Artykuły

Nielegalne zgromadzenie, czyli Sierpień 1980 na Monciaku 2007

Kolega w niebieskim mundurze podchodzi i mówi do człowieka z tłumu: proszę nie fotografować. Ma pan zezwolenie na robienie zdjęć? Nie. To proszę oddać film. Ale proszę pana, ja nie mam filmu. To aparat cyfrowy i już go chowam - tłumaczył potulnym głosem widz. I sama nie wiem, czy ten człowiek z tłumu już się bawił z nami czy był rzeczywiście przez chwilę zdezorientowany? - uliczny spektakl "Tak było" Teatru Plama z Gdańska i Sceny off de Bicz z Sopotu opisuje Ryszarda Wojciechowska w Dzienniku Bałtyckim.

W pewnym momencie zwątpiłam, czy to na pewno spektakl. Poczułam dreszczyk emocji. Zwłaszcza jak podszedł do mnie ten w niebieskim mundurze. I z kamienną twarzą wyciągnął mi z ręki ulotkę, pytając skąd ja, obywatelka, posiadam taki niebezpieczny materiał. A potem dodał, że mi się ostatni raz upiekło.

****

Chwilami było jak dawniej. Kurczaki właśnie wyszły. Cytryny miały więcej kwasu w kwasie. Papier toaletowy był szary i na sznurku. A klient uprzejmie pytał: - Szanowny pan rzeknie w jakiej cenie ta parasolka z napisem "Solidarność"? I słyszał od kierownika, że jak nie pada, to 20 złotych, a jak pada to 25. Ulica Bohaterów Monte Cassino falowała tłumem. Aktorzy mieszali się z publicznością. Iluzja z rzeczywistością. Był milicjant w za ciasnej czapce i piosenki strajkowe. Ulotki i plotki. I tylko jakiś starszy mężczyzna widząc, że podchodzę do niego z dyktafonem, zaśmiał się mówiąc:

- Niech z pani nie będzie taki Ziobro...

Rocznice można obchodzić na różne sposoby. Akademie ku czci, wiece, apele. Jak dawniej... Ale też można inaczej. Tak, jak to wymyśliła Danuta Kobzdej z Fundacji Centrum Solidarności. Tylko, żeby nie było nudno - myślała. I nie było. 27 rocznicę Sierpnia ' 80 uczczono tym razem spektaklem ulicznym "Tak było". I to na ulicach Sopotu. Widowisko przygotowała grupa teatralna Plama oraz sopocki teatr Off de Bicz.

Ale o co chodzi?

Dziewczyna w szarej sukience niespokojnie biega po placu. Nieco teatralnie przyciska do piersi dwa bochenki chleba. Chłopiec wciska ludziom obrane już pomarańcze. Grupka młodych skanduje: mięsa, mięsa, stojąc przed witryną... jubilera. Mężczyźni w drelichach z napisem "Stocznia im. Lenina" bębnią drewnianymi pałkami w metalowe beczki po paliwie. Wokół nich szybko zbiera się ciekawski tłum. Ludzie wyciągają szyje. Niektórzy robią zdjęcia. Słychać szmery. I chichot.

Nagle jak spod ziemi, pojawia się człowiek w niebieskim mundurze:

- Obywatele. Przypominam, że to zgromadzenie jest nielegalne. Rozejść się. To mówiąc, milicjant wypycha tłumek do tyłu. Jakaś kobieta, wyraźnie zdezorientowana, cofając się dopytuje: - Proszę pana, co się tutaj dzieje? Coś pewnie wystawiają?

- Obywatelko, ja mam panią zanotowaną. Pani się wszędzie szwenda. Proszę odejść, bo inaczej zatrzymamy.

Lekko już wystraszona, rozgląda się bezradnie. Dopiero ktoś z boku jej podpowiada ze śmiechem, że to spektakl o czasach PRL i o sierpniu '80. Słysząc to, krótko ostrzyżony chłopak odwraca się do swojej dziewczyny: - Widziałaś? Ale, kurde, szopka.

W pewnej chwili w górę poleciały ulotki. Inny chłopak z tłumu podniósł jedną.

- Boże, 1980 rok? Mnie jeszcze wtedy na świecie nie było.

Kiedy go zagaduję w stylu - co ty wiesz o PRL-u, odpowiada mi krótko: - Nic. Ja się urodziłem w 1984 roku. I jedyne co mam zapisane w pamięci, to Jaruzelski. A kartki na mięso widziałem tylko w książce do historii - śmieje się. Wie pani, że ja długo nie mogłem się zorientować, co to za przedstawienie? I nadal je oglądam, bo wciąga. Choć nie rozumiem, o co im chodzi.

Naszej rozmowie przysłuchuje się młode małżeństwo.

- Jesteśmy spoza Trójmiasta. Ale w sierpniu '80 roku byłem z rodzicami na wakacjach w Oliwie. Któregoś dnia mama poszła do sklepu. Wraca i mówi, że jest wojna. A to był strajk. Szybko się spakowaliśmy i wróciliśmy do domu - wspomina on.

- Ten spektakl jest świetny - wtrąca ona. W pewnym momencie zwątpiłam, czy to na pewno spektakl. Poczułam dreszczyk emocji. Zwłaszcza jak podszedł do mnie ten w niebieskim mundurze. I z kamienną twarzą wyciągnął mi z ręki ulotkę, pytając skąd ja, obywatelka, posiadam taki niebezpieczny materiał. A potem dodał, że mi się ostatni raz upiekło.

- Za chwilę będą pałować - mówi inna kobieta. Trudno powiedzieć, czy mówi to żartem czy serio.

- Dlaczego pani tak myśli?

- Bo sama to kiedyś przeżyłam. Więc wiem, jak się kończy.

Niektórym jednak na poważnie się mieszało.

Pewna staruszka podniosła taką ulotkę. Przeleciała wzrokiem i poleciała z nią do milicjantów.

- To jakieś głupoty. Widzi pan, jak się tym młodym w głowie przewraca? Trzeba im to odebrać. W tej chwili sklepy są pełne. A oni takie bzdury wykrzykują. Milicjant uprzejmie wysłuchał i obiecał, że tych co rozrzucają ulotki, wyprowadzi z tłumu.

Starsza pani, spokojniejsza już, ruszyła w górę ulicy. Kiedy ją dogoniłam pytając - czy to był taki obywatelski donosik odparła bez uśmiechu: - Chce mnie pani obrazić? Powiedziałam to, co czuję. A czuję, że to wszystko jest przeciw naszemu rządowi - mówi coraz bardziej zapalczywie. - Ja nasz rząd uwielbiam. Uwielbiam pana Kaczyńskiego. A ci tutaj robią to wszystko przeciwko niemu. Dlatego policja poszła szukać tych głupków, którzy rozrzucają kłamliwe ulotki. Im się w głowach poprzewracało. Oni życia nie znają.

- Ale to ulotka sprzed lat, z sierpnia 80 roku - próbowałam tłumaczyć.

- A kto to wie? Ja nie chcę takiej ulotki - rzuciła ją, przyspieszając kroku.

A co to jest KC?

Elwira Twardowska, która prowadzi grupę teatralną "Plama" mówi, że może taki spektakl będzie sygnałem dla tych młodych, którzy go oglądają, żeby sięgnęli do historii. - My już zapominamy. Młodych nie uczymy. Myślę więc, że taka akcja ma sens. Choćby dlatego, że ich spektakl nie nudzi. A zaciekawia.

- Byłam świadkiem takiej scenki. Kiedy nasi aktorzy czytali stare gazety: Trybunę Ludu i Głos Wybrzeża, jakiś nastolatek zapytał rodziców - a co to jest KC? Bo dostrzegł w gazecie duży tytuł "Plenum KC". Nawet ci nasi młodzi podczas prób też się co chwilę dziwili. Jeden do drugiego mówił: - Słuchaj, ja mam tu napisane, że chcemy wolnych związków zawodowych. No, a jakie mamy związki, jak nie wolne? Oni nie wiedzą, że było inaczej.

Elwirę Twardowską bawiło to, że ludzie tak posłusznie reagowali na polecenia przebierańców z milicji.

- Kolega w niebieskim mundurze podchodzi i mówi do człowieka z tłumu: proszę nie fotografować. Ma pan zezwolenie na robienie zdjęć? Nie. To proszę oddać film. Ale proszę pana, ja nie mam filmu. To aparat cyfrowy i już go chowam - tłumaczył potulnym głosem widz. I sama nie wiem, czy ten człowiek z tłumu już się bawił z nami czy był rzeczywiście przez chwilę zdezorientowany?

Największy problem mieli z rekwizytami do spektaklu.

- Te kombinezony stoczniowe są oryginalne i należą do Leonarda Szmaglika, fotoreportera, który był kiedyś stoczniowcem. I Zachował je na pamiątkę - opowiada. - Od niego też mamy prawdziwe sprzed 27 lat gazety. On nam także dostarczył autentyczne ulotki strajkowe, z których mogliśmy zrobić ksero. Okazuje się, że Leon ma lepsze zbiory z tamtego okresu niż nasze archiwum Solidarności - śmieje się. - A mundury milicyjne? O, to bardzo skomplikowane. Wypożyczyliśmy je między innymi z Teatru Słowackiego w Krakowie. Rozmawiałam z dyrektorem i obiecałam, że zwrócę całe i nienaruszone. Pani Danusia Kobzdej z Centrum Solidarności chciała nam dać mundury zomowskie. Bo tylko takie ma. Ale to nie ten czas.

Czy to dobrze, że o tak smutnych czasach opowiada się chwilami tak wesoło, żeby nie powiedzieć nawet - komediowo?

Elwira Twardowska ma na to swoją odpowiedź: - Ja myślę, że sierpień 80 roku to był bardzo radosny moment. Właściwie już wszyscy poczuli się bezpiecznie. Już było wiadomo, że milicja nie bije. Naiwnie się myślało, że wszyscy są fajni, dobrzy, w porządku. W sierpniu nawet władza komunistyczna okazała się nie taka zła. Tak się myślało. Więc dzisiaj nie trzeba robić z tego dramatu w trzech aktach.

Walentyna Twist

Troszkę wyżej przy kościele św. Jerzego stanął PRL-owski sklepik. Uwija się w nim Jacek Borzych (na co dzień Fundacja Archiwum Filmowe). Na chwilę - jako kierownik sklepu obwoźnego numer 1. Z głośnika słychać na przemian "Małgośkę" Maryli Rodowicz i "Walentynę Twist" Filipinek. Hity muzyczne PRL-u. Przyjemnie, jak na festynie. Niektórzy podrygują. Inni ciekawie zaglądają do wnętrza sklepowego. Borzych zachwala to, co najlepsze. Oranżada w takich samych butelkach jak za czasów PRL. Autentyczna landrynka z Elbląga. Żaden tam smak pomarańczowy czy cytrynowy. Prawdziwa landrynka. Na miejscu i na wynos.

Ale jego zdaniem i tak najlepiej sprzedaje się papier toaletowy i koszulki z napisem: "towar dotknięty uważa się za sprzedany". - Chociaż lepszy byłby napis: towar macany należy do macanta. Tak się wtedy mówiło - tłumaczy.

- Ile możemy kupić papierów toaletowych? - dopytuje ktoś. Jak na razie jest jeszcze bez ograniczeń. Ale jak nadal będzie tak dużo chętnych, to wprowadzimy ograniczenie do 3 rolek na głowę, żeby nie powiedzieć na cztery litery - odpowiada. Słuchający ludzie zanoszą się śmiechem.

Ktoś prosi o duplikat kartki na mięso.

- Wersja duża. Bo dziś nikt by nie uwierzył, że kiedyś taka mała karteczka pozwalała człowiekowi przeżyć cały miesiąc - tłumaczy Borzych. - Ludzie tylko żałowali, że nie udało się nam zdobyć Polococty. Ale naprawdę się nie udało. Już nie produkują. A to była taka socjalistyczna coca cola.

Zapamiętał jednego klienta. Pana, który przyjechał z Paryża.

- Przyszedł do nas. Obejrzał wystawę. I pokazał na jedno ze zdjęć. O to, sklep mięsny z pustymi hakami.

Ten człowiek mi opowiedział, że kiedyś wyciął takie zdjęcie z jakiegoś "Paris Matcha". Powiesił je sobie na lodówce. I wisi tam od lat. Pokazuje je, co jakiś czas synom, powtarzając: - Pamiętajcie, aby nigdy do tego nie dopuścić.

Kierownik obwoźnego sklepu numer 1 ma swoją pamiątkę po PRL-u.

- A właściwie po NRD - śmieje się. - To enerdowski otwieracz do butelek z ichniejszego Warsu, czyli Nitropy. Prawda, jaki piękny? - zachwyca się.

Pan Ryszard z Poznana, który stoi w kolejce po cytryny, mówi: - To już było tak dawno, że się zapomniało. A teraz się przypomina, wszystko co dobre i złe. Ale w tej chwili też nie jest idealnie. Są kontrasty. Wcale się nie dziwię antyglobalistom, że walczą z tym światem. Mam dzisiejszą gazetę. Widzi pani - pokazuje - lewacy palą auta bogaczy. I to gdzie? W Niemczech. Tam gdzie jest zaawansowana demokracja. U nas też tak pewnie będzie.

Elżbieta Włodkowska kupuje kartkę na mięso. - Pamiętam, jak mi taką kiedyś z portfelem ukradli. Przyszłam wtedy do mamy z płaczem. Niech się pani nie śmieje. Lekko nie było. A teraz kupiłam ją dla wnuczki. Żeby wiedziała, że babcia coś takiego kiedyś używała. Że babcia się chowała w kolejce pod ławkę, bo strzelali do nas. Że myśmy krzyczeli swoją prawdę, a oni nas gonili po tych ulicach. Niech wie, co babcia przeżyła. Ona ma dopiero dwa i pół roku. Ale mnie słucha.

Opowieści przerywa część oficjalna. Na malutką scenę przy kościele świętego Jerzego wchodzi władza. Rozbawiona publiczność nieco się niecierpliwi... widząc Janusza Śniadka, szefa "Solidarności" czy Jacka Karnowskiego, prezydenta Sopotu. I tylko przez chwilę słychać pomruki zgody, kiedy prezydent Karnowski mówi, że niektóre z prezentowanych tu przez aktorów haseł z sierpnia 80 są nadal aktualne. Na przykład to: Wprowadzić zasadę doboru kadry kierowniczej na podstawie kwalifikacji, a nie przynależności partyjnej. Albo inne: reform w służbie zdrowia. Prezydent już nie zauważył jednak, że postulat: podnieść wypłaty o 2 tysiące złotych, też by się przydał.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji