Artykuły

Szczepionka na przemoc

"Śmierć Człowieka-Wiewiórki" w reż. Natalii Korczakowskiej w Teatrze im. Norwida w Jeleniej Górze. Pisze Katarzyna Kamińska w Gazecie Wyborczej - Wrocław

"Śmierć Człowieka-Wiewiórki" w Teatrze Jeleniogórskim nie jest usprawiedliwieniem przemocy, ale próbą dowiedzenia, że nie istnieje zło ostateczne. I że nawet najwięksi terroryści bywają zlęknieni .

Sztuka Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk to podana w nowoczesny sposób uniwersalna historia o ludzkim strachu i niemocy. Fabularna osnowa jest jednak tylko pretekstem do rozmyślań na temat miejsca i potrzeby przemocy w teatrze i życiu.

Młoda reżyserka od pierwszej sceny wprowadza nas w swój metateatr, w którym losy bohaterów przerywają momenty pracy aktorów i pretensjonalnej reżyserki (w tej roli Anna Ludwicka). "Oglądacie Państwo spektakl" - zdaje się co chwilę przypominać Korczakowska.

Najnowsza produkcja Teatru Jeleniogórskiego to opowieść o trojgu terrorystów ultralewicowej Rote Armee Fraktion (RAF). Z relacji świadków znamy ich jako bandę gotowych na wszystko, lewackich ideowców. Ich działalność to nie lewicowe pogadanki, ale też napady na domy towarowe czy podpalanie samochodów. By działać, zostawiają własne dzieci, rzucają uporządkowane życie.

Ulrike Meinhof (Lidia Schneider), Andreas Baader (Piotr Żurawski) i Gudrun Ensslin (Magdalena Kuźniewska) nie są dla nas bezdusznymi terrorystami. To wizjonerzy, pełni współczucia i dobrych chęci wobec tytułowego Człowieka-Wiewiórki, czyli zapracowanego niemieckiego obywatela, wplątanego w tryby korporacyjnej maszyny i niepamiętającego o II wojnie światowej. Właśnie tej intelektualnej niewoli, manipulacji, którą państwo dekuje pod płaszczykiem względnego dobrobytu, sprzeciwili się członkowie RAF. Policjant (Andrzej Kępiński), z którym walczą, jest nie reprezentantem aparatu władzy, ale po prostu bezmyślnym człowiekiem "o gołębim sercu". To inna odmiana Człowieka-Wiewiórki.

Wielopłaszczyznowy spektakl ma także swoją odrealnioną stronę. Rzeczywistość miesza się tu z dziwnymi, onirycznymi wizjami, a klimat Niemiec lat 60. ze współczesnością. Sentencje Wittgensteina przeplatają motywy z amerykańskiej kreskówki "South Park", a bohaterowie jawią się jako zwykli ludzie, przybierający maski wielkich bohaterów czy też - jak Meinhof - przemieniający się w aniołów.

Korczakowska miała odwagę, by konsekwentnie realizować nieco szalone, czasem hermetyczne pomysły. Nie moralizuje, unika patosu. Pewnie dlatego zaciekawiony, choć czasem zdezorientowany widz nie może oderwać oczu od sceny. "Śmierć Człowieka-Wiewiórki" nie jest bowiem propozycją dla miłośników przejrzystych i prostych historii. Reżyserka prowadzi grę z widzem, nie daje jasnych odpowiedzi ani interpretacji. W tym tkwi siła spektaklu. Współczesne kostiumy, muzyka, jaką znamy z dzisiejszych list przebojów, światła jupiterów zmieniające scenę w wybieg - to wszystko sprawia, że historia sprzed prawie 40 lat jest także naszą historią.

Jednak najważniejsza w tym wszystkim jest przemoc. Ona bezustannie się przewija: bohaterowie stosują ją wobec siebie albo prowadzą na jej temat rozważania. Niemal każda scena jest opowieścią o tym, na ile przemoc jest nam potrzebna, czy w ogóle ją jeszcze zauważamy i czy sami jesteśmy do niej zdolni.

Doskonała gra aktorska to kolejny - po scenariuszu i oprawie muzycznej - atut "Śmierci Człowieka-Wiewiórki". Powściągliwa Lidia Schneider świetnie wcieliła się w rolę Ulrike Meinhof. Doskonale też poradzili sobie studenci wrocławskiej PWST: Robert Mania i grający Szczęśliwego Jarosław Dziedzic.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji