Artykuły

Morze sztuczności

Dyrektor Teatru im. Żeromskiego Piotr Szczerski spróbował na nowo odkryć "Wdowy" Sławomira Mrożka. Niestety, moim zdaniem, próba zakończyła się fiaskiem, a kielecka inscenizacja trąci amatorszczyzną i jest po prostu nudna - pisze Agnieszka Kozłowska-Piasta z Nowej Siły Krytycznej.

"Wdowy" Mrożka przetoczyły się triumfalnie po polskich scenach na początku lat 90-tych, tuż po powstaniu sztuki. Z czasem zeszły z afisza, a nowe wersje sztuki powstawały niezmiernie rzadko, krytycy niezbyt wysoko oceniali tę sztukę. "Wdowy" nie zniknęły jednak zupełnie. Stały się jedną z najbardziej popularnych sztuk granych przez zespołu amatorskie, nieprofesjonalne, kółka teatralne i inne grupy ludzi parających się hobbystycznie teatrem. Na potrzeby teatru zawodowego spróbował odkryć je na nowo dyrektor Teatru im. Żeromskiego Piotr Szczerski. Niestety, moim zdaniem próba zakończyła się fiaskiem, a kielecka inscenizacja trąci amatorszczyzną i jest po prostu nudna.

Reżyser i inscenizator Szczerski postanowił część widowni posadzić przy stolikach kawiarnianych. Zrównanie poziomu sceny i widowni miało sprawić, aby widzowie czuli się nieswojo, bo przecież głównym gościem tej kawiarni była piękna, zjawiskowa, niebezpieczna Śmierć. Aktorzy na wyciągnięcie ręki z pewnością zbijają z pantałyku co mniej wprawnych widzów. Dystyngowana Śmierć (Joanna Kasperek) omiatająca suknią widzów, przechadzająca się wśród stolików, pewnie kilka osób zdziwiła, być może nawet wystraszyła. Niestety, najwyżej ona jedna. Być może dlatego, że nie dane jej było powiedzieć przez całą sztukę ani słowa.

Tak - to właśnie słowa, gesty, dialogi - sztuczne, momentami przeszarżowane i dziwne stopniowo "zabijały" przedstawienie. Kelner (grany przez Jerzego Bończaka), który powinien pełnić rolę diabolicznego mistrza śmiertelnej ceremonii, był zagubionym, momentami nieśmiałym podawaczem ciastek i pączków. Dwie panie w żałobie (Aneta Wirzinkiewicz i Marzena Ciuła), prowadzące dialog o zapomnianych szalikach, niestrawnościach i martwych mężach, zasypywały publikę milionami wydumanych min i póz zamiast po prostu rozbawić ją banalnością tej rozmowy. Publiczność nie miała okazji pośmiać się z niektórych dowcipnych, absurdalnych tekstów. Żarty zmroziło rozlazłe tempo przedstawienia i morze sztuczności.

Apogeum osiągnięto, gdy na scenie pojawili się panowie: wielbiciel piwa (Mirosław Bieliński) i fan szampana z walerianą (Piotr Szczerski w trzeciej - po reżyserii i inscenizacji - ważnej roli w tym spektaklu). Pierwszy z nich niczym nie zaskoczył: w kieleckim teatrze już wielokrotnie grał rolę cwaniaczków, używających częściej mięśni niż głowy, często były to role znacznie pełniejsze i ciekawsze. Drugi bardzo rozczarował fatalną dykcją i emisją głosu (połowy tekstu nie dało się usłyszeć), a przede wszystkim bylejakością i bezbarwnością granej postaci. Zamiast niedbałego eleganta mieliśmy na scenie mówiącego od niechcenia, niemal prywatnie, dyrektora teatru, który nawet nie wysilał się, aby stworzyć jakąkolwiek postać sceniczną. Być może był to celowy zabieg reżyserski lub inscenizatorski, ale przynajmniej dla mnie kompletnie nieczytelny. Swoją drogą, konia z rzędem temu, kto mi te dwie formy działalności na scenie rozróżni i wytłumaczy sensowność oddzielnego zaznaczania ich na plakacie: "Inscenizacja i reżyseria Piotr Szczerski". (Czyżby stoliki na widowni to inscenizacja, a prowadzenia aktorów to reżyseria?)

Sławomir Mrożek napisał "Wdowy" po pięcioletniej przerwie i chorobie, przez którą otarł się o śmierć. Tekst sztuki jest zapisem tych głębokich egzystencjalnych doświadczeń, skrojonym jednak w stylu Mrożka: czarnej, absurdalnej komedii. Mimo to sam autor nie uznaje "Wdów" za swoje największe osiągnięcie, o czym wielokrotnie mówił w swoich wywiadach (np. rozmowa z Krisztiną Babą, przedrukowaną w miesięczniku "Odra"). Skoro tekst nie jest bliski ideału, tylko świetne rozwiązania sceniczne mogą go uratować. Takich w kieleckiej inscenizacji zabrakło. Zmiana widowni w podrzędną kawiarenkę to trochę za mało aby uznać przedstawienie za dobre.

Przed premierą słyszeliśmy od Piotra Szczerskiego wiele buńczucznych zapowiedzi: że sztuka jest niewygodna, bo pokazuje spersonifikowaną śmierć, a to przecież obce katolicyzmowi, że pokazuje różnicę miedzy kobietami, dążącymi do życia i mężczyznami, których pociąga śmierć, a to politycznie niepoprawne. Usłyszeliśmy także, że Sławomir Mrożek kibicował tej realizacji i miał wpływ na kilka jej elementów, (np. dobór muzyki, wskazanie na Jerzego Bończaka). Dowiedzieliśmy się, że reżyser nie będzie wiele zmieniał w tekście Mrożka. Sam Mistrz był obecny na obu premierach, podobno ocenił przedstawienie jako "wręcz wzorcowe". Krytykując kieleckie "Wdowy" narażam się na poważny atak i podejrzenia, że jestem niespełna rozumu. Przy tak wielkim zaangażowaniu i takich opiniach autora sztuki można odnieść wrażenie, że krytykuję Mrożka. Niniejszym dementuję: Sławomira Mrożka cenię i uważam za wspaniałego dramaturga (wyłącznie Jego pojawienie się na scenie zmusiło mnie do bicia braw na stojąco). A kieleckie "Wdowy" - wybacz Mistrzu - są po prostu bardzo, bardzo słabe.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji