nimi bronimy i chcemy żyć w ułudzie. A takie rzeczy są prawdziwe.

Marzena znajdzie wreszcie swoją prawdziwą miłość?

- Nie mam pojęcia. Trzeba by zadzwonić do pani Ilony Łepkowskiej

Ma pani za sobą debiut filmowy, zagrała pani m.in. w "Bezmiarze sprawiedliwości". Teraz zakończyła pani zdjęcia do kolejnego obrazu. Co to za film?

- Zagrałam w nim główną rolę, a wystąpiłam u boku Jana Frycza. Jak wejdzie na ekrany, a stanie się to dopiero za rok, wreszcie będę mogła powiedzieć, że zrobiłam coś w filmie. Niestety, nie mogę na razie niczego więcej zdradzić.

Pochodzi pani z Żywca, ale od wielu lat mieszka z dala od rodzinnego domu. Czuje się pani jeszcze góralką?

- W górach się urodziłam, tam są korzenie, miejsce moich pierwszych zabaw, tam poznawałam świat. Ale tak naprawdę jestem teraz związana z Warszawą, gdzie mieszkają również moi przyjaciele, znajomi.

Góralki są temperamentne, porywcze. To też pani cechy?

- Pewnie coś z tego jest we mnie w środku. Ale, moim zdaniem, to też kolejny stereotyp. Każdy człowiek jest inny. Miejsce, w którym się wychował, nie ma wielkiego wpływu na charakter.

Rodzice byli zadowoleni, gdy dowiedzieli się, że chce pani zostać aktorką?

- Mój ojciec chciał, bym została muzykiem. Mama bardzo mnie w moim wyborze wspierała. W ogóle byłam bardzo samodzielnym dzieckiem, większość decyzji podejmowałam sama. Jedne trochę na przekór rodzicom, inne w zgodzie z nimi.

Studiowała pani w łódzkiej filmówce. Dostała się pani do niej za pierwszym razem. To chyba świadczy o dużym talencie?

- Nie wiem. Może to było tylko przeznaczenie?

Z Łodzią związała się pani na wiele lat. Najpierw była szkoła, potem Teatr im. Jaracza...

- W Teatrze im. Jaracza zaczęłam grać już na drugim roku studiów. Można więc powiedzieć, że to teatr mnie wybrał. Do dziś w nim gram, można mnie oglądać w trzech przedstawieniach. Ale niedawno przeprowadziłam się do Warszawy. W związku z moim trybem pracy mieszkanie w Łodzi stało się niemożliwe.

Czy opuszczała pani Łódź z żalem?

- Łódź na zawsze pozostanie w moim sercu. To miasto, gdzie świadomie zaczęłam poznawać siebie jako człowieka. Przecież studia zmieniają wiele w życiu, dużo się w sobie odkrywa. Człowiek zmienia się nieraz o 180 stopni. Natomiast samego miasta żałować nie będę.

Dlaczego?

- Przywiązuję się do ludzi, do pewnych sytuacji, ale nie do miejsca. Oczywiście, zawsze pozostaje sentyment. Jednak należy myśleć o własnym szczęściu. Jeżeli przychodzi czas, by zmienić miasto, w którym się mieszka, trzeba być odważnym i to zrobić. Może za rok zamieszkam w Londynie i będę robić całkiem inne rzeczy?

Nie jest więc pani za bardzo sentymentalna...

- Myślę, że jednak jestem. Czasem się śmieję, że mam taką rosyjską duszę. Ale muszę walczyć z tym sentymentalizmem. Aby iść do przodu, poznawać jak najwięcej, nie bać się rozwijać. Często bywa, że jest nam bezpiecznie w danych okolicznościach i dlatego staramy się je zachować. Wybieramy więc drogę, która pozornie jest bezpieczna. To może nas uśpić i możemy przestać się rozwijać. A mamy tylko jedno życie i powinniśmy wziąć z niego jak najwięcej. Czasami strach nas ogranicza. Wydaje mi się, że warto podjąć ryzyko, nawet jeśli się przez to trochę pocierpi.

Nie za ciężko będzie pani dojeżdżać do Łodzi na spektakle?

- Pewnie, że będzie trudno. To mój wybór. Nie wiem, na ile lat starczy mi sił. Ale jestem tak bardzo związana z Teatrem im. Jaracza, że trudno przenieść mi się do jakiegoś warszawskiego teatru.

Ma pani w Łodzi swoje ulubione miejsca?

- Na pewno uwielbiam swój teatr. Ale też Piotrkowską, kafejki, które są przy niej, kino Charlie. Łódź jest dla mnie taką Kubą - to żywa scenografia. Jest tak inna od wszystkich miast, które w życiu widziałam, że przez to jedyna i cudowna. Mroczna, a jednocześnie zadziwiająca, błyszcząca, kolorowa. Gdy wejdzie się w zaułki Łodzi, to nie trzeba jechać na Kubę. Myślę, że miasto daje wiele inspiracji. Dlatego jest tu szkoła filmowa. Mieszkają w Łodzi prawdziwi ludzie, z historią wypisaną na twarzy.

Wielu młodych ludzi, nie tylko aktorów, by coś osiągnąć w życiu, tak jak pani wyjeżdża z tego miasta...

- Tak, bo to jest nieuniknione. Łódź była tylko etapem w moim życiu. Może jeszcze do niej wrócę, ale mieszkam gdzie indziej.

Kocha pani kino?

- Uwielbiam oglądać filmy! Mam w domu tysiące płyt DVD. Uczę się z nich, podziwiam grających w nich aktorów. Wiele filmów mogłabym oglądać bez przerwy - na przykład "Śniadanie u Tiffany'ego". To taki mój "odstresowywacz". Ale też uwielbiam "Magnolię", "Blue Velvet", a "Szepty i krzyki" Bergmana mogłabym oglądać na okrągło.

Ale podobno azyl odnajduje pani nie tylko w kinie, ale też w kuchni. Lubi pani gotować?

- To prawda. Jeśli znajdę czas, chętnie gotuję, głównie dla przyjaciół. Czasem robię dla nich kolacje. Nie mam żadnej popisowej potrawy. Szukam nowych przepisów, jednak najlepiej lubię włoskie jedzenie.

Kolejną pani słabością są zakupy...

- Tak, ale jest też jeszcze taniec. Ale z tymi zakupami jest już trochę lepiej. Wolę pojechać w podróż do Meksyku czy Maroka, niż kupować kolejną sukienkę czy buty.

Tak groźne było to kupowanie?

- Było groźne. Moim zdaniem, był to rodzaj odstresowywania. Jeszcze trzy miesiące temu nie mogłabym się obyć bez zakupów. Teraz nie są mi wcale potrzebne.

Czyli omija pani centra handlowe?

- Zawsze je omijałam. Nie lubiłam ich nigdy. Duszę się w nich, nie jestem w stanie wytrzymać. Zakupy robiłam w małych sklepach. Mam swoje ulubione miejsca. Tam kupuję jakieś ubrania.

Skoro bardzo lubi pani tańczyć, dlaczego nie przyjęła pani propozycji występu w "Tańcu z gwiazdami"?

- Szanuję ten program i moja odmowa nie była wyrazem pogardy. Niech cieszy ludzi. Jestem jednak aktorką, nie tancerką. Występ w "Tańcu z gwiazdami" byłby zabiegiem medialnym. Gdy rozmawiałam z reżyserem tego programu, powiedziałam, że gdyby zabrali mnie do Buenos Aires i tam byśmy się uczyli tańczyć, to czemu nie...

To może wystąpi pani w "Jak oni śpiewają"?

- Też na razie nie jestem tym zainteresowana, może kiedyś spróbuję. Skupiam się na aktorstwie. Priorytetem jest dla mnie film, serial, ale przede wszystkim teatr.

A co z podróżami, o których pani wcześniej wspomniała?

- Kocham podróżować. Myślę, że jest to cel mojego życia. Byłam w Moskwie, w wielu krajach europejskich.

Dotarła pani już do Meksyku i Maroka?

- Tam się dopiero wybieram. Oszczędzam na zakupach, by pojechać do tych krajów.

Komu zawdzięcza pani tak oryginalne imię?

- Rodzicom. Nie wiąże się z tym żadna specjalna historia. Trochę cierpiałam przez to imię w przedszkolu, bo nikt nie mógł go zapamiętać. Teraz bardzo je polubiłam i cieszę się z niego.

Robi pani prawo jazdy...

- Jestem po pierwszej lekcji. Jeździłam po Warszawie, między tirami! Auto mi się bardzo przyda. Bałam się siadać za kółkiem, ale teraz nadszedł czas, by wreszcie złapać byka za rogi.

Ma pani wymarzone auto?

- Myślę, że będzie to stary jeep.

Zaczyna pani od samochodu z górnej półki...

- Poczuję się w nim bezpieczna. Jeśli ktoś mnie stuknie, będę pewna, że nic mi się nie stanie.

Może pani powiedzieć o sobie, że jest znaną, popularną aktorką?

- Nigdy tak o sobie nie chcę powiedzieć. Kiedy człowiek powie o sobie, że jest znany, to oznacza, że jest skończony. Dopóki jesteśmy niepewni siebie, mamy impuls, by się rozwijać. Chcę robić to, co będzie mnie cieszyło, rozwijało, dawało satysfakcję.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji