Artykuły

Francesco w Teatrze Muzycznym, czyli dobry początek

"Francesco" w reż. Wojciecha Kościelniaka w Teatrze Muzycznym w Gdyni. Pisze Piotr Wyszomirski w Gazecie Świętojańskiej.

Francesco będzie z pewnością przebojem i to nie tylko gdyńskiej sceny. Spektakl momentami autentycznie wzrusza, a poziom techniczny przedstawienia jest więcej niż ogólnopolski. Szkoda więc, że mając tak świetnych wykonawców, nie udało się stworzyć arcydzieła, a były ku temu wszelkie dane. No ale z drugiej strony to dopiero początek sezonu, a emocje należy dozować z umiarem, więc nie możemy już się doczekać następnych premier!

Musicale z reguły nie grzeszą ambitnym przekazem. Co więcej i najczęściej - libretto jest tylko pretekstem do ukazania scenicznych popisów śpiewaków i tancerzy. Nie żebym oczekiwał jakiejś głębi czy refleksji, realizmu historycznego czy psychologicznego. Aż takich oczekiwań, chodząc na musicale, nie mam, ale zbyt często prosi się o zachowanie minimum logiki i sensu, oglądając różnego autoramentu śpiewogry uwielbiane przez masową publiczność. Pal sześć, kiedy na warsztat bierze się historyjki o niczym i dla nikogo, jak np. "Koty", ale gdy piosenkami chce się opowiedzieć losy ważnych postaci historycznych i religijnych czy idei, wtedy bywa bardzo różnie. Zbyt często dostajemy produkt myślowo jak najniższych lotów, który ogranicza się do wyśpiewania historyjki kiczowatej i rysowanej niezwykle grubą kreską. Zdarzają się jednak wyjątkowe libretta oraz inscenizacje, które nie rezygnując z atrakcyjności śpiewano-tańczonej realizacji, znajdują swoisty ekwiwalent, który nie obraża rozumu, a podnieca zmysły. Z pewnym niepokojem, ale i pamiętając "Jesus Christ Superstar" oraz "Hair", wybitne gdyńskie spektakle, wybierałem się na premierę musicalu "Francesco" do Teatru Muzycznego.

"Franciszku, idź i napraw mój Kościół"

Giovanni (Francesco, Francisco) Bernardone ( 1181-1226), czyli święty Franciszek z Asyżu, dziś to już ikona popkultury. Bożyszcze hippisów, ulubieniec dzieci i patron ekologów, często traktowany jako postać legendarna i koniecznie: ciepła, radosna i nieco naiwna. Biedaczyna z Asyżu wielokrotnie był tematem nie tylko dla literatury, filmu i teatru. Niezapomniane są szczególnie dwie ekranizacje : "Francesco" włoskiej skandalistki, "Pasoliniego w spódnicy", czyli Liliany Cavani ( zaskakującą i życiową kreację stworzył w nim Mickey Rourke) oraz "Brat Słońce, Siostra Księżyc" (1972) Franco Zeffirellego, który najsilniej chyba odcisnął piętno w wyobraźni masowej i wręcz skodyfikował wizerunek mnicha z Asyżu.

I właśnie w filmie Zeffirellego jest niezwykła scena ukazująca spotkanie Franciszka z papieżem. Kościół na początku XIII wieku znajdował się w bardzo kiepskiej kondycji moralnej, mnożyły się herezje, ale za to finanse Watykanu miały się świetnie. "Franciszku, idź i napraw mój Kościół" - te głosy od Boga Franciszek realizował nie tylko dosłownie, remontując kaplice i kościoły, ale czuł też w sobie misję zdecydowanie ogólniejszą i trudniejszą. W filmowej rozmowie z papieżem decydują się losy kościoła katolickiego na setki lat, aż do dzisiaj. Doktryna franciszkańska przepełniona altruizmem, służbą i, co było szczególnie nie do przyjęcia dla hierarchii watykańskiej - skromnością i wyzbyciem się potrzeb doczesnych, przegrywa z pragnieniem przepychu i żądzą władzy hierarchii kościelnej. Gdyby "zwyciężył" franciszkanizm, kościół i świat byłyby dziś inne i nie doszłoby do wielu okrucieństw, które za nami i przed nami. Choć franciszkanizm nie został przyjęty jako obowiązująca reguła w całym kościele, wywarł jednak ogromny wpływ na wiele osób.

Znaczenie reguły franciszkańskiej dla dziejów kościoła katolickiego , a konkretnie jej niepowodzenie, to temat co najmniej tak ciekawy, jak losy samego Biedaczyny. Poprzez Franciszka można stawiać najważniejsze pytania dotyczące misji i kondycji Kościoła, także polskiego. Przegrana Franciszka to porażka Kościoła i nas samych, to przegrana najpiękniejszej z popularnych koncepcji człowieka. Jej przejmujący brak obserwujemy dramatycznie w dzisiejszym poziomie życia społecznego. Aż trudno przecenić wagę tego, co się wydarzyło na początku XIII wieku : gdyby Kościół przyjął Franciszka bylibyśmy po prostu lepsi i zdecydowanie nie jest to myślenie naiwne, ograniczające się do ślubów ubóstwa. Jednakże świadom konwencji wypowiedzi powracam do głównego nurtu, a zainteresowanym polecam jeden z wielu ciekawych artykułów na ten temat .

Niestety, libretto "Francesco", pióra Romana Kołakowskiego, nie podejmuje na serio prawie żadnego z większych tematów związanych z asyskim świętym i jego czasami. Ani wzmianki o wyprawach krzyżowych czy upadku kościoła. Autor w pierwszej części niepotrzebnie koncentruje się na problemach rodzinnych bohatera a potem zbyt często gubimy tytułową postać na rzecz szybko zapomnianych postaci drugoplanowych. Dostajemy w rezultacie dość, przykro to powiedzieć, momentami nudną i "bezpieczną" opowieść, która zbyt długo się rozwija, a kiedy już wchodzi w najciekawszą fazę, czyli życia zakonnego, rozbija się na dwa wątki: Franciszka i jego braci mniejszych oraz na Chiarę i klaryski. Zbyt dużo postaci, za mało Franciszka, za mało istotnych spraw, za dużo "waty". Absolutnie niewygrany wątek papieski, prawie lub nic nie dowiadujemy się o podróżach Franciszka i jego "franciszkowatości". Stracona szansa, by powiedzieć coś bardzo ważnego o nas, o naszej wierze, polskim kościele, systemie wartości skonfrontowanym z dzisiejszymi czasami. Zabrakło odwagi, wizji, geniuszu. Po prostu szkoda.

Muzyka Piotra Dziubka nie jest może bardzo oryginalna, ale za to niezwykle różnorodna, świetnie zaaranżowana i dobrze zagrana. Spektakl ma co najmniej trzy wielkie momenty: świetną scenę przystępowania mnichów do zakonu, najpiękniejszą chyba w całym spektaklu, niezwykle wzruszającą pod każdym względem scenę "przystąpienia" Chiary oraz monumentalną, niezwykłą szczególnie w refrenie, Drogę Krzyżową. Trochę zabrakło mi fragmentów stylizowanych na średniowieczną muzykę sakralną.

Wojciech Kościelniak to niezapomniany reżyser "Hair", jednego z największych sukcesów Muzycznego. Tym razem całość nie jest tak niezwykła, ale z przyjemnością obserwuje się zawłaszczanie przestrzeni teatralnej przez Kościelniaka, choć aż się prosi, by spektakl bardziej "wylał się" poza scenę i widownię. Pamiętając końcowe przesłanie hippisowskiej opowieści o włosach, rozmarzyłem się w połowie spektaklu nad zakończeniem: przejściem aktorów do publiczności, podzieleniem się np. chlebem, zbudowaniem więzi, jaka niezwykle by pasowała do Franciszkowego przesłania i do wielkich momentami emocji, jakich nam dostarczają świetni aktorzy.

Scenografia Grzegorza Policińskiego jest minimalistyczna i przede wszystkim funkcjonalna. Tworzy ją głównie stylizowany na kamienny mur, który dzięki wysuwanym schodom, drzwiom, podestom tworzy przestrzeń dla asyskiego rynku, franciszkańskiego kościółka czy papieskiej sali audiencji.

Najmocniejszym punktem spektaklu są zdecydowanie aktorzy i tancerze: świetnie śpiewający oraz grający i tańczący z dawno niewidzianą werwą. Oczywiście gwiazdami wieczoru były panie, które trochę poprawiły nastrój po niepowodzeniach naszych "Złotek". Anna Urbanowska jako Beatrice dzielnie rywalizowała o pierwszeństwo z Dorotą Białkowską (Klara) i nie podejmuję się osądzić, która z pań wygrała. Dzielnie towarzyszył im w naprawdę bardzo trudnej roli tytułowej Łukasz Dziedzic . Ale najprzyjemniejszym odkryciem było stwierdzenie, że cały zespół prezentował niezwykle wyrównany poziom. Głos, gest, ruch i zachowanie sceniczne - bez pudła, pełen profesjonalizm całej ekipy. To niezwykła przyjemność oglądać cały zespół w takiej formie. Wreszcie bardzo energetyczny balet - wielkie brawa dla wszystkich!

I tylko osiołek Kacperek postanowił tym razem nie wyjść na scenę, ale o nieobecnych albo dobrze, albo wcale.

Francesco będzie z pewnością przebojem i to nie tylko gdyńskiej sceny. Spektakl momentami autentycznie wzrusza, a poziom techniczny przedstawienia jest więcej niż ogólnopolski. Szkoda więc, że mając tak świetnych wykonawców, nie udało się stworzyć arcydzieła, bo były ku temu wszelkie dane. No ale z drugiej strony to dopiero początek sezonu, a emocje należy dozować z umiarem, więc nie możemy już się doczekać następnych premier!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji