Artykuły

Moskiewski gabinet i polska pralnia

- Widzowie wędrują wokół rozległej szklistej tafli, na której pozostały rozrzucone pamiątkowe przedmioty z podróży: otwarte walizki i kufry, w nich części garderoby, bibeloty, fotografie - o wystawie "Ja Ferdydurke..." w warszawskim Muzeum Literatury pisze Marek Klecel w Życiu.

- W tym roku wszyscy są specjalistami od Gombrowicza [na zdjęciu] - mówił na otwarciu wystawy Jerzy Kalina, znany artysta plastyk, autor aranżacji tej wystawy. - Wszyscy o nim wszystko wiedzą, kim był, czy był Polakiem, czy anty-Polakiem, dlaczego wyjechał, dlaczego nie przyjechał. Czy rzeczywiście wszystko wiemy?

Po właśnie mijającym Roku Gombrowicza, po licznych publikacjach, wystawach, sesjach, na których wygłoszono dziesiątki referatów, wydaje się, że tak jest. A jednak nie wiemy, czy jest on rzeczywiście owym wieszczem, na którego się go kreuje, zatem i jakimś duchowym autorytetem, przywódcą? Czy jest po prostu i tylko pisarzem, wybitnym, ale może nie wielkim, bo zbyt jest prześmiewczy, krytyczny, szyderczy. Jak stawiać tak nieoczywisty pomnik? No i rzecz wcale nie ostatnia, jak Gombrowicz trafia do zwykłych czytelników i jak będzie trafiał za lat kilkadziesiąt? Tego naprawdę nie wiemy.

Zamiast pomnika więc może to, co Kalina, również ironicznie, zaproponował - pralnia im. Gombrowicza, która pomogłaby nam oczyścić się ze swoich brudów, słabości, problemów. Pralnia zapewniająca zarazem sanację i katharsis, trzeźwe, krytyczne spojrzenie na siebie. Tyle zapewne Gombrowicz może.

Wypowiedź Jerzego Kaliny na otwarciu wystawy była ironiczna, ale jego inscenizacja najzupełniej serio. W kolejnych salach Muzeum zaaranżowano różne miejsca. Najpierw początki biografii pisarza, miejsce jego dzieciństwa: tu pokazano widok typowego dworku ziemiańskiego, na którego schodach widać postacie sugerujące, że wśród nich może być sam bohater. Dalej salon polskiej literatury widziany w krzywym zwierciadle - dosłownie, bo takowe wisi na jednej ze ścian - to tylko stos poduszek przypisanych do różnych pisarskich nazwisk, z niektórych - poduszek, nie nazwisk - wyłazi już i rozsypuje się pierze.

Salon Transatlantyka to przestrzeń nostalgicznej podróży emigracyjnej Gombrowicza. Widzowie wędrują wokół rozległej szklistej tafli, na której pozostały rozrzucone pamiątkowe przedmioty z podróży: otwarte walizki i kufry, w nich części garderoby, bibeloty, fotografie. Boczny salonik jest już tylko pamiątką dawnego, umarłego życia, portrety i szafa odwrócone do ściany, lustro zasnute kirem.

Do ostatniego pomieszczenia - w którym zostały zamknięte w starej, sklepowej ladzie chłodniczej, niczym w groteskowym sarkofagu, pamiątki po pisarzu: fajki, laska, przedmioty codziennego użytku, fotografie. Potem przechodzimy przez kolumnadę stalowej konstrukcji z nagich, żelaznych prętów, obrzuconych od spodu gruzem: ni to zaczęta konstrukcja czegoś nowego, ni to dekonstrukcja czegoś starego, forma przejściowa połowicznie wykonana.

Na otwarcie wystawy przygotowano również monodram według opowiadania Uczta u hrabiny Kotłubaj w wykonaniu Ireny Jun i zespołu muzyki kameralnej. Groteskowy motyw kulinarny - na jarskiej uczcie został pomyłkowo czy celowo zjedzony parobek o nazwisku Kalafior - posłużył pisarzowi do porachunków z wyższymi sferami, ich manierami, stylem bycia, językiem. Dziś, zwłaszcza w wykonaniu scenicznym, brzmi to dość pusto i jest najwyżej udaną zabawą literacką.

Ja, Ferdydurke,..., Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza, wystawa czynna do 5 XI

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji