Artykuły

Fałszowanie na bębenku

"Blaszany bębenek" w reż. Adama Nalepy w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. Pisze Tomasz Mościcki w Dzienniku - dodatku Kultura.

Sam zamiar zmierzenia się z arcydziełem Grassa zasługuje na cztery gwiazdki. Przyznaliśmy je z marszu za pomysł na "Blaszany bębenek" w gdańskim Teatrze Wybrzeże. Potem było już bardzo różnie.

Gdańska premiera miała szczególny charakter, Grass obchodził w ostatni weekend 80. urodziny. Widownia Teatru Wybrzeże była dwujęzyczna, polskie rozmowy mieszały się z wymianą zdań po niemiecku. Przybyli prawie wszyscy święci. Czcigodny jubilat zasiadł w VI rzędzie i stamtąd mógł wysłuchać, jak specjalnie dla niego artystka przebrana za Marilyn Monroe śpiewa "Happy Birthday to You". Jubilatowi wręczono kosze kwiatów i bursztynowe pióro - ponoć unikat. Jubileusz dobiegł końca, a kłopot z "Blaszanym bębenkiem" pozostanie. Choć pierwsza część gdańskiego przedstawienia, przy wszystkich koniecznych skrótach i eliminacjach ogromnych partii tekstu, ociosaniu go z pobocznych wątków, próby "harmonizacji" polifoniczności tej narracji, ujednolicenia jej, to próba ciekawa i udana. Cztery gwiazdki obronione. Twórcy przedstawienia przekazują fragmenty narracji postaciom występującym na scenie, mamy więc - jak na niemiecką tradycję Bertolta Brechta przystało - swoisty "efekt obcości", teatr epicki. To dziedzictwo przyjęło się przecież i w Polsce bardzo dobrze, oswoiło, wydało wiele wybitnych realizacji. Widać, że zespół "Blaszanego bębenka" wyczuł tę poetykę dystansu, opowieści o postaciach. Dało to kilka świetnych epizodów - Aliny Lipnickiej jako kaszubskiej Babki bohatera zakorzenionej w przeszłości, spokojnie patrzącej na szaleństwo ogarniające świat, Doroty Kolak mającej w przedstawieniu wspaniały monolog kalekiej Liny, świeżo pozyskanego dla Teatru Wybrzeże Krystiana Wieczorka w roli Polaka Brońskiego, ojca małego Oskara. A jakże Oskar - dobosz? - zapytają miłośnicy Grassa i potencjalni widzowie przedstawienia w Wybrzeżu. I tu zaczyna się kłopot, który sprawia, że od czterech dotychczas przyznanych gwiazdek odejmujemy jedną. Niestety, Paweł Tomaszewski, niesławnej pamięci Törless z niedawnego przedstawienia w warszawskim Dramatycznym, położył i rolę Oskara. Chyba nie mogło być inaczej, bo ma on kolosalny kłopot z mówieniem. Trudno uwierzyć w Oskara rozbijającego krzykiem szkło, jeśli grający go aktor nie umie głosem wyrazić ani treści ani emocji, a w oczach ma kompletną pustkę. Mniejsza jednak o Pawła Tomaszewskiego - paradoksalnie jest on najmniejszym kłopotem.

Niespodzianka czeka nas bowiem w drugiej, części. Po przerwie mamy tzw. ostrą jazdę bez trzymanki, czyli popis pracy dramaturga Jakuba Roszkowskiego. Jej efekt potwierdza tylko nienową już obserwację, że dramaturg - osobliwie u nas - to człowiek, który rzetelną pracę nad tekstem zastępuje na scenie własnymi przemyśleniami. Próba sceny pokazuje jednak często, że tych przemyśleń nie było warto upubliczniać. W gdańskim spektaklu znika właściwie cała wojenna i powojenna historia opowiedziana przez Grassa, a zastępuje ją dyskoteka w najlepszym smaku Love Parade. Mamy więc "teatro tedesco", czyli niemczyznę teatralną, która w polskim wydaniu wygląda dość wtórnie i karykaturalnie. Nie ma mowy o subtelnościach, budowaniu metafor - walić widza w gębę, a na wypadek gdyby nie zrozumiał - poprawić z drugiej strony. Niemiecki teatr jest jak wiadomo, polityczny. Jeszcze w pierwszej części, tej opisującej narastanie brunatnej fali w Gdańsku, widzimy hitlerowskiego oficera krzyczącego z trybuny "my zawsze dotrzymujemy słowa", publiczność klaszcze i wybucha śmiechem. Widać, że te słowa uderzają w coś ważnego na polskiej ulicy. Mamy powrót starej dobrej aluzji politycznej. Gdy jednak w drugiej części zderza się zdjęcia Hitlera, niemieckiej armii pod Akropolem, Auschwitz - a za chwilę pojawiają się fotografie dokumentujące skandaliczne zachowania Amerykanów w irackim Abu - Ghraib - przepraszam - ale mamy do czynienia ze szwindlem i stawianiem znaku równości pomiędzy grozą i potwornością nazizmu a skandalicznymi wybrykami jednostek o sadystycznych skłonnościach. O jedną gwiazdkę mniej. Przestańmy patrzeć jak cielę na malowane wrota w inną teatralną tradycję, dajmy sobie spokój z jej niewolniczym kopiowaniem. Pierwsza część "Blaszanego bębenka" pokazuje, że to wbrew pozorom wykonalne. Druga, że to naśladownictwo jest zwyczajnie niemądre.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji