Artykuły

Batuta to tylko dodatek

- Zdobyte nagrody pomagają mnie samemu. Dlaczego? Bo utwierdzają w przekonaniu, ze obrałem dobrą drogę - mówi TOMASZ BIERNACKI, dyrygent, kierownik muzyczny Gliwickiego Teatru Muzycznego.

Tomasz Biernacki, dyrygent, kierownik muzyczny Gliwickiego Teatru Muzycznego zdobył I nagrodę oraz Nagrodę Specjalną Opery w Nicei na III Międzynarodowym Konkursie Dyrygenckim "Luigi Mancinelli" we włoskim Orvieto. Triumfował tam już po raz drugi. To nie pierwsze wyróżnienie Biernackiego: w 2004 roku zajął I miejsce w konkursie dyrygenckim w Spoleto a w 2005 roku był laureatem I Międzynarodowego Konkursu "Bela Bartok" w rumuńskim Cluj. W Gliwickim Teatrze Muzycznym poprowadził już ponad 500 przedstawień. Właśnie przygotowuje musical "Ragitme", który zobaczmy na gliwickiej scenie w listopadzie.

Rozmowa z Tomaszem Biernackim, o konkursach, batutach, przesądach i ulubionych partyturach.

Urodził się pan w Krakowie, tam studiował, ale od kilku lat mieszka i pracuje w Gliwicach. Galicja i Śląsk to dwa różne światy. Jak krakus czuje się na Śląsku?

- Bardzo dobrze! Nie może być inaczej. Siedem lat temu dostałem od dyrektora GTM-u Pawła Gabary szansę, której nie sposób było nie wykorzystać. Młody człowiek, świeżo po studiach, z mimo wszystko marnymi perspektywami zawodowymi miał poprowadzić orkiestrę. A że nie w Krakowie? Dyrygent to zawód, w który wpisana jest artystyczna emigracja.

Zanim trafił pan do Gliwic...

- .... miałem krótki, półtoraroczny epizod w Zespole Pieśni i Tańca "Śląsk".

Czterolatek grający na skrzypcach, licealista uczący się w klasie fletu. Zdał pan też na trzy kierunki w krakowskiej Akademii Muzycznej: na dyrygenturę, flet i wychowanie muzyczne. Cudowne dziecko?

(śmiech) Nie chciałbym, żeby zabrzmiało to jak fałszywa skromność ... nie dostrzegam u siebie wielkiego talentu. Zdecydowanie bardziej liczą się determinacja i praca. Bardzo, bardzo chcę robić, to co robię. Opera to po prostu moja wielka miłość. Talent ma tu niewiele do rzeczy, choć oczywiście odrobinę pomaga. Tylko odrobinę.

Ale trzeba mieć doskonały słuch, żeby ogarnąć tyle dźwięków.

- Bardziej przydaje się przytomne z niego korzystanie, zdolność do koncentracji i analizy.

Prowadzi pan musicale, operetki, opery, recitale. Debiut?

- Operetka "Wiedeńska krew" a pierwsza moja premiera w GTM to musical dla dzieci "101 Dalmatyńczyków".

Na studiach w Akademii Muzycznej uczył się pan tylko symfoniki, ale Inaczej dyryguje się orkiestrą teatru muzycznego. W czym tkwi różnica?

- W muzyce symfonicznej orkiestra jest wszystkim., istnieje dla samej siebie. W teatrze muzycznym pełni rolę akompaniująco - towarzyszącą, podporządkowuje się temu, co dzieje się na scenie, nie może więc zagłuszać, przytłaczać. Musi nadawać kształt przestawieniu, podążać za śpiewakami, wspierać ich. Takie niuanse decydują o jej sile.

Szefuje pan w dużej grupie ludzi, konglomeratowi indywidualności. Jakich trzeba do tego umiejętności , bo chyba "machanie batutą" nie wystarcza?

- "Machanie batutą" to tak naprawdę ostatni szlif, zwieńczenie złożonego procesu tworzenia muzyki do konkretnego spektaklu. Siła dyrygenta leży w jego konsekwencji, musi też mieć przekonywującą wizję. A czy pokaże to lewą czy prawą ręką, nie ma to znaczenia.

Zebrał pan w ostatnich latach mnóstwo nagród. Pomogły w karierze?

- Szczerze? Dotychczas nie. Ale mam nadzieję, że to się zmieni. Po tegorocznym konkursie w Orvieto już zaczynają pojawiać się propozycje z agencji. Powiem inaczej. Zdobyte nagrody pomagają mnie samemu. Dlaczego? Bo utwierdzają w przekonaniu, ze obrałem dobrą drogę.

Co ocenia jury i czy są to także dyrygenci?

- Tak, to inni dyrygenci. Tacy, którzy zjedli na tym zęby. Starzy mistrzowie batuty. We Włoszech oceniano zgodność z tradycją. To dla nich szalenie ważne. Ale jednocześnie szukają czegoś nowego. Zwykle mamy mało czasu - 20, góra 40 minut na prezentację. W tak krótkim czasie musi wydarzyć się "coś" : orkiestra zmieni brzmienie, soliści zaśpiewają inaczej .... A wszystko swobodnie, bez efekciarstwa.

Ma pan pewnie ulubione partytury.

- Ulubione tak, ale jeszcze ich nie prowadzę. "Cyganeria" G.Pucciniego i "Falstaff" G. Verdiego. Zaprzątają mi głowę dość mocno.

Dyryguje pan z pamięci, bez nut. Tak jest lepiej?

- Nie angażuję niepotrzebnie zmysłów. Przewracanie kartek podczas spektaklu przeszkadza, niepotrzebnie rozprasza. Dla mnie to strata czasu. Dyrygowanie z pamięci wymusza też perfekcyjne opanowanie partytury. No i nic nie umknie mojej uwadze - cały czas widzę i orkiestrę i scenę. Nie udałoby się to gdybym miał nos w nutach. W ten sposób daję także śpiewakom oparcie, w każdym momencie, gdy spojrzą na mnie spotykamy się wzrokiem.

Batuta jest z...

- ...drewna albo z włókna szklanego.

Jest taka, która pełni dla pana rolę talizmanu?

- Nie.

Gesty dyrygenta to rodzaj kodu.

- Rzeczywiście, ale nie jestem tylko semaforem. Oczywiście na studiach opanowujemy podstawowe kody, ale potem już każdy z nas wkłada w to własne emocje. O mnie mówią, że mam gest bardzo specyficzny, ale zrozumiały.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji