Młoda śmierć
Któregoś lutowego dnia z podmiejskiego pociągu w Gdańsku grupka pijanych wyrostów wypchnęła młodego chłopaka. Zginął na miejscu. Radiowe wiadomości podały informację o tej tragedii na pierwszym miejscu. Usłyszałem ją tuż po powrocie ze Szczecina, gdzie w Teatrze Współczesnym oglądałem prapremierę nowej polskiej sztuki pt. "Młoda śmierć". Jej autorem jest dziennikarz Grzegorz Nawrocki.
Kiedy tę sztukę przeczytałem w "Dialogu", pomyślałem: no nie, tego nikt nie wystawi. Nie znam innego polskiego dramatu, który byłby napisany tak wulgarnym językiem. Trzeba dużo odwagi, by powiedzieć na scenie taką kwestię: "Zerżnęłam tego chujka" albo: "Wylizałbym jej łechtaczkę". Trzeba dużo odwagi, by takich słów ze sceny wysłuchać. A zdania te padają z ust nastoletnich dziewcząt i chłopców. Bohaterowie "Młodej śmierci" bynajmniej nie są ludźmi z marginesu, przeciwnie, w większości pochodzą z tzw. normalnych rodzin, nawet dobrze sytuowanych. Nawrocki zapisuje ich rozmówki, które krążą ciągle wokół spraw seksu, pieniędzy i rozrywek. Mówią o tym wszystkim wulgarnie, ale pewnie to normalne. Ale czy normalne jest to, że ci młodzi ludzie zabijają swoich ojców, dziewczyny, matki kolegów? "Młoda śmierć" składa się z trzech etiud dramaturgicznych, które przypominają rozpisane na role reportaże. Takie reportaże o młodocianych przestępcach pisze w "Polityce" Barbara Pietkiewicz: "Podwójne życie chłopców z Łodzi. W dzień porządni, mili i pracowici, z zapadnięciem zmroku zmieniali się w brutalnych i bezwzględnych bandziorów. Nikt z bliskich nie chciał uwierzyć w tę metamorfozę." I potem idą chłodne opisy makabrycznych tragedii. W sztuce Nawrockiego wszelkie okoliczności przedstawianych zdarzeń również wydają się "z życia wzięte". "Młoda śmierć" niewątpliwie szokuje drastycznością, ale też bez owijania w bawełnę stawia jeden z najbardziej bolesnych problemów życia społecznego. Trzy krótkie historie opowiedziane przez Nawrockiego pokazują, jak szybko w młodych ludziach rodzi się agresja, jak łatwo przeradza się ona w zbrodnię. A dochodzi do niej właściwie bez powodu, przypadkowo, pod wpływem impulsu. Nawrocki nie analizuje problemu, również nie moralizuje. To już nasza sprawa, co sobie po przeczytaniu czy obejrzeniu sztuki pomyślimy. Możemy się gorszyć, zatykać uszy, wykrzywiać usta: "a fe". Możemy też się zastanowić. Oczywiście wnioski mogą prowadzić do banalnych stwierdzeń, że wszystkiemu winne są rodziny, które nie potrafią dzieciom stworzyć w domu atmosfery ciepła, albo szkoła, która po prostu nie umie młodych uczyć ani wychowywać.
Można rzecz jasna kręcić nosem nad dramaturgicznymi walorami tekstu Nawrockiego. Ale jego forma jest wyraźnie podporządkowana tematowi. W naszej dramaturgii wciąż mało jest utworów, które wprost dotykają problemów społecznych. O tych samych sprawach co "Młoda śmierć" opowiada też "Historia noża" Pruchniewskiego - sztuka wystawiona tylko w Teatrze TV. Realistyczna konwencja sztuki Nawrockiego także mogłaby skłaniać do jej telewizyjnej realizacji. Ale wyobrażam sobie, co by się działo, gdyby "Młodą śmierć" z tym okropnym językiem pokazano w Teatrze TV, nawet po 22.
Anna Augustynowicz wykazała więc odwagę, reżyserując w swoim teatrze prapremierę dramatu Nawrockiego. Jej inscenizacja jest zaskakująca. Reżyserce udało się znaleźć taką formę teatralną, która wyniosła "Młodą śmierć" z poziomu czystego realizmu czy wręcz naturalizmu. Agustynowicz nie siliła się na żadne udawanie życia, co w przypadku sztuki Nawrockiego byłoby artystycznym samobójstwem. Przedstawienie rozgrywa się w pustej przestrzeni, bez żadnych właściwie rekwizytów, w głębi sceny jedynie ustawiono ekran. Wyświetlane na nim efekty wideo spełniają dwojaką funkcję. Ilustrują częściowo akcję sztuki (niektóre dialogi prowadzone są między postaciami na scenie a sfilmowanymi bohaterami). Poza tym z ekranu płyną filmowe obrazy (fabularne i animowane) pokazujące sceny przemocy w tak zagęszczonej, zdynamizowanej dawce, że sprawiają wrażenie surrealistycznego wideoclipu. Jeśli dodać do nich muzykę (rap lub techno) i pogłos, z jakim mówią aktorzy, to wszystko razem tworzy niezwykle dręczącą atmosferę przedstawienia. Ta "multimedialna" forma teatralna buduje jednak dystans do sztuki, który być może ułatwia przyjęcie jej drastycznych treści, wcale ich nie łagodząc. Ta forma spektaklu uchroniła też aktorów od gry epatującej naturalizmem, ale jednocześnie nie pozbawiła postaci na scenie cech prawdziwych. Młodzi przeważnie wykonawcy pokazują nie tylko wulgarność swoich bohaterów, ale też ich zagubienie, pustkę wewnętrzną, która właściwie uniemożliwia rozróżnienie dobra i zła. Te cechy najlepiej oddają Paweł Niczewski w pierwszej scence pt. "Młoteczek do czaszeczki" i Mateusz Bejger - w drugiej pt. "Horror z ojcem".
Szczeciński spektakl z pewnością wywoła kontrowersje i dyskusje o poruszanych w "Młodej śmierci" problemach i sposobach ich przedstawienia w sztuce. Teatrowi udało się jedno: trafił w nerw współczesności. W Gdańsku po śmierci tego chłopaka wypchniętego z pociągu zorganizowano marsz protestacyjny przeciwko szerzącej się przemocy. Na jednym z transparentów widać było napis: "Kto następny?". Nazajutrz telewizja podała informację o morderstwji popełnionym przez nastolataka na 11-letnim chłopcu.