Artykuły

Widzowie skazani na teatr

Teatr to ciekawa instytucja. Kryje w sobie zakamarki, o których prze­ciętnemu zjadaczowi dramatycznej strawy nawet się nie śniło. Ot, cho­ciażby takie pomieszczenie jak do­piero co otwarta Scena pod Sceną, której działalność zainaugurował spektakl " Solo " na podstawie pro­zy Stasiuka.

Jaka tam scena! Nie daj się zwieść, przygodny widzu. Ta niewinnie brzmiąca nazwa to przykrywka. Tak naprawdę jest to loch ukryty głęboko w katakumbach teatru. Osobliwe skrzyżowa­nie celi śmierci z salą egzekucji. Warto się więc dobrze zastanowić, nim udamy się na "Solo" w reżyserii Agnieszki Olsten. Trzeba być przygotowanym na ciąg doz­nań, które mogą się okazać traumatyczne.

Teatr, nie teatr

Lojalnie ostrzegam! Przekroczywszy próg teatru, wpadniemy w szpony "wybrzeżowych" służb specjalnych. Uzbrojo­ne w latarki draby z teatralnego SB nie pa­tyczkują się z widzami. Przechwytują nieszczęśników, aby wtrącić ich w podzie­mia. Atmosfera nieco jak z "Procesu" Kafki. Mroczno, duszno, długie, kręte kory­tarze. Stąd nawet przywódca "ośmiornicy" nie potrafiłby dać nogi. Na końcu koryta­rza taborecik w zakratowanej celi metr na metr. Każdy widz zostaje doń wtrącony. W tle muzyka rodem z filmu grozy. Zło­wrogo błyska zepsuta świetlówka. Słychać szybki, nerwowy krok. Majaczy mroczna sylwetka. Człowiek? Może wściekłe lub zranione zwierzę? W końcu za kratkami, ale jednak robi się niemrawo. I nagle po­wódź oślepiającego, zimnego jak lód światła zalewa pomieszczenie. Gdzie je­steśmy? Beton, prycza, muszla klozetowa, odrapany zlew, krzesełko. Przez zakrato­wane okienko z trudem można dojrzeć wnętrze pojedynczej celi, będącej jakby powiększoną kopią klatki, w której został "osadzony" także każdy z widzów. Teatr-nie-teatr. Jeśli widowisko, to z tych, jakie stają się udziałem świadków egzekucji. Więzienny peep- albo reality show. Z tą różnicą, że my, podglądacze, też jesteśmy wystawieni na ogląd publiczny. Okienka-judasze usytuowane są naprzeciw siebie, zatem jak na dłoni widać twarze tych, któ­rym również przydarzyło się trafić na tę osobliwą imprezę. Gombrowiczowskie gęby za kratkami przybierają mądre albo ref­leksyjne miny, pod maską intelektualne­go chłodu czy dystansu usiłując ukryć na­turalne w tych warunkach skrępowanie. Skrępowanie tym silniejsze, że to, co mo­żemy obserwować, śmielsze jest niż scen­ki rodem z "Big Brothera". Bohater "solo-show", 25-letni zabójca skazany na śmierć, tapla się w swej fizjologii. Wymio­tuje, charczy, pluje, wydala, onanizuje się. Pfe, nieładnie! Ale za to jakże zmyślnie!

Wtajemniczenie w śmierć

Cała ta fizjologiczna babranina nie jest bezzasadna. Stanowi przewrotny komen­tarz do opowieści, jaką snuje bohater.

O tym, jak podglądał wieczorami swych sąsiadów opowiada, siedząc na sedesie. Opuszczone portki, cała gama stęknięć i grymasów, przykry, brutalnie obnaża­jący obrazek, na którego tle jakże prze­wrotnie brzmią wypowiadane równo­cześnie słowa: "To trochę tak jakbym podglądał samego siebie". Z kolei na wspomnienie dnia, gdy poderżnął owcy gardło, zacznie się onanizować. Ale za­raz po orgazmie swą morderczą inicja­cję skomentuje: "To tak jak z dziewczy­ną: człowiek wymyśla, kombinuje, wy­obraża sobie cuda-wianki, że będzie siak, a potem parę razy w tył i w przód plus pięć minut łaskotania w krzyżu...". I po wszystkim! "Solo" nie jest bowiem tek­stem o społecznych aspektach przestępczości. To przede wszystkim sztuka o wtajemniczeniu w śmierć i zarazem o niemożliwości uchwycenia jej istoty. "Chodzi o tę chwilę, kiedy to się dzieje, gdy wychodzi z człowieka i człowiek przestaje być człowiekiem".

Tłum podglądaczy solo

Z bohatera sztuki wyreżyserowanej przez Agnieszkę Olsten "to" wychodzi cały czas - wszystkimi porami ciała, bo­leśnie, mozolnie, w fizjologicznych mę­czarniach. Kiedy wymiotuje i wydala, poci się i kaszle ponikotynową wydzie­liną, kiedy leci mu z nosa i kiedy ma or­gazm. Umieranie jest procesem, nie mo­mentem. Inna sprawa, że Michał Kowal­ski chwilami nieco szarżuje, bywa nadekspresywny. Niepotrzebnie. Fizjolo­gia jest na tyle silnym środkiem scenicz­nego wyrazu, że nie ma potrzeby aż tak mocnego dokręcania śruby. Agnieszka Olsten i tak bardzo mocno tęże dokręci­ła, konstruując spektakl na zasadzie kon­trapunktów, osadzonych w spoconym ciele, lodowatej przestrzeni oraz dziw­nej samotności widza pod ostrzałem spojrzeń tłumu podglądaczy, z których każdy występuje solo.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji