Ponowny debiut Kany
Na to przedstawienie czekało się bardzo. Premiera własna, gdy dotąd scena Teatru Kana była udostępniana głównie innym, ciekawym teatrom, premiera u siebie, na scenie jeszcze premierą nie ochrzczonej, premiera pierwsza od czasu deszczu nagród w Edynburgu, które uczyniły Kanę sławną. Nic więc dziwnego, że trzy pokazy "Szlifierzy nocnych diamentów" - trzy, przed tournee po Stanach Zjednoczonych - tak liczną publiczność zgromadziły. Ale obawy sporej części widzów - czy aby spięta tą całą sytuacją Kana się nie potknie - okazały się, niestety, słuszne.
"Szlifierze nocnych diamentów" to wyraz ogromnego apetytu na sztukę, spory potencjał intelektualny, bogactwo myśli, uroda teatralnych pomysłów, ale też i brak artystycznej precyzji, nadmiar prowadzący ku chaosowi i banałowi.
Przedstawienie sprawiło więc zawód. Ale chwała Kanie za to, że tak wyostrzyła nasze oczekiwania. Bo rola tego Teatru, rola nie tyle teatralna, ile twórcza w ogóle - polega także na wzbudzaniu w nas potrzeby Sztuki. Przez duże S właśnie. A Kana to są drożdże artystyczne. Żywe, aktywne, bardzo Szczecinowi potrzebne.
Warto zresztą pamiętać, że przedstawienia Kany nie rodzą się gotowe raz na zawsze i nie zastygają potem w tym samym, co na premierze kształcie. Ale doskonalą się i zmieniają. Tak było z "Nocą" wg Jerofiejewa. Może i "Szlifierzy" uda się więc Kanie doszlifować? Bo tworzywo to na spektakl naprawdę cenny - może jeszcze takim się stanie?