Potworny industrial
Scena pod Sceną zainaugurowała wczoraj działalność w teatrze Wybrzeże. Piwniczny chłód, beton, siatka i kątowniki... To nie pozostałości remontu, lecz scenografia, w której Agnieszka Olsten instaluje spektakl " Solo ". Adaptacja prozy Andrzeja Stasiuka to debiut teatralny młodej reżyserki.
Dlaczego sięgnęłaś po Stasiuka? "Solo" jest tekstem niedramatycznym, napisanym prozą, w intencji autora przeznaczonym na potrzeby telewizji.
Agnieszka Olsten: Tekst powinien być pewną prowokacją do rozmowy. Wśród współczesnych polskich dramatów nie znalazłam niczego, co by spełniało te warunki. Tymczasem Stasiuk posługuje się literaturą w niezwykły sposób. Co więcej, w "Solo" podejmuje bardzo aktualny temat. W prasie ciągle pisze się o tym, jak dzieci zabijają swych kolegów czy nauczycieli, i nikt nie potrafi powiedzieć dlaczego. Można wskazywać na rodzinę czy środowisko, ale to nie jest prawda albo jest to tylko jej część.
Na marginesie scenariusza notujesz: "Jest ktoś, kto morduje, i ktoś, kto tego nie robi. Ktoś lubi marlboro, a ktoś woli camele. Nie szukam odpowiedzi, dlaczego tak się dzieje". Nie interesuje Cię motywacja 25-letniego mordercy, bohatera tej sztuki?
To jest tak jak w opowieści o mnichu, który chciał narysować słonia, chociaż nigdy go nie widział. Wiedział, że jest większy od konia, ma większe uszy, jest cięższy. Narysował go i choć niby wszystko się zgadzało, słoń to nie był. Ja nie chciałam popełnić tego błędu. Przygotowując się do pracy, przeczytałam mnóstwo wspomnień, zwierzeń, zeznań seryjnych morderców. Miałam poczucie, że oni niby mówią wszystko, a jednak jest coś, co się wymyka: ten mały punkt, w którym "to" się właśnie wydarza. Po części o tym też jest sztuka.
"Solo" to drastyczny tekst. Co więcej, odżegnujesz się od moralizowania, oceny, socjologicznej analizy przestępczości. Idziesz pod prąd oczekiwaniom społecznym. To może być skandal...
Myślę, że skandal nie wybuchnie. Po wystawieniach Sary Kane, po tym, co zrobił Warlikowski, to raczej niemożliwe. Chyba że skrajni katolicy okrzykną mnie relatywistką albo nihilistką. Rzeczywiście, nie daję w spektaklu żadnego światła, ciepła ani czułości. Widać to choćby w scenografii - potworny, twardy industrial, beton, kątowniki, siatki, instalacja. Podejrzewam, że jeśli widz będzie bliski temu, co zobaczy, powie: "Tak jest! Jasne! Rzeczywistość jest twarda, życie kopie nas po jajach, a śmierć to jest jedno wielkie g...". Ale jeśli przyjdzie ktoś ciepły i jasny, stwierdzi: "Nie chcę tego, to nieprawda, brakuje tu słońca...".
Powiedzenie "to nieprawda" będzie przecież równoznaczne ze stwierdzeniem, że ten ponury obraz jest zafałszowany. Tym samym Twoja diagnoza zostanie zanegowana i odrzucona...
Widz ma prawo ją odrzucić, ale niech to zrobi sam. Ja nie podam mu odpowiedzi na tacy, bo jej nie znam. Chciałam uchwycić optykę bohatera: czy jak szedł ulicą, to widział zielone drzewa czy kamienie, jak patrzył na ludzi, to widział ich oczy czy w co są ubrani. Chciałam odkryć jego wzrok, a nie przeżycia. Znajomi mówili mi, że nie powinnam brać na warsztat tego tekstu, bo jestem zupełnie inna niż bohater sztuki. A przyjaciółka poradziła mi, bym znalazła punkt, który łączyłby mnie z bohaterem, i dopiero na nim budowała przedstawienie.
Znalazłaś taki punkt?
- Tak, samotność. Z tej samotności wziął się też pomysł na przestrzeń. Chodziło o to, żeby bohater był sam i żeby każdy z widzów był sam. Przez to łatwiej zrozumieć postać. Mam poczucie, że jest coś takiego w samotności. Świat się nagle odsuwa, nie można złapać powiązań pomiędzy jego elementami, nieuchwytne stają się wartości, nie ma o co dbać. Nikomu nie jesteś potrzebny, z nikim nic cię nie wiąże. Wówczas następuje silne spadanie do wewnątrz siebie, a to bardzo niebezpieczna chwila.
O tym również jest ta sztuka. O tym, że samotność może być - jest - niebezpieczna.
Jesteś związana z niezależną grupą producencką SAMSEZRÓBPRODAKSZYN, współtworzyłaś filmy nurtu niezależnego, prowadzisz amatorski teatr Collegium Civitas. Scena zawodowa to kolejne wyzwanie czy port docelowy?
Teatr zawodowy daje grunt do robienia teatru. Tutaj, w Gdańsku, dostałam świetną ekipę ludzi, którzy ze mną współpracowali. To niezwykle cenne. Ale lubię też inne formy działania. W zeszłym roku w ramach działalności SAMSEZRÓBPRODAKSZYN wyprodukowaliśmy film dokumentalny "Only for fun, for fun only" o Teatrze Prób w Wągrowcu. Ten projekt był wynikiem wyłącznie naszej wolności. Nie było pieniędzy, ale były chęci i talent. Film, który powstał, jest bardzo dobrze odbierany. Wtedy zrozumiałam, że nie trzeba czekać na swoją szansę. Wystarczy chcieć. Nie lubię "narzekactwa", które się obecnie pleni: "Nic nie można, nie ma pieniędzy itd..." To nie do zniesienia. Jeśli się ma talent i chęci, trzeba się zebrać i robić swoje.
Zamierzasz "robić swoje" w Warszawie czy wiążesz plany z Trójmiastem?
Ja wiążę, ale nie wiem, co na to dyrekcja teatru... [śmiech] Tu się wspaniale pracuje. Gdańsk był zawsze dla mnie nieco bajkowy, nieco pocztówkowy, trochę nawet kiczowaty. Tymczasem okazuje się, że tu jest zaplecze fantastycznych, rzetelnych ludzi z pasją. Nic, tylko przyjeżdżać, zbierać ich i produkować. Warszawę trzeba zostawiać i w ogóle się na nią nie oglądać!