Artykuły

Ostatni akt Desdemony

"Otello" w reż. Michała Znanieckiego w Teatrze Wielkim w Poznaniu. Pisze Jolanta Brózda w Gazecie Wyborczej-Poznań.

Na ten spektakl warto iść dla: Verdiego, lustra, chustek, ostatniego aktu - i dla Barbary Kubiak w partii Desdemony

Otello Giuseppe Verdiego (prapremiera w 1887 r.) to dzieło artysty dojrzałego: zgłębiającego tajemnice ludzkiej duszy, gotowego ze względu na nie zrezygnować - na ile to w operze możliwe - z pompy i popisów wokalnych. Verdi wycisnął z Szekspirowskiej tragedii esencję: wątek zatruwającej serce Otella zazdrości o Desdemonę i zawiści Jagona knującego przeciw małżonkom.

Realizatorzy inscenizacji Otella, która w sobotę w Teatrze Wielkim otworzyła IV Poznańskie Dni Verdiego - wycisnęli esencję z Verdiowskiej esencji. Wzięli w nawias miejsce i czas akcji (Cypr, koniec XV w.). Otello dzieje się w przestrzeni jak z filmów s-f. Jest jakaś monochromatyczna, owadzia planeta, nocny i senny matriks. Ludzie - odrealnieni, w kostiumach sugerujących tylko żołnierskość, dworskość. Desdemona biała, bo niewinna, ale niepotrzebnie przypominająca Madame Butterfly (makijaż gejszy). Ptasie pióra przy strojach Desdemony i Otella (symbol wolności?) wyróżniają ich spośród innych - na to zgoda. To oryginalna, bardzo wystudiowana sceneria. Czy obiecująca równie oryginalny teatr? Nie do końca.

Rozpieścił nas Mariusz Treliński zrealizowaną w Poznaniu operą Andrea Chénier, którą wypełnił rytmicznym i znaczącym ruchem. Realizacji Otella tego zabrakło. Ta inscenizacja akcentuje intymność dramatu dusz bohaterów, wycisza to, co mogłoby od niego odwrócić uwagę: kolory, tłumy. I słusznie. Ale nawet to nie usprawiedliwia nużącej miejscami schematyczności, konwencjonalności ruchu. Otello urządza Desdemonie scenę zazdrości - szarpie ją, przewraca. Jagon kusi Otella - czytelny jest w gestach jego podstęp. Przestrzeń została zagospodarowana ruchem, ale jakoś nie wciągnęła, nie stworzyła własnego rytmu.

Z kilkoma wyjątkami. W centrum sceny jest równia pochyła, która podnosi się i zmienia w ogromne lustro, gdy Jagon wyznaje wiarę w boga, czyli w samego siebie. Lustro wyrasta przed publicznością: i my widzimy w nim swoich bożków - komunikat jest czytelny. Inna scena: Otello twierdzi, że Desdemona chustkę, dar od męża, dała swemu rzekomemu kochankowi. Wtedy tłum zarzuca Maura upiornie białymi chustkami. Otello tarza się w nich - zazdrość stała się obsesją. I jeszcze ostatni akt... Ale tu dygresja.

Można tej inscenizacji wiele wybaczyć, nawet uznać za walor to, co wydaje się felerem - gdyby pojawiły się ciekawe kreacje wokalno-aktorskie. A tych jak na lekarstwo. Dźwigający wielki ciężar partii Otella Sylwester Kostecki [na zdjęciu] ugiął się pod nim, czyniąc swego bohatera mało barwnym, zakrzykującym emocje. Więcej życia miał Jagon Jerzego Mechlińskiego, choć jak dla mnie jego szatański image był zbyt dosłowny, zbyt płaski.

Koniec dygresji - wracamy do ostatniego aktu, czyli prawdziwego koncertu gry Barbary Kubiak w partii Desdemony - budowanej konsekwentnie, subtelnymi środkami, wspomaganej przez czujnie i żywo prowadzoną przez Grzegorza Nowaka orkiestrę. Można powiedzieć: to Desdemona asertywna, która buntuje się przeciw oskarżeniom o zdradę, a mimo to kocha. Giętki, liryczny sopran Kubiak plastycznie oddawał emocje. Zaśpiewana na granicy ciszy przedśmiertna modlitwa zelektryzowała przestrzeń i widzów (gorąca owacja, kwiaty rzucane na scenę). Nadały znaczenie temu, co działo się na scenie: wychodzeniu bohaterów z podziemi (piekieł?), zakładaniu przez nich masek, czerwieni krwi Otella znaczącej wszechobecną niebieskość, czerń i biel. Proste i piękne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji