Artykuły

Świat plastikowych grzechów

"Oczyszczenie" w reż. Petra Zelenki oraz "Lulu" w reż. Michała Borczucha w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Łukasz Drewniak w Dzienniku - Kulturze.

"Oczyszczenie" i "Lulu" [na zdjęciu scena ze spektaklu] to całkowicie odmienne światy, style reżyserii, strategie uchwycenia problemu. Krakowski Stary Teatr pokazuje dwie drogi nazywania i przekraczania tabu z pomocą sztuki.

Najpierw o "Oczyszczeniu". Nie wierzyłem, że można napisać komedię o pedofilii. Petr Zelenka udowodnił, że można, choć jego sztuka tylko udaje komedię. Bo Zelenka jako autor sytuuje się gdzieś między Dostojewskim a Woody Allenem. W jego tekście pojawiają się moralne paradoksy godne "Zbrodni i kary", ale zapisane już w naszej współczesności, jak w allenowskich "Zbrodniach i wykroczeniach". Nie przypadkiem autor konstruuje odwróconą piramidę zła: najpierw niezbyt poczytny pisarz Jacek Górski dokonuje irracjonalnego gwałtu na 11-letnim chłopcu, synu sąsiadów, potem sypia z siostrą własnej żony, w końcu kradnie konserwę w sklepie. I wszystko uchodzi mu na sucho. Zelenka twierdzi prowokacyjnie, że dziś "występek" niczego ani w nas, ani w świecie nie zmienia. Pozostaje niezauważony. Zbrodniarza z "Oczyszczenia" czeka w finale nagroda - telewizyjna popularność, łatwe pieniądze, szacunek otoczenia. Zamiast rozgrzeszenia, triumfuje zapomnienie, jego prywatne plugastwo rozmywa się w plugastwie świata. Każdą wielką zbrodnię można zasłonić tuzinami mniejszych. Bohater grany przez Krzysztofa Globisza nie musi nawet specjalnie kręcić, żeby pozostać bezkarnym. Nikt nie czeka na jego wyznanie, skruchę, gotowość do odbycia kary. Łajdak, który się stacza, jest tylko godny pożałowania. Łajdak, któremu się upiekło - śmieszy. I śmiejemy się na tym spektaklu do rozpuku, choć chwilami jest to śmiech nielegalny, bo Górski Globisza jest tak samo niezdarny w zbrodniczych knowaniach, jak i próbach odkupienia winy. Czy ktoś tak sympatyczny i dobroduszny może być przestępcą? Jeśli nie ma kary, to czy była zbrodnia? Nie umiem powiedzieć, czy pisarz - pedofil to u Zelenki człowiek dobry czy zły. Ani aktor, ani reżyser nie zastanawiają się w "Oczyszczeniu" nad "banalnością zła", ani nie nauczają o "medialnej nieatrak-cyjności dobra". W zgodzie z ich intencjami musimy po prostu przyjrzeć się temu, co porobiło się z pojęciem moralności w naszym świecie. Sztuka Zelenki jest w swoich wnioskach bezczelna i "amoralna". Może po to, żeby nie przełknąć jej gładko, nie zapomnieć, z jakiego zdumienia i strachu się wzięła. Na tle świetnego spektaklu Zelenki mam problem z gładką, jednowymiarową "Lulu" Michała Borczucha. Żeby było jasne: spektakl Borczucha nie jest wcale zły. Tylko podejrzanie sztuczny, obscenicznie wykoncypowany. Szaleństwo grupy dojrzałych mężczyzn na punkcie siedmio-, a potem nastoletniej dziewczynki, femme fatale, obłudnego mieszczańskiego świata wydaje się deklaratywne. W spektaklu nie ma pasji ani pożądania, bo nie znaleziono obiektu pożądania. Marta Ojrzyńska, zatrudniona przez Borczucha do głównej roli, zachowuje się jak ożywiony manekin z galerii handlowej. W każdym stroju wydaje się być naga, a rozebrana - jest zapięta pod szyję. Nie ona nosi sukienki, to one ją noszą. Jest gibka i plastyczna, śliczny przedmiocik do kącika. Przetacza się przez nią tabun mężów i kochanków, a ona nic, brnie z otwartymi oczami prosto w zatracenie. Borczuch rzuca nam w twarz katalog samczych stereotypów. Gra nie tyle z konwencjami pokazywania seksu na scenie, co z kliszami społecznymi na temat relacji męsko-damskich. Wszystko jego zdaniem jest fałszywe, skłamane, zmienia ludzi w plastikowe potwory. Tylko że jego sceniczny świat także jest plastikowy. A upadek plastikowego świata obchodzi jakby mniej.

Borczuch daje w kilku scenach sygnały, że chciałby, abyśmy patrzyli na opowieść o Lulu jak na straszny sen małej dziewczynki. Ale nie wiem, czy na serio pyta, czym jest kobiecość. Czy naprawdę relacja dojrzały mężczyzna - młoda kobieta to dla niego kryptopedofilia? Pamiętam jego wywiad z "Didaskaliów", w którym wyznawał, że nie wychodzą mu w teatrze postaci kobiece, bo nic o kobietach nie wie. Może "Lulu" miała być próbą zrozumienia tego problemu? Więc trzeba było opowiadać przez siebie, wywlec z reżyserskich bebechów wszystkie lęki i wątpliwości Skąd w takim razie w krakowskim "Lulu" tyle dystansu, nawiasów, cudzysłowów?

Zestawienie dwóch premier w Starym Teatrze udowadnia, że nie każda strategia nadaje się do opowiadania na pograniczu skandalu, do drążenia moralnych dylematów. Zelenka po prostu opowiada historię, testuje zachowanie swoich bohaterów, Borczuch rozłupuje narrację, zapośrednicza reakcje postaci, wykoślawia swoim komentarzem, nawiasem, cudzysłowem. U Zelenki każda scena puchnie od dwuznaczności, u Borczucha w obrębie jednej sekwencji wszystko jest podporządkowane założonej tezie. Zelenka daje aktorom oddech, pozwala przedstawić racje postaci, cyzeluje detale, komizm kontrapunktuje nieczyste sumienia. Niesmak przeradza się w żart. W "Lulu" prawie nie ma ról: są figury, funkcje sceniczne, typy (wyjątek: Hrabianka Geschwitz Doroty Segdy). Nie to, że młody reżyser Borczuch przegrał jakiś pojedynek na dojrzałość z Petrem Zelenka. Ze zderzenia ich wrażliwości wyłoniła się jakaś odpowiedź na pytanie, jak mówić o moralności w teatrze. Nie podpowiadać, nie drwić, nie kombinować. Po prostu zderzyć relatywizm z ambiwalencją. Cokolwiek by to nie znaczyło.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji