Artykuły

Kolorowe mordowanie

Sztuka Grzegorza Nawrockiego "Młoda śmierć" jest jedną z najsławniejszych w pol­skiej dramaturgii współczesnej. Jej kanwą są rzeczywiste zdarzenia wzięte z polskiej kroniki kryminalnej lat 90. Trzy morderstwa. Popełnili je zwyczajni młodzi ludzie z nor­malnych domów. Dlaczego?

Młody człowiek zabił swego ojca, któ­ry mu dawał wszystko, wymagając w za­mian żelaznego rygoru, np. punktual­nych co do minuty wieczornych powro­tów do domu, a to sprawiało, że kole­dzy się zeń śmiali... Drugi, przerośnięty dryblas, podpuszczony przez innego, zabił matkę kolegi (nb. darzącą go wię­cej niż sympatią...), by ukraść trochę pie­niędzy. Inni "dają wycisk" (ze skutkiem śmiertelnym) dziewczynie, bo każdego oszukiwała, a chodziła do łóżka ze wszystkimi.

Nawrocki ukazuje nam świat parszy­wy, zarówno ten świat młodych, jak i ten dorosłych, świat w którym puściły zwor­niki (chciałoby się raczej powiedzieć do­sadnie: zwieracze!), a cały system dotychczasowych wartości zatonął w feka­liach. Nie ma już żadnej skali, na której by można porównać, ile co jest warte. W jej miejsce (bo natura próżni nie lu­bi) młodzież ta stosuje zastępczo jakieś marne szczątki dawnego prymitywnego "honoru" knajackiego, "ambitu" lum­pów, pomieszane z "zasadami" starszych - dorobkiewiczów.

Jak się ta mocna sztuka broni na ol­sztyńskiej scenie? Oglądałem olsztyński spektakl z mieszanymi uczuciami. Rea­lizacja sprawna, wszystko toczy się war­tko, w końcu przygotowywał to u nas re­żyser doświadczony już w pracy z mło­dymi adeptami.

Tylko czemu to wszystko jest takie da­lekie i nierzeczywiste jak z bajki?

Pozostające bez odpowiedzi pytanie o motywy pokazywanych zbrodni po­stawione zostało w Teatrze Jaracza w formie "lekkiej, łatwej i przyjemnej". Straszny świat oglądamy w miłej opra­wie dyskotekowej muzyczki, wśród ko­lorowych świateł. Młodzi wykonawcy w barwnych ciuszkach robią wrażenie, jakby się wybierali na casting do jakie­goś "Metra" czy innego musicalu. A słowa "ogólnie uznane za nieprzyz­woite" wygłaszają ze sceny z takim na­maszczeniem, z jakim dawniej trzecio-planowi aktorzy komunikowali: "Obiad podany".

To "musicalowe" wrażenie tkwi korze­niami - jak mi się zdaje - w pokutują­cej u nas wciąż estetyce sprzed pół wie­ku, kiedy to w porachunkach młodych bandytów chciano się dopatryatać wzruszającej historii Romea i Julii (patrz "West Side Story"), a teatr chciał ze współczuciem pochylać nad każdym bez wyjątku przestępcą. Gdzieś jednak w tym "humanistycznym pochyleniu się nad człowiekiem" przepadła miara i zdolność nazwania rzeczy złych prosto po imieniu. Kiedyś postacie na scenie dzieliły się na czarne i białe charaktery. Teraz wszyscy muszą być kolorowi, bo strach, że nikt nie zechce oglądać sza­rzyzny. Przekroczyliśmy jakiś próg nie­odwracalnie, a teatr uparcie w tym uczestniczy.

I to jest poważny problem. Bo to przed­stawienie zamiast widzem wstrząsnąć, gromkim głosem nazwać zbrodnię po imieniu i pokazać ten świat w całej je­go naturalistycznej ohydzie, wprowadza weń sentymentalną nutkę i w jakiś spo­sób zmiękcza nasze potępienie. Miast skłaniać do protestu, podstępnie oswaja nas z takim a nie innym stanem rzeczy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji