Trzeba ciągle tresować wyobraźnię
- Przez całe życie robiłam rzeczy na pograniczu, offowe właśnie. Pracowałam z młodymi ludźmi: ze studentami, którzy kręcili filmy dyplomowe. Coraz więcej jest w Polsce twórców niezależnych - mówi warszawska aktorka EWA SZYKULSKA .
EWA SZYKULSKA od lat chciała zagrać w monodramie. I gra - "Zamarzniętą". W warszawskiej Wytwórni od 19 października.
Agnieszka Michalak: Występ w monodramie Pawła Sali to była trudna decyzja?
Ewa Szykulska: Tak. Z natury jestem tchórzliwa. Czasem czuję lęk przed ludźmi. Dlatego zostałam aktorką. Chciałam sprowokować siebie do rozmowy z ludźmi, nawet jeśli mówię do nich cudzym tekstem. Trzeba ciągle tresować wyobraźnię. Jednocześnie lubię ryzyko i zmuszam się do niego. Podczas tworzenia roli wyobraźnia podsuwa dziesiątki różnych rozwiązań. Nie jestem w sobie zakochana. Zawsze podziwiałam ludzi, którzy decydowali się na udział w monodramie. Uważam, że to jedna z najtrudniejszych form. Przez godzinę, czasami nawet więcej, jedna osoba musi zainteresować widownię. Sprowokować ją do myślenia. Spowodować, żeby nie wyszła...
Monodram Pawła Sali to opowieść o prowincjonalnej aktorce....
- Tak. Tylko co to jest prowincjonalizm? To stan ducha i szereg gestów. Prowincjuszem można być w centrum Warszawy. Istotne, że monodram jest o aktorce w mocno średnim wieku. O kobiecie, która jak każda z nas, ma problemy: relacja matka - córka, udane i nieudane związki, dzieci, praca. Jej pasją był teatr - tylko w nim czuła się spełniona. Dochodzi jeszcze alkoholizm i głęboka depresja. Pozostaje nadzieja, że pewne rzeczy można zmienić. Tekst Pawła boli. Użyliśmy na scenie miniprowokacji, posługując się moimi prywatnymi zdjęciami. Opowiadam w spektaklu o życiu, które w jakiejś części jest moim.
Ostatnio dużo gra pani w teatrach offowych...
- Żyję kolorowo. Komercja, sitcomy, które przynoszą radość, rozpoznawalność,
akceptację i jakieś tam pieniądze. Ale przez całe życie robiłam rzeczy na pograniczu, offowe właśnie. Pracowałam z młodymi ludźmi: ze studentami, którzy kręcili filmy dyplomowe. Coraz więcej jest w Polsce twórców niezależnych. Ci twórcy doskonale wiedzą, że rzadko im odmawiam.
Dlatego nie odmówiła pani Pawłowi Sali?
- Zafascynował mnie tekst "Zamarzniętej". Kiedy przeczytałam go po raz pierwszy, przestraszyłam się. Był dla mnie zbyt odważny. Miałam zrobić ten monodram "Zamarznięta" znacznie wcześniej - na otwarcie Wytwórni. Wtedy jeszcze nie potrafiłam się zdecydować. Teraz już oswoiłam lęk. Jestem gotowa, by za niego odpowiedzieć. Oboje z Pawłem wiemy, że mam skłonności do przerysowań. Zgodnie z zasadą Romana Wilhelmiego trzeba na scenie "przywalić" i odskoczyć, (śmiech)
Co daje pani praca z młodymi reżyserami?
- Na szczęście nie mam taryfy ulgowej. Nie raz płakałam, bo coś mi nie wychodziło, a oni na mnie krzyczeli. Kiedy robiliśmy z Maćkiem Kowalewskim "Miss HIV", nie mogłam zrozumieć, dlaczego reżyser i młodzi koledzy mnie ochrzaniają. Teraz już wiem, że ochrzaniają też siebie. To nigdy nie jest złośliwe, czemuś służy. Młodzi twórcy traktują mnie jak jedną z nich.
Nie jest pani związana z żadnym teatrem repertuarowym. To wybór czy konieczność?
- Byłam przez wiele lat związana z Teatrem Studio Józefa Szajny. Potem przeszłam do Syreny - teatru kabaretowo-rewiowego. Pióra w tyłek i na scenę. To mnie zmusiło do śpiewania. Potem znalazłam się na zakręcie i postanowiłam zmienić życie. Odeszłam od teatru repertuarowego. Potem grałam w różnych miejscach, w dziwnych sztukach (np. "Prostytutkach" Eugeniusza Priwieziencewa), w musicalach. Dużo się działo. Sama musiałam wybierać, w czym zagram. Ostatnio występuję w "Miss HIV" i "Bombie". I wydaje mi się, że zbyt intensywnie pracuję. Może powinnam odpocząć. Tylko kiedy tak myślę, coś w głowie mi podpowiada: Nie! Pracuj babo! Będzie ci lżej żyć, bez grania zdechniesz...
Czy jest zdecydowana różnica między pracą w teatrze offowym a w instytucjonalnym?
- Prawie żadnej. Poza... wygodami. Wznawiamy teraz próby "Bomby" w Teatrze na Woli. Z ostrych warunków w M25 (tam graliśmy wcześniej), przeszliśmy do "normalnego" teatru. Cholera, ciepła woda, garderoba. Panie garderobiane. Ręczniki. Odwykłam od luksusu. Noszę własny ręczniczek papierowy. Od lat
występuję w własnych kostiumach. Samodzielność nie przeszkadza mi. Kiedy gasną światła, wygody przestają mieć znaczenie. Ważne, żeby przyszli ludzie...