Artykuły

Cóż, że jedna Gąska wiosny nie uczyni

"Gąska" w reż. Kariny Piwowarskiej w Teatrze Polskim w Poznaniu. Pisze Ewa Obrębowska-Piasecka w Gazecie Wyborczej-Poznań.

Młodziutka pani reżyser Karina Piwowarska interesująco i smacznie bawi się w swoim spektaklu z detalami. Szkoda, że równie dobrze nie radzi sobie z panowaniem nad całością. Ale ja i tak będę jej kibicować

Gąska Nikołaja Kolady to jedna z pierwszych od lat na polskiej scenie nowych komedii. Choć niektórzy wypominają, że i ona ma już swoje lata (powstała jeszcze w czasach pierestrojki), to i tak pachnie świeżo, a przekład Jerzego Czecha tylko jej tego zapachu dodaje. Wywlekania bebechów, duszności zbolałych, mrocznych zakamarków i głębokich rozterek jest w teatrach dostatek: w wersji klasycznej i współczesnej, po polsku i po obcemu - od Wschodu do Zachodu. Tymczasem komedii - brak. A jeśli już coś się pojawi (najczęściej jako anglosaski, małoobsadowy i dochodowy projekt impresaryjny albo jako dokładka do operetki) - gra się to na starą modłę, która wszystkim - łącznie z aktorami - dawno się już przejadła. Stara modła to chwyty grube i ograne, takie, żeby widz nie miał żadnych wątpliwości, że to śmieszne.

Mogłoby się wydawać, że rolę komedii spełniają dziś telewizyjne sitcomy, ale z taką tezą zgodzić się nie chcę i nie godzę. Głównie z tego powodu, że nie cierpię sitcomów, a śmiech w teatrze lubię. Nawet bardzo. Sztuka Kolady wydała mi się doskonałym materiałem na uzyskanie takiego właśnie teatralnego śmiechu (może nawet lepiej nazwać go uśmiechem), co jest trochę wesoły, a trochę smutny, co reaguje na konwencję i grę konwencjami, co zaprasza do gry, a nie wali obuchem w głowę.

Sporą dawkę powodów do podniesienia kącików ust i zmrużenia oczu spektakl w reżyserii Kariny Piwowarskiej mi dostarczył. Młoda pani reżyser wdzięcznie bawi się detalami. Dzięki temu stara jak świat i banalna jak definicja banału historia dwóch par ze sporym stażem małżeńskim i jednej tej trzeciej (tytułowej Gąski) jawi się jako dobry powód do spędzenia godziny w teatrze. Bo nie o proste qui pro quo i pościelowe gonitwy chodzi tu tak naprawdę. Raczej o wariację na temat, żeby przemycić kilka gorzkich i zaprawionych ironią pytań o to, jak żyć. Jak w ogóle żyć, w przenicowanym na wylot, wyszydzonym, zakłamanym i pokrętnym świecie? Jak mówić o tym życiu ze sobą, z partnerem, na scenie, w sztuce?

Takiej wariacji - także w sensie scenicznym - jest w tym spektaklu sporo. Szkoda tylko, że nie trzyma on widza w spięciu, w uwadze, w skupieniu - przez cały czas. Że trochę się rozłazi w szwach. Chociaż - szczerze mówiąc - mnie się z tego rozlezienia robił gdzieś po drodze walor, stawiający Gąskę w opozycji do profesjonalnych chałturniczych gniotów.

Oglądałam spektakl nie na premierze, ale trzy dni później, w bardzo kameralnym gronie widzów. I ta kameralność bardzo mu służyła. Było jakoś domowo i nie raziła siermiężna (niemal świetlicowa) scenografia. Mocno i wyraźnie brzmiała (świetna moim zdaniem) muzyka. A aktorstwo gdzieś z pogranicza amatorstwa - bez szarży, bez zawodowstwa, bez rutyny - sprawiało, że jakoś blisko robiło się między sceną a widownią.

Ten spektakl nie jest arcydziełem, nie wygra festiwali ani konkursów i zawodów. Ale może być jaskółką, co wiosny wprawdzie nie czyni, ale otwiera jakieś drzwi, jakieś okno na traktowaną po macoszemu twarz teatru. Pokazuje, że warto się nią zajmować. Że jest co robić w tej sprawie. Jest nad czym pracować. I warto.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji