Artykuły

Idzie nowe

"Mewa" w reż. Pawła Szkotaka w Teatrze Polskim w Poznaniu. Pisze Patryk Czaplicki w Teatrze.

Cóż począć? Jak mus, to mus. Znowu tkwimy na prowincji. Znowu poza głównym obiegiem: w swojskiej zagródce, gdzie diabeł mówi dobranoc, a do miasta daleko. Ale gdzie dokładnie? Już tutaj? U nas, w IV RP? Czy może jeszcze tam? Za płotem, w dawnej Rosji? A może w jakimś bliżej nieokreślonym "pomiędzy"? Na tej prowincji, dość niekonkretnej, a scenograficznie bardzo ubogiej, dba się o porządek.

Jest więc oszczędnie, ale nie biednie. W sumie nawet bardzo schludnie. Czarne i przetarte deski Dużej Sceny Teatru Polskiego w Poznaniu schowano pod deskami nowymi - jasnym, gładkim tarasem. Widok na szarobure, ceglaste zaplecze zniknął za białymi ścianami ustawionymi po bokach i wielką płachtą ekranu ustawioną w głębi sceny. Sprzętów tu niewiele, toteż są one znaczące. Jest czarne cielsko fortepianu na kółkach, będzie rozłożysty stół, kilka krzeseł, no i element obowiązkowy - okna. Czyżby więc - pomimo uprzątniętej przestrzeni sugerującej nadejście "nowego" porządku - mimo wszystko dopadało nas "stare"? Stare, czyli właściwie kto i co? Pewnie milczący dziadek Czechów z samowarem pełnym czaju pod jedną pachą, wypchaną, martwą mewą pod drugą i rosyjską duszą na ramieniu. Czyżbyśmy więc znowu mieli się snuć, przechadzać między meblami i przysypiać po kątach? Sennie spoglądać za horyzont, wymieniać melancholijne spojrzenia i bezskutecznie wypatrywać zmian, co wyrwać nas mają z marazmu codzienności? Bynajmniej. Nie dla nas te chwyty z czechowowskiego demobilu. Strzelbę tradycji nabijamy ładunkiem nowoczesności. Obędzie się bez zaduchu - oto "Mewa" grana z powiewem świeżości. Czas znowu przewietrzyć klasykę... Cóż począć? Jak mus, to mus. Znowu tkwimy na prowincji. I znowu idzie ku nam "nowe".

W następstwie zdarzeń, w przebiegu poszczególnych scen i w rysunku postaci idzie jednak z grubsza po staremu. "Mewa" w wersji znanego brytyjskiego dramaturga Martina Crimpa, po którą sięgnął Paweł Szkotak, zachowuje wszystkie wątki i postaci z dramatu Czechowa. Crimp przepisał bowiem Czechowa bardzo dokładnie, a reżyser też nie dokonał istotnych skreśleń. Idzie więc od rozmowy lekko zblazowanej Maszy (Ewa Szumska) z pogodnym Miedwiedienką (Jakub Papuga) - przez próbę spektaklu zbuntowanego Konstantego (Adam Łoniewski) z jeszcze naiwną Niną (Barbara Prokopowicz) w roli głównej, przez uniesienia dumnej Arkadiny (Teresa Kwiatkowska), przez zwycięstwa Trigorina (Michał Kaleta), przez miłosne wiraże i niespełnienia Niny i Konstantego - aż do samobójczej śmierci tego ostatniego w scenie finałowej. Brak tutaj jakichkolwiek sensacyjnych odkryć. Którędy więc idzie do nas owo "nowe"?

Spektakl rozpoczynają uczuciowe podchody między wygrzewającą się na słońcu Maszą a dotrzymującym jej towarzystwa Miedwiedienką. Ona "znowu na czarno", z butelką szampana i papierosem, on w jaskrawoniebieskich szortach kąpielowych, bez wspomagaczy. Kolorystyka odgrywa w tej "Mewie" niebagatelne znaczenie. Ogromny ekran stanowiący tło dla działań aktorskich podświetlany jest w poszczególnych scenach mocnym różnokolorowym światłem. Mamy więc - właśnie w pierwszej scenie - intensywne żółcienie i pomarańcze, a później także delikatne błękity i nasycony granat, stonowane fiolety i róż.

Barwy przenikają się wzajemnie, stopniowo przechodzą jedna w drugą. Krajobrazy kolorów czytelnie podsycają lub tonują temperaturę spektaklu. Najlepiej wypadają jednak w trakcie otwartych zmian scenografii: wtedy, gdy gasną wszystkie pozostałe światła, a z granatowego tła odcinają się wysmukłe, czarne sylwetki zagadkowych postaci porządkujących scenę. Wszystkie te efekty bardzo przyjemnie dają po oczach. Z kolei reżyseria świateł planu pierwszego najpierw zaskakuje, potem drażni. Gęste, równomiernie rozlewające się białe plamy odbierają zdarzeniom i postaciom szansę na jakąkolwiek intymność. Żadnych półcieni, żadnych podtekstów, żadnych tajemnic -zdaje się mówić tym zabiegiem Paweł Szkotak, podpowiadając sposób lektury swojego spektaklu. A więc taka ma być ta nowa "Mewa": bez ceregieli, bez kluczenia, bez budowania "klimatu".

Ot, wszystkie karty na stół. Można i tak. W takich warunkach z całą wyrazistością mogą zarysować się napięcia między osobami dramatu, może też nieźle zaiskrzyć na styku scena - widownia. Kłopot w tym, że żadnej elektryzującej mocy nie doświadczamy. Reflektory grzeją ostro, widzowie i aktorzy pocą się obficie, a na scenie zima.

Miedwiedienko opiera się o jedną z barierek wmontowanych przy rampie. Masza puszcza kaczki na wodę, celując powyżej głów widzów zajmujących miejsca na parterze. Dźwięk wpadających do jeziora, niewidzialnych kamyków dobiega do nas z głośników znajdujących się za naszymi plecami. A więc stojąca jeziorna woda to my - dzisiejsi widzowie. Teraz Masza ciska ponad naszymi głowami kamienie, później na wybrańców z publiczności spadną rzucane przez Ninę kwiaty. Scena puszczania kaczek - w sensie czysto praktycznym jak najbardziej uzasadniona i dość pomysłowa okazuje się być trafną metaforą ważnej cechy spektaklu Pawła Szkotaka. Adresatem przedstawienia mają być "ludzie współcześni", ale cały dyskurs prowadzony jest ponad nimi i poza nimi. Nie dość, ze aktorzy grają z nami w emocjonalnej próżni, to sprawiają wrażenie, jakby nie wiedzieli, w czyim imieniu, po co i o czym swoją grą mówią. O współczesności? O nas? A my, to tak naprawdę kto? Dzisiejsi Polacy, Rosjanie, Europejczycy? A może po prostu jakiś homo universalis? Zbliżając się do sedna, wchodzimy na mieliznę tekstu Crimpa.

Nowy autor rozpisał pierwotną "Mewę" na język współczesności, zrezygnował z legendarnych pauz, nadał dramatowi skondensowaną formę i wartkość. Ubogacił go tym samym zupełnie nową jakością, ale przy okazji całkowicie pozbawił głębi i rytmu. Aktorzy mówią więc Czechowa, ale nie Czechowem i niestety nie potrafią sobie z tym faktem poradzić. W rezultacie całość brzmi jak wprawnie napisany bryk z klasyki, za którym nic porywającego się nie kryje. Prawdę postaci diabli wzięli. Ale co tam prawda postaci, przyzwyczailiśmy się już przecież do ról wywracających na nice nasze przyzwyczajenia. No właśnie. Gdyby chociaż pokazano nam grę z konwencją, aktorów, którzy wychodzą ze "starych" ról i Czechowa, przywoływanego trochę z przekory - jak zwietrzały, acz szacowny cytat z dawnej epoki - byłoby może zgryźliwie. Byłoby też może o nas i naszych dzisiejszych śmiesznostkach. Ale nie. Ta nowa "Mewa" i "nowe", które przy niej drepce, idzie zupełnie na serio. Nowy język, na który Paweł Szkotak powoływał się w przedpremierowych wywiadach stał się przekleństwem jego inscenizacji. Choć intencję widać aż nadto wyraźnie: "Mewa" znów miała się stać aktualna. Tymczasem przyniosła jedynie tęsknotę za dobrze zrobionym oryginałem.

Ta "Mewa" miała wybrzmieć aktualnie także poprzez nowe realia, ale uchowajcie nas dziadku Czechowie przed takim ujęciem współczesności! Rzecz dzieje się niby w dzisiejszej Rosji, ale w konteksty opakowano ją bardzo luźno, zawieszona jest bowiem w jakimś niedookreślonym "tu i teraz". Pobudki wydają się jasne: uciec od tego, co wypaść mogłoby zbyt doraźnie, a tym bardziej - zbyt interwencyjnie. Otworzyć tekst na uniwersalność. A przecież to właśnie silne umocowanie oryginału Czechowa w konkrecie historycznym, społecznym i obyczajowym daje mu uniwersalną wymowę. To, co daje nam Martin Crimp i Paweł Szkotak, to jedynie pewne sygnały współczesności. Jakie? Ano, nie jedziemy do miasta, bo nam paliwa zabrakło, a paliwo drogie, takie drogie... Ano, zlitujmy się nad Kostją, bo on taki biedny, taki biedny, że od trzech lat w tych samych dżinsach - chodzi... Brak koni i wytarty kubrak zamienić na brak paliwa i wytarte dżinsy - toż to dopiero jest dramaturgiczna przenikliwość świadkująca zmianom czasu i obyczaju! Ale skoro już nie o nas i nie do nas idzie ta "Mewa", to może choć wstrzela się w dyskusję o nowym teatrze?

Półnagi Konstanty w pocie czoła i nerwach szykuje próbę swojego przedstawienia. Nina, w kusej letniej sukience i czapce z daszkiem, dojeżdża na spektakl na czerwonym składaku. Już zbiera się też grono widzów-rezydentów i widzów-wakacjuszy. Wśród nich blond diwa Arkadina, ubrana w przylegającą do ciała połyskującą srebrem suknię, u jej boku postawny Trigorin w beżach, z kajecikiem pod pachą oraz Sorin na elektrycznym wózku inwalidzkim wyposażonym w migacze. Spektakl Konstantego istotnie jest o nowym teatrze. Nina występuje w roli rozjuszonej barbarzyńskiej królowej: na biodrach ma teraz spódnicę zrobioną z luźno opadających zwierzęcych skór, na nagich piersiach błyszczy rozmazana krew. Później w tym samym kostiumie widzimy Trigorina, zanim go Arkadina pokieruje na właściwą drogę. To właśnie ona jest tu sędzią najbardziej miarodajnym. Warto zatem zapytać, przeciwko jakiemu teatrowi występuje gwiazda, która szczyci się dwuminutowymi owacjami na stojąco zebranymi w Charkowie? I jednocześnie - jakiego teatralnego dna sięgnęła upodlona i rozpita Nina, zanim udało jej się załapać na kontrakt z jedną z podrzędnych scen? Odpowiedź jest jedna: teatr offowy. Taka przebiega w tej "Mewie" linia demarkacyjna między teatrem nowym a starym, między wytrawnymi graczami brylującymi na uznanych scenach a nieokrzesanymi orędownikami awangardy klepiącymi biedę na prowincji. Do takiego rozpoznania sprowadza się też wymowa tragedii Niny i Konstantego, którzy nie tylko źle ulokowali uczucia, ale także błędnie wybrali ścieżkę kariery. A Paweł Szkotak podaje nam te "prawdy" zupełnie na poważnie. Bez żadnej interpretacyjnej podpórki, bez żadnego osobistego post scriptum...

Cóż począć? Jak mus, to mus. Znowu tkwimy na prowincji. Ale czy na straconej pozycji? Otóż, jak nas właśnie nauczono, chyba nie. Wystarczy wejść w nowe portki. Może powinienem i ja tak zrobić? - Sęk w tym, że bardzo lubię chodzić w moich starych dżinsach. Tych z dziurą na kolanie i jeszcze jedną, na pośladku. Zwłaszcza do teatru. No to jak? Idziemy?

Patryk Czaplicki - student teatrologii na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji