Artykuły

Polityczni gangsterzy Brechta

"Kariera Artura Ui" w reż. Wojtka Klemma w Teatrze Jeleniogórskim. Pisze Roman Pawłowski w Gazecie Wyborczej.

"Kariera Artura Ui" w reżyserii Wojtka Klemma w Jeleniej Górze to jeden z najlepszych politycznych spektakli ostatnich lat w Polsce i udana próba przywrócenia Brechtowi politycznej rangi

Nie ma dramatopisarza, którego twórczość byłaby w Polsce bardziej zafałszowana niż twórczość Bertolta Brechta. Lewicowy autor, który w swych sztukach obnażał słabości kapitalizmu, piętnował społeczne nierówności, ostrzegał przed faszyzmem i domagał się od widzów politycznego zaangażowania, w polskim teatrze stał się librecistą i dostarczycielem songów o okrętach i zębatych rekinach, które tak ładnie brzmią na Festiwalu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu.

Używając jego własnej poetyki, można powiedzieć, że Brechtowi wybito zęby. Mimo że od kilkunastu lat żyjemy w rzeczywistości rynku i pieniądza, którą opisywał w dramatach "Wzrost i upadek miasta Mahagonny", "W dżungli miast", "Happy end", teatr unika jak ognia politycznego odczytania jego sztuk. Kiedy dwa lata temu Tadeusz Bradecki wystawił w Teatrze Narodowym musical "Happy end", podkreślał w wywiadach, że nie szukał odniesień politycznych, lecz "przyjemności obcowania z fantastyczną muzyką i zabawnie wymyśloną intrygą". Mimo że to właśnie tam pada słynne zdanie powtarzane dzisiaj na alterglobalistycznych portalach: "Czymże jest obrabowanie banku w porównaniu z założeniem banku?".

Niechęć do Brechta politycznego łatwo wytłumaczyć alergią na marksistowskie poglądy pisarza i jego postawę po wojnie. Autor "Opery za trzy grosze" wrócił z emigracji do wschodnich Niemiec i poparł ustanowiony przez Sowietów reżim, choć nigdy nie zapisał się do partii komunistycznej. To także rezultat ogólnego odwrotu od zaangażowania w teatrze po 1989 r., który chce być przede wszystkim wyrafinowaną rozrywką.

Pojawił się jednak twórca, który może to zmienić. To Wojciech Klemm, mieszkający w Berlinie reżyser polskiego pochodzenia, absolwent berlińskiej szkoły Ernsta Buscha i asystent Franka Castorfa, legendy niemieckiego teatru politycznego. W teatrze w Jeleniej Górze, gdzie właśnie objął kierownictwo artystyczne, wystawił na otwarcie sezonu "Karierę Artura Ui". Jest to jeden z najlepszych politycznych spektakli lat dwutysięcznych w Polsce i udana próba przywrócenia Brechtowi politycznej rangi.

Wierność politycznemu teatrowi Brechta polega tu paradoksalnie na niewierności wobec samego tekstu z 1941 r. Pisząc dramat o gangsterach, którzy terroryzują chicagowskich handlarzy warzyw i ich przywódcy Arturze Ui, Brecht miał na myśli Hitlera i historię jego dojścia do władzy w latach 30. Do kontekstu Niemiec hitlerowskich odsyłały komentarze umieszczone pomiędzy scenami. Klemm zrezygnował z odniesień do faszyzmu, skupił się za to na mechanizmie zdobycia władzy, którego istotnym elementem jest kreowanie strachu.

Co ciekawe, zmiany w tekście ograniczyły się jedynie do dodania paru słów ze słownika współczesnej polskiej polityki, takich jak "wykształciuchy", i kilku zmiksowanych i przetworzonych cytatów z polskich polityków m.in. słynnego zdania premiera Kaczyńskiego: "Nas nie przekonają, że białe jest białe, a czarne jest czarne", które grzmią z głośników na początku i na końcu przedstawienia. Klemm nie musiał zmieniać tekstu, brzmi on bowiem dzisiaj tak, jakby Brecht pisał sztukę, oglądając TVN 24. Marzenia Artura o podporządkowaniu policji i sądów i groteskowa komisja śledcza w sprawie nadużyć w stoczni, która niczego nie jest w stanie wyjaśnić, bo świadkowie znikają. Związki wpływowych dziennikarzy z władzą i porachunki między gangsterami, którzy wykańczają się nawzajem, aby dowieść swoich antygangsterskich intencji. Wszystko pochodzi od Brechta.

Łatwo byłoby z tego materiału stworzyć aluzyjny spektakl odnoszący się bezpośrednio do rządów PiS, Klemm poszedł jednak ambitniejszą ścieżką. Nie mruga do publiczności, ale ją atakuje. Głośną muzyką, surową scenografią, której głównym elementem jest żelazna kurtyna, przerysowanym, umownym aktorstwem i szalonym tempem akcji. Spektakl ma formę gangstersko-politycznej rewii, chwilami komicznej, chwilami przerażającej, w której aktorzy na oczach publiczności wcielają się w postaci mafiosów, sędziów, polityków, biznesmenów i dziennikarzy. A w przerwach między scenami tańczą.

Sednem interpretacji jest tytułowa rola, którą gra Andrzej Konopka. Aktor nie naśladuje Hitlera, jak to robił w słynnym spektaklu z lat 60. Tadeusz Łomnicki. Jego Artur wygląda bardziej na lokalnego bandziora, kiedy w bluzie z kapturem i skórzanym płaszczu planuje z kumplami w pubie kolejny skok. Szybko jednak zmienia się w zręcznego politycznego gracza, który posługując się na przemian groźbą i pochlebstwem, podporządkowuje sobie kolejnych ludzi.

Kluczowa w tej przemianie jest lekcja chodzenia, siadania i przemawiania, którą pobiera u starego aktora, a która przypomina trening u specjalisty od wizerunku, jaki przechodzą współcześni politycy. Po tej lekcji Artur narzuca na bluzę frak i nabiera ogłady. Przemawiając, staje w lekkim rozkroku i trzyma ręce splecione na brzuchu, w czym naśladują go jego ludzie. I tylko rozlegające się za żelazną kurtyną strzały świadczą o jego prawdziwym obliczu i metodach.

Siła tej kreacji polega na opanowaniu. Konopka nie krzyczy i to jest w jego roli najbardziej przerażające. Ciarki przechodzą po plecach, kiedy Artur zamiast do handlarzy warzyw zwraca się wprost do publiczności i spokojnym, kulturalnym głosem przekonuje do swoich racji. Jego słowa brzmią dziwnie znajomo. Przecież bezpieczeństwo wasze i waszych rodzin jest bardzo ważne. Przecież trzeba skończyć z falą zbrodni i przemocy. Przecież trzydzieści procent podatku to nie jest tak dużo, kiedy idzie o rzecz tak ważną jak bezpieczeństwo. Musicie dziś wybrać - albo chaos, korupcja i nadużycia, albo spokojne życie pod moją ochroną. Trudno się nie zgodzić z taką logiką, zwłaszcza kiedy stoi za nią siła.

Przedstawienie Klemma nie jest portretem konkretnego polityka z polskiej sceny politycznej, ale całej klasy rządzących, którzy nie tylko w Polsce żerują na społecznych lękach i gaszą pożary, które sami wywołali. Zarazem przynosi bolesne oskarżenie społeczeństwa, które w imię zysków daje się zmanipulować i zastraszyć: od finansowego potentata po drobnych handlarzy, wszyscy tu pilnują jedynie własnych, drobnych spraw. Psucie demokracji zaczyna się od dołu, powtarza za Brechtem Klemm, tam gdzie interes publiczny wypierany jest przez interes prywatny. Korzystają na tym polityczni gangsterzy, by za pomocą strachu zdobywać coraz większą władzę nad ludźmi.

W ostatniej scenie Artur staje na trybunie wysokiej jak czteropiętrowy blok i zapowiada plany podbicia następnych miast. Na scenę spada deszcz kolorowych baloników, niczym na wyborczej konwencji. Gasną światła, na sali zapada milczenie. Po tym przedstawieniu nikt nie powinien spać spokojnie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji