Artykuły

Dżuma i miłość

"WIJ", którego w ubiegłym sezonie na scenie Klubu 13 Muz pokazała Tatiana Malinowska-Tyszkiewicz i "...tyle co bryzg wody na kamień" w jej reżyserii, wystawione na tej samej scenie, to spektakle podobne. Kameralne, poetyckie, plastyczne - stawiające na aurę słowa raczej niż na dramaturgię, scenografię traktujące zaś nie jak dopełnienie, ale równoważny, czy nawet ważniejszy od słowa element całości. Rzekłbym, że to nie tyle teatr, co żywe obrazy. Skupiające uwagę na ruchu i geście, ciszy używające tak jak muzyki: do tworzenia barw, nastrojów i przestrzeni.

Nie bez kozery też w obu przedstawieniach, reżyserka korzysta z aktorów teatru lalek - Marii Jamińskiej i Krzysztofa Tarasiuka.

Bo to realizacje właśnie "lalkowe" z ducha: ogrywa się w nich raczej rzeczy niż słowa, zaś sytuacje animuje nie dialog, ale plastyczny kształt sceny. Aktorzy nie tyle więc grają tu role, co są rolami. To bardziej symboliczne figurki, znaki niż bohaterowie dramatu.

O ile jednak w "Wiju" proporcje między wszystkimi elementarni tak skonstruowanego przedstawienia były zachowane i współgrały ze sobą, o tyle w nowej inscenizacji przeważa urodziwa, wyzbyta jednak emocjonalnej głębi oprawa. Posunięta na skraj umowności dramaturgia - zaczerpnięta z bogatej, wielowątkowej sztuki "Naomi Wallace "To tylko pchła" (jakiś czas temu w warszawskim Teatrze Powszechnym reżyserowała ją Augustynowicz) - nie znajduje dla siebie pełnego ekwiwalentu w warstwie inscenizacyjnej. Tak więc tę opowieść o spotkaniu dwojga obcych sobie ludzi - spotkaniu w czasie epidemii dżumy, która w 1665 r. nawiedziła Anglię - ogląda się chłodno. I raczej jak wprawkę stylistyczną, etiudę, impresję na temat niż spełnione przedsięwzięcie artystyczne.

Za słabo zderzają się ze sobą dwa skrzydła tej historii - z założenia pewnie odrealnionej, starającej się więc zabrzmieć uniwersalnie - Eros i Thanatos, Miłość i Śmierć. To, co w sztuce Wallace pulsuje podskórną namiętnością - i w końcu wybucha tak gwałtownie jak zaraza, przed którą kryją się bohaterowie - tu jest sygnalizowane czytelnie, lecz dość jednowymiarowo. A że bujną warstwę psychologiczną tej rozgrywki pomiędzy wędrowcem-marynarzem i kobietą, u której on zamieszkał, sprowadzono tu do podszytej erotyzmem aury oczekiwania, postaci istnieją jakby obok siebie. A ich pozorny dialog nie potęguje miłosnego napięcia, za którym czai się śmierć.

Choć trzeba przyznać, że w tym krótkim, delikatnym spektaklu o interesującym kształcie plastycznym - autorstwa (tak jak i "Wij") uczennic szczecińskiego Liceum Plastycznego - są sceny robiące wrażenie. Należy do nich z pewnością ta, w której ona i on łączą się na chwilę - w radości, bólu i strachu, rozpaczy i namiętności, co ich pobudza i spala. Kobieta, która jest przez cały spektakl "obudowana", zamknięta w swojego rodzaju klatce, w dziwacznym kojcu, to człowiek, lecz i dom, niedostępny dla obcego. W scenie, o której tu mowa, mężczyzna przekracza otwarte przez nią drzwi.

Otwarcie się na życie poprzez śmierć, która burzy granice ciała, to fascynujący wątek spektaklu Malinowskiej-Tyszkiewicz. Szkoda, że nie znalazł pełniejszego artystycznie wyrazu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji