Artykuły

Dążąc na oślep

"Faust" w reż. Eimuntasa Nekrośiusa z Teatru Meno Fortas z Wilna na XVII Międzynarodowym Festiwalu Teatralnym Kontakt w Toruniu. Pisze Grzegorz Janikowski w Opcjach.

Siedemnasty Kontakt odbył się, tradycyjnie, w ostatnim tygodniu maja. W festiwalu wzięło udział 12 teatrów z Polski, Czech, Litwy, Łotwy, Niemiec, Rosji, Ukrainy i Węgier. Tym razem program nie został podporządkowany żadnemu hasłu ani tematowi; odzwierciedlał preferencje organizatorów i ocenę walorów artystycznych zaproszonych spektakli. Wydaje się, że prawie uniknięto repertuarowych wpadek. Nie znaczy to jednak, że atmosfera dyskusji i komentarzy była letnia. Wprost przeciwnie.

Zażarte spory wywołał już pierwszy spektakl Kontaktu - "Faust" w inscenizacji Eimuntasa Nekrośiusa z wileńskiego Meno Fortas. Spora część widzów była nim zawiedziona, niektórzy się zdenerwowali, ale byli też tacy, których Faust zachwycił. No cóż, nie wszyscy posiadają umiejętność "czytania" plastycznych metafor, nie wszyscy lubią metafizykę, a wielu widzów na pewno spodziewało się po spektaklu inscenizacji utworu Goethego, podczas gdy litewski reżyser stworzył dzieło całkowicie autorskie.

Dodatkowo kłopot mogła sprawiać poetyka inscenizacji - toposy, rekwizyty, gesty i kostiumy manifestacyjnie odwoływały się do wiejskości. Spektaklowi Nekrośiusa znacznie bliżej jest bowiem do mitu wiejskiej gromady niż do tzw. nurtu krytycznego w teatrze. W "Fauście" litewskiego twórcy łatwiej odnaleźć echa "Doliny Issy" Miłosza, "Klątwy" Wyspiańskiego czy "Żywotu protopopa Awwakuma" OPT Gardzienice aniżeli stylistykę brutalistów lub elementy teatru postdramatycznego.

Nekrośius zinscenizował zaledwie 20 scen z I części "Fausta". Już sam początek - Prolog w Niebie - zaskakuje rytmem i topografią. Bóg, ubrany w jasną prostą sukmanę, przypominającą sutannę wiejskiego proboszcza, popycha w znoju belkę kieratu - trudzi się, napędzając mechanizmy świata. Zwyczajnie, po gospodarsku, wręcz po chłopsku. I ani go nie przeraża, ani nie deprymuje zjawiający się Mefistofeles. Bo diabeł w litewskim spektaklu przypomina przekornego parobczaka. Nie ma w nim nic z demonizmu. To raczej przydrożny Rokita, a może Boruta z litewskich kniei. W pewnym momencie wesprze nawet ramieniem Boga i sam popchnie kierat. Zresztą Mefistofeles ma szacunek do Boga i jest wyraźnie znudzony swoją rolą. Nieco się łasi, niczym pies, trochę stroni i powarkuje.

Zakład Boga z Mefistofelesem przebiega naturalnie, jak umowa dwóch sąsiadów. Bóg raczej ufa przyrodzonemu dobru człowieka - powierzając Fausta igraszkom diabła, postępuje z rozmysłem, świadom, że człek "w czynnościach swoich ustaje nieraz". Dlatego obecność Mefistofelesa może go tylko drażnić i prowokować do działania. Ogłasza diablikowi: "I z wstydem przyznaj, gdy człek twoją swadą / Uwieść się nie da, / że w ciemnym swym pędzie / Jest mimo wszystko prawej drogi świadom".

W postać Fausta wcielił się ulubiony aktor reżysera - Vladas Bagdonas. Od samego początku Faust lunatykuje: wyciągniętymi przed siebie dłońmi mierzy przestrzeń, maca ludzi i sprzęty. Tak jakby otaczająca go rzeczywistość była tylko zjawą - jakby chciał przedrzeć się przez tę zasłonę, odkryć, co jest realne, prawdziwe, w którą stronę dążyć... Faust porusza się we mgle swojej uczoności, tysięcy teorii, sylogizmów, problematów i wahań. Ale u Nekrośiusa uczony - owo "boże igrzysko" - inaczej niż w dziele Goethego, jest ślepcem nie fizycznie, lecz duchowo. Bagdonas gra Fausta, który jest zmęczony życiem. Bohater zachował chłopską krzepę, ale przepełniają go zwątpienie, ból i gorycz. Rozpoznał "pustkę nauki" i lęka się, że nie dane mu będzie przeżyć pełni życia, to znaczy dotknąć rzeczywistości (w chrześcijańskim kosmosie litewskiej prowincji Faust nie dostrzega rytmów natury).

Dlatego od razu wyjaśnię, że nie o chuć i romans z młodzieńczą Małgorzatą chodziło inscenizatorowi. Mefistofeles nie odmłodzi Fausta, nie uczyni go bogaczem (w szkatułce ofiarowanej Małgosi nie ma klejnotów, są kawałki potłuczonego szkła). Dziewczyna skaleczy się, rytualnie dojrzeje do fizycznej miłości i - zbrodni. W zmaganiu uczonego można raczej dostrzec pragnienie "zapełnienia" pustki, wyrwania się z duchowej śmierci, apatii. Przygoda z Małgorzatą ma być doświadczeniem zakorzenienia w świecie, dotknięcia natury, odkrycia tajemnicy, jaką jest cnota miłości. Jednak próba ta spełznie na niczym. Miłość cielesna uzupełni tylko Faustowski katalog wyrzutów sumienia. Bohater usiądzie na krzesełku z boku sceny i będzie się obojętnie przyglądał uwięzieniu Małgosi-dzieciobójczyni.

Jak zwykle u Nekrośiusa przestrzeń wypełniają żywioły i prymitywne, surowe rekwizyty. Dość jednolite, sączące się światło niepokoi aurą dojrzałości, chciałoby się nawet powiedzieć - blaskiem dogasania. W rogach scenę zapełniają cztery czarne, opalizujące cylindry, z których co pewien czas uchodzi dym. To nawiązanie do wulkanów z obrazów Boscha, a może echo litewskich kurnych chat-smolarń.

Co pewien czas przez scenę pielgrzymują gęsiego pokraczne, biedne postaci przypominające pątników. Kobiety skrywają się pod sztywnymi czarnymi pelerynami (może chustami). Gdy Faust próbuje do nich dołączyć, jeden z pielgrzymów stanowczym gestem mu tego zakazuje. Musi dążyć sam, na oślep, pozostawiony przez chrześcijański kosmos spektaklu na uboczu, poza łaską.

Poetycki teatr Nekrośiusa roi się od spiętrzonych metafor, rekwizytów i działań aktorskich, które nagle mają unaocznić nowe znaczenia. Jak choćby gigantyczna, lśniąca kość-przynęta, która wabi pudla-Mefistofelesa. Gdy wynoszą ją ze sceny, siedzi na niej ubrana w biała halkę Małgorzata. Po chwili gnat zawiśnie na długi czas ponad sceną, by namacalnie przypominać o ludzkim fatum, o tym, że ludzki świat został rzucony na żer siłom zła (to bardzo manichejskie partie przedstawienia).

Scena V, w której Faust chce wypić truciznę, to jeden z najpiękniejszych obrazów-metafor przedstawienia. Oto diabełki przerzucają w poprzek sceny powrozy i zaczynają nimi poruszać. Doktor zaplątuje się w sieć, a drgające liny układają się w swoisty wykres EKG. Faust jeszcze żyje, jeszcze opiera się pokusie samobójstwa... Po chwili na jednej z lin zawiśnie staromodna lampa, a Faust posiądzie wiedzę o atomach i moc zapalania oraz gaszenia światła. Zapanuje nad energią, ale przecież - poza chwilową ciekawością i zdumieniem - nie przyniesie mu to radości. W podobnej metaforycznej poetyce utrzymana jest scena zawarcia zakładu z Mefistofelesem, który zamiast cyrografu podsuwa doktorowi masywny konopny węzeł, a raczej żmut, który obrazuje stan duszy bohatera.

Małgorzata (Elżbieta Latenaite) jest dużą, mocną dziewczyną o kasztanowych włosach. Żadna z niej eteryczna piękność ani zjawa -jest pracowita, solidnie zbudowana, rozbiegana. Gdy spotka Fausta, będzie go przedrzeźniać, nadymać policzki i uciekać. Ale inscenizator połączy ich w plastycznym znaku: oboje wkroczą w obręb hula-hop, które symbolizuje krąg przeznaczenia, wspólnotę losu, a może i przywodzi skojarzenia ze ślubną obrączką.

Wiejski domek Małgosi wypełniają bezimienne postaci-duchy-wieśniacy, trzymające drewniane kołowrotki i przędzące wełnę. Ta sama grupa po chwili zbuduje z kołowrotków wiejską kapliczkę-ołtarzyk z obrazem Mater Dolorosa, do którego pobiegnie Małgorzata z modlitwą i zerwanymi kwiatami, aby ją umaić i prosić Matkę Bożą o pomoc.

Czas na kilka słów o zagadkowym finale spektaklu. Faust rozkazuje Mefistofelesowi, by ratował Małgorzatę z lochu. Sam skrada się do jej więzienia, ale ona - obłąkana i zlękniona - unika jego dotyku. Faust Bagdonasa jest niezdarny, bezradny, na rękach ma krwiste rękawice. Po chwili na scenie zjawia się prawie cała ludzka menażeria. Tu już wszyscy lunatykują z wyciągniętymi do przodu dłońmi (jak "boże dzieci we mgle"). Obok skrzywdzonej i poniżonej Małgosi - grzesznicy zjawia się chłopski Bóg, znany z Prologu. W ślad za nim biegnie psiakowaty Mefistofeles. Bóg i Mefistofeles sprzeczają się, powtarzając gardłowo słowa-wyroki: "Zbawiona!", " Potępiona!", " Zbawiona!".

Nekrośius pozostaje przy pytaniu. Nie rozstrzyga kwestii - przerywa, a może świadomie kończy swojego Fausta wizją boskiej interwencji i miłosierdzia. Bo - jak słusznie zauważył Tomasz Kubikowski - "druga część Fausta toczy się już poza kosmosem chrześcijańskim". Litewski inscenizator zatrzymuje się na granicy swojego świata, w którym jest miejsce na mrok i zwątpienie, na grzech i wyrzuty sumienia - lecz zarazem obecna jest łaska.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji