Artykuły

Góralski piknik z muzyką

"Harnasie" w inscenizacji Bogusława Nowaka, przygotowane przez Małopolskie Centrum Kultury "Sokół" i Operę Krakowską. Pisze Joanna Targoń w Gazecie Wyborczej - Kraków.

Szymanowski, komponując "Harnasie", inspirował się góralską muzyką. Ale czy to powód, żeby podpierać je na scenie ze wszystkich stron góralskim folklorem? W dodatku niezbyt atrakcyjnie?

Podgórski park Bednarskiego z niezbyt wielkim przekonaniem udawał tatrzański las - jodeł w nim nie ma, przeważają liściaste. Jodełki stały tylko na scenie. Obok sceny rozpalono ognisko, przy którym zgromadzili się odświętnie wystrojeni górale - pod parasolami, bo lało niemiłosiernie. Niedaleko ogniska w zagrodzie tłoczyły się zmoknięte owce, chyba niezadowolone ze swych ról, bo mniej więcej w połowie przedstawienia, gdy miały przejść przed sceną, odmówiły współpracy. Żadne poświstywania i poganiania nie dały im rady; zbiły się w gromadę, a potem pouciekały. Konie były grzeczniejsze - poharcowały dziarsko przed sceną. Oprócz folklorystycznych działań fizycznych były też działania muzyczne. Górale (czyli zespoły Skalni i Nowa Huta) przygrywali i przyśpiewywali, wypełniając czas na zmianę dekoracji czy towarzysząc widzom zajmującym miejsca.

W tych atrakcjach, mało zresztą atrakcyjnych, Szymanowski zszedł na dalszy plan. Czemu uznano, że jego muzyka wymaga dosztukowania inną? Przecież góralszczyzna Skalnych czy Nowej Huty to całkiem co innego niż wyrafinowane kompozycje Szymanowskiego. Trudno zresztą było ocenić ich wykonanie, bo deszcz, nagłośnienie i jednostajny łoskot pracującego jak młot pneumatyczny agregatu spowodowały, że zlały się one w niezróżnicowaną masę dźwiękową. A uparte wciskanie tej muzyki z powrotem w góralszczyznę (cepeliowską) zaowocowało tak absurdalnym pomysłem, jak przebranie skrzypka Pawła Wójtowicza w strój góralski i otoczenie go zasłuchanymi i wpatrzonymi weń góralkami. Wójtowicz wykonywał - na rozpoczęcie wieczoru - II koncert skrzypcowy, utwór zupełnie nienadający się do grania na górskiej hali.

A "Harnasie"? Były bardzo kolorowe, bardzo tłumne i bardzo ludowe. Trudno mówić tutaj o jakimkolwiek działaniu reżyserskim czy choreograficznym, wynikającym z przemyślenia muzyki, jej struktury i napięć. Cała inscenizacja sprowadziła się do powierzchownego zilustrowania libretta. Gdybyż jednak widowisko, choć powierzchowne, było przynajmniej atrakcyjne, efektowne, pełne energii i dziarsko zatańczone. Ale nie, nic z tego. Góralki przechadzały się ujęte pod boki, górale szwendali się po scenie, Młoda (Sabina Szybka) kręciła się w kółko, nie wiadomo czemu wciąż uśmiechnięta profesjonalnym baletowym uśmiechem. Jedynie Harnaś (Sebastian Kubacki) miał odrobinę dzikiej energii. Ale już jego koledzy ze zbójnickiej bandy - nie. Człapali po scenie w kółko, wymachując leniwie ciupagami i podciągając spodnie, a do ataku na górali zabrali się tak opieszale, że aż dziwne, że kogokolwiek zdołali pobić. Znacznie więcej energii miał Tomasz Kuk, który świetnie i swobodnie zaśpiewał partię tenorową.

Oglądając ten nieudany piknik z muzyką, myślałam sobie, że Szymanowski ma pecha. Przecież chciał, żeby jego "Harnasie" wpisały się w cykl nowoczesnych, rewolucyjnych baletów, stały się nowym "Świętem wiosny" czy może nawet zastąpiły ten balet Strawińskiego. Ale o ile "Święto wiosny" miało szczęście do wybitnych choreografów (od Niżyńskiego po Pinę Bausch czy Matsa Eka), tworzących nowe i często zaskakujące interpretacje, "Harnasie" wciąż tkwią w miejscu. Można mieć tylko nadzieję, że ktoś kiedyś uwolni je od uprzykrzonych ciupag, kierpców, hal, owieczek i odkryje na nowo.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji