Artykuły

Wielopole, Wielopole

Wielopole to osada galicyjska w którejurodził się Tadeusz Kantor. "Wielopole, Wielopole" to artystyczny hołd Kantora złożony rodzinnemu miejscu, rodzin­nym wspomnieniom i rodzinnym, polskim mitologiom. To także, na­turalnie, dzieło samoistne, cale wymyślone jako krok naprzód w kantorowskiej teorii poszukiwania teatru akurat najbardziej go zajmującego. Tym razem jest to teatr konstruowanego wzruszenia, spi­rytualny i jednocześnie - teatr budy jarmarcznej. Najnowsza premiera twórcy "Umarłej klasy" (a za "Umarłą klasę" niedawno otrzymał nagrodę nowojorskiej krytyki uzna­jącej ją najlepszym spektaklem na świecie) nie ma unieważniać wszy­stkiego tego, co Kantor odkrywał w ramach awangardy, a więc informel, teatr zerowy, teatr śmierci itd., ale przenieść całą przeszłość działalności Cricot 2 na inne jakby piętro, bliżej syntezy.

Teraz Kantor deklaruje wprost: jest jeden teatr, jest nim zawsze bałaganczik Błoka, owa biedna buda jarmarczna nie poddająca się ry­gorom zinstytucjonalizowania. Cri­cot 2 przezywając się niegdyś informelem, teatrem śmierci, innej re­alności itd.- nie przestawało być wciąż budą jarmarczną, nawet i w sensie dosłownym, nie mając lokalu, budżetu, reżimu spektakli. (Od dwu lat co prawda buda zakotwiczyła się we florenckiej bazylice i nieźle się jej tam wiedzie). Błokowy, artystowski, szlachetny i bezinteresowny bałaganczik (buda jarmarczna) - anektuje więc dziś Kantor jako swo­je motto i ideał, o którym marzyło mu się ponoć już przed wojną. Moż­na to brać dosłownie, można wąt­pić i doszukiwać się jedynie kolej­nego manifestu artysty wciąż - uparcie to powtarza - tylko szuka­jącego. Jedno jest pewne. Niezależ­nie od jego deklaracji - Cricot 2 istotnie wszedł w nowy etap.

"Wielopole, Wielopole..." - efekt pracy we florenckim ośrodku, ofia­rowanym Kantorowi przez miasto - jest tego dowodem najbardziej widocznym. Kantor ogłasza dzisiaj w tekstach i wypowiedziach ustnych, że interesuje go teatr spirytualny, tj. taki, w którym ów spirytualizm byłby najwyższą formą intelektu a przez to - także i... sztuki. Po­wiada: osiągam to poprzez wzrusze­nia, które konstruuję świadomie zdając sobie sprawę z ich wagi w sztuce. Uprzedza: sztuka i wiedza to dwie różne sprawy, nie da się - jak sądzi wielu - kryteriami scjentyzmu opukać sztuki. Zwierza się: urzekł mnie, na powrót, sym­bolizm. Religia - to także l'art pure, w najwyższej formie. Wiara - fenomen, który scjentyści zlekcewa­żyli lekkomyślnie. Wszelkie mitolo­gie - byle silne i autentyczne - to także sztuka, ta największa, bo za­sadzająca się na t a j e m m i c y.

Z tych na poły cytatów (raczej: sentencji seansów przypadkowych, ostatnich wypowiedzi Tadeusza Kan­tora - choćby na spotkaniu z dziennikarzami w SDP) można ułożyć błyskotliwe credo paradoksów, które wieścić by mogły come back twór­cy w aferę emocji, zrozumiałych estetyk i konwencjonalnej sztuki komunikatywnej. Można by napisać o tym esej, uzasadnić to i tamto, powiązać, usprawiedliwić, przybliżyć, skojarayć i rzucić na tło. A tło jest bogate i dostatecznie efektow­nie skomplikowane. Wielki artysta i jego teoria - tak by to mogło się nazywać. Teoria zresztą, świetnie artykułowana przez, twórcę, nie pozbawionego także talentów literackich.

Oglądanie "Wielopolo..." unicestwia takie plany, objaśnia wszystko lepiej i pełniej; błyskotliwa para­doksy bledną, zostaje - istotnie czysta sztuka. I wzruszenie widza jakiego dawno nie dało się przeżyć w teatrze.

Sukces "Wielopola...", to perfek­cyjnie zrealizowana metoda przy­wołań, powtarzalności raz po raz natrętnie atakującego świadomość wspomnienia. Sukces "Wielopola..." to idealnie przeprowadzony w prak­tyce model gry aktorskiej, której istotą jest tutaj narzucony przez Kantora wzór: marionetkowość, autotematyzm i dyscyplina wojska. Su­kces "Wielopola..." to harmonijna synteza tego co uniwersalne z tym co polskie i to polskie aż po granice jaskrawości, aż nadto... Sukces "Wielopola..." to kamunikatywność systemu znaków odwołujących się do czucia tyleż samo co do intelek­tu. Sukces "Wielopola..." to synteza, uproszczenie tak ogromne, że aż spro­wadzone do samej prawdy. Sukces "Wielopola..." to wizja kraju rodzin­nego, jakim widzi się go z pozycji dorosłości, ale też wizja losu europej­skiego, który - nieodmiennie - jest przede wszystkim losem polskim... Sukces "Wielopola..." to cisza pełna napięcia na widowni, w jakiej to ciszy - z rzadka staje się sztuka teatru będąc porozumieniem wszy­stkich obecnych w jednej, wspólnej sprawie.

Spektakl trwa półtorej godziny, formę ma awartą, zamkniętą. Jak zawsze u Kantora - ma też swoje, muzyczne motto. Tutaj - wielocytatowe: są więc pieśni wielkopostne, melodia kolędy "Lulajże Jezuniu" i - najwyrazistsza - pieśń o piecho­cie, która "za naszą Polskę idzie w bój", "nie nosząc lampasów" i po­siadając "szary strój". Pieśń piechociarzy organizuje ten spektakl, słu­ży za kontrapunkty i łączniki, pointuje i drażni. Ostro urywana, ostro śpiewana jest jak werbel dla aktor­skich działań. Aktorzy to rodzina Kantora (ojciec, matka, wuj - pro­boszcz, ciotki, wujowie) oraz... żołnierze. Żywi ludzie, ale martwi żoł­nierze. Polegli jak poległ ojciec twórcy Marian Kantor. W szarych, martwo-szarych jakby spod ziemi wydobytych mundurach. Z szaro umalowanymi twarzami. Z karabina­mi, z bagnetami. Kiedy Kantor wy­puszcza tę grupę zza grobu (na do­brą sprawę: zza grobu są wszyscy, poza Kantorem, grającym jak zwykle główną rolę kreatora i publicz­nością) ma środek sceny, by w ryt­mie pieśni i "w swoim szarym stro­ju" zrobiła kilka kroków za Polskę idąc "w bój" - cywilna grupa ulega jakby zniszczeniu, chowa się po ką­tach, poddaje Historii... żołnierze idą pokracznie, w sposób nienaturalny, dysonansowo. Ten dysonans jest ek­spresją spotęgowaną, trafia silniej niż apoteoza. Dysonans króluje zre­sztą i wśród cywilów: matka to niedojda na scenie, bezwolna i słaba, znajoma Wdowa po Fotografie z miasteczka to... śmierć - posługaczka przy zmarłych - obsługująca też karabin maszynowy, ojciec: wyobraże­nie posłuszeństwa, tragiczne i żało­sne - wszystko odwrotnie niż było, niepatetycznie, karykaturalnie. Dzię­ki temu - prawdziwiej, w prze­wrotny sposób prawdziwiej niż mo­głoby być w relacji w tonacji lirycz­nej i bohaterskiej.

Jest więc pokój z drzwiami i ok­nem, co do których są niejakie wąt­pliwości czy były z tej czy z tamtej strony? A walizka gdzie stała? A wuj - miał kapelusz? Struga wspo­mnień Kantora sączy się w sposób naturalny, niewymuszona, nawra­cająca do pewnych wątków, nie­pewna jak było z perspektywy tak długiego oddalenia. Ta poetyka kojarzenia wstecz jest w "Wielopolu..." majstersztykiem, godnym na­stępnego po "Umarłej klasie" dzie­ła. Jej monotematyczność, fragmen­taryczność, jej pozorna przypadko­wość. ...Wszystko tu dzieje się jak w zegarku który przecież - chodzi na naszych oczach. I na naszych oczach - stanie.

Opowieść o śmierci wuja księdza ujęta jest w formę ewangelicznej Golgoty. Nie po raz pierwszy w tea­trze, nie ostatni. Ale ta Golgota u Kantora jest naturalna, jest na miej­scu, jest, bo być musi. Takie wraże­nia przesądzają o trafności wyboru formuły. Ewangeliczne losy rodziny i ewangeliczne losy Polski, która jest poligonem wojsk, różnych wojsk, za­wsze wojsk. W imię czegoś, za coś, w odwecie, dla, ku, z obowiązku. To Polska pieśni religijnej, która milknie wtedy, kiedy śpiewa swoją woj­sko. Bóg i Ojczyzna, a pośrodku - ludzie z małego miasteczka, w któ­rym byli jeszcze i w dużej liczbie - Żydzi. Ze swoją pieśnią, która za­milknie rozstrzelana przez wdowę- śmierć. Umarłe wojsko zginie jak umarły rebe i umarli - zagazowani, nadzy, anonimowi (manekiny). Pieśń zmarłych żyje, wybucha raz po raz...

Trzy plany: rodzinno-wspomnie­niowy, plan wiary (wiar) i plan ojczyźniano-wojskowy (zawsze się to łączy). Konglomerat, z którego pow­staje ofiara, odnawia się wciąż ofiara... - "nie noszą lampasów i szary ich strój..."

Jednocześnie: genialnie obmyślo­ny model teatru syntetycznego; ro­dem z symbolizmu na zadany te­mat. Wzruszenia konkurują tutaj z satysfakcjami czysto intelektualny­mi. Zresztą - może każdy odbiera "Wielopole, Wielopole..." inaczej ? Jeśli nawet - i w tym upatruję wa­lory przedstawienia, które jest na ty­le wieloznaczne, na tyle bogate, że... rozwija się potem, w każdymi widzu. I być może, w każdym na swój spo­sób.

Choćby sprawa przemocy, wojny jaką symbolizuje szare wojsko: czy tylko o prawdziwą wojnę tu chodzi? Małe potyczki rodzinne, nerwowe sprzeczki - to też przemoc w prak­tyce, przemoc rozmieniona na drob­ne, choć, zarazem, powszednia, więc normalna, codzienność.

W finale wszyscy zasiadają za dłu­gim stołem nakrytym lśniąco białym obrusem (jak do komunii, jak do Ostatniej Wieczerzy, jak na po­grzebie - kapy trumienne), a Wdo­wa po Fotografie (śmierć) gotowa jest ze swoim aparatem... Pozują: do zdjęcia,, do śmierci, do wspomnień, do wieczności. Żołnierze i cywile, z rabinem pośrodku. Potem wychodzą szerokimi drzwiami na wprost wi­downi (to właściwie dostojne wrota drewniane), wracają i kro­kiem marszowo-tanecznym, na poły automatycznym robią rundę wokół sceny pod czujnym okiem Kantora. Śpiewają piechocińską pieśń ostro, głośno, agresywnie... Korowód po­staci rodzinnych i ojczyźnianych zarazem a też ewangelicznych kon­tynuuje długo swój uśpiony truchto-marsz. Jest w tym finale coś z "We­sela" Wyspiańskiego, jest czar któ­ry ogarnia - kogo? Wspominające­go Kantora, każdą przeszłość - czy tylko: nas, widzów?

Znowu jest to spektakl o śmierci, ale tym razem każdy może uśmier­cić to, co zechce: marzenia, własną biografię, swoją wizję losów okoli­cy, miasta, kraju, ludzkości.

Nowe środki wyrazu a jakiby sta­re, rodem z moderny polskiej sensy i przesłania. Skala szerszej społecz­ności, skala polskości, skala ducho­wości, skala magii i fantastyczności - w tym stężeniu dotąd u twórcy Cricot 2 nieobecne. Jakby: Kantor nadal w drodze, poszukujący, ale - już odwołujący się do tradycji: ser­ca, wiary i sztandaru. Etap dojrza­łości artystycznej, cenna, nowa twarz jego teatru albo - tylko epizod: nie­ważne, ważne, że powstał taki spek­takl.

Cztery dni występów w warszawskiej Stodole, po Florencji, Paryżu, Londynie, Edynburgu, Krakowie - przed Gdańskiem - to niewiele. Tłumy zawiedzionych odeszły spod drzwi budynku, dla bardzo wielu za­brakło biletów (dla mnie jedynie programu). Pytanie: czy tak być mu­si? Czy nie da się zaprosić Kantora na nieco dłużej, zanim nie odjedzie tam, gdzie poczytuje się za zaszczyt, że się zjawił, jest i pracuje? Nieste­ty, już od lat dwu jest to Florencja, a nie Kraków, który obdarowując Cricot 2 lokalem na archiwum, nie zdobył się na lokal dla teatru. Z Krakowa jednak do Warszawy trochę bliżej...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji