Wielopole, Wielopole...
NA SCENIE USTAWIONO TYLKO DREWNIANĄ ŚCIANKĘ, drzwi na kółkach, łóżko. Tadeusz Kantor uważnie lustruje wszystkie elementy, coś tam przestawia, przekłada. Jeszcze jeden rzut oka na scenę. A teraz widownia. Czy tutaj jest wszystko w porządku? Lekkie trzaśnięcie palcami. Można zaczynać. Ale dyrygent zostanie na scenie, ani na chwilę nie straci z oczu całokształtu strzelistego aktu sztuki - aktu tworzenia, w którym biorą udział wszyscy zgromadzeni na sali. Dla Kantora publiczność zawsze była integralną częścią spektaklu, począwszy od plastycznych happeningów, teatralnych prowokacji, aż po "Wielopole, Wielopole...", kiedy to zażądał uzupełnienia widowni młodzieżą lub usunięcia z sali kogoś, kto próbował dokończyć kolację. Bufet jest na zapleczu - mruczy pod nosem.
Profesjonaliści krzywią się na ten teatr. Z pobłażaniem traktują różne "dziwactwa" autora, bo z długoletniego doświadczenia wiedzą, że oni są po to, żeby grać, a publiczność po to, żeby siedzieć. I to wszystko. Nie potrafią zrozumieć, że i tutaj może leży źródło owego jedynego i niepowtarzalnego napięcia, jakie wytwarza się w teatrze Tadeusza Kantora. I to zarówno wówczas, gdy przez dziesięciolecia na poszczególnych etapach swojej teatralnej twórczości operował scenariuszami Witkacego, jak i teraz, gdy przy pomocy zestawu symboli daje syntezę... no właśnie, czego? Bo nie jest to przecież tylko widowisko historyczne, choć odwołuje się do realności pewnej epoki.
Sztuki nie odbiera się historycznie - mówi Kantor. I poza i ponad warstwą treściową konstruuje teatr wzruszeń. Dyrygent pozostał na scenie. Znów daje znak ręką.
.....w pierwszym szeregu wyrusza na bój piechota ta szara piechota..." - powraca wciąż od nowa płynąca z głośników piosenka. Żołnierze mają szare twarze, szare dłonie, za ich plecami wyrósł las krzyży, ich ruchy są zautomatyzowane, sprowadzone do marionetkowych poruszeń.
Scena jest pełna nieboszczyków i aktorów, którzy udają nieboszczyków - powie Kantor. W ten przewrotny sposób nadaje przecież każdej teatralnej produkcji walor historyczny. Ale też ta podwójna mistyfikacja, czy też może raczej, to podwójne zmartwychwstanie, jest przesłanką Kantorowskiego realizmu teatralnego. Przez swą sceniczną powtarzalność ta opowieść o konkretnej galicyjskiej osadzie, w której wiele lat temu odbył się ślub późniejszych rodziców Tadeusza Kantora nabiera wymiaru bardziej uniwersalnego, a konstruowane przy pomocy właściwych tej epoce realiów wzruszenie nabiera cech kategorii estetycznej. Przedstawienie składa się z kilku obrazów, z których, każdy, niezależnie od realistycznego znaczenia i symbolicznego sensu ma osobny, wielkiej piękności walor plastyczny. Nawet jeżeli jest to tylko środek do celu, tak jak powracające rytmy melodii części wielkiej syntezy, nie sposób o nich nie wspominać. Nie można zapomnieć grupki osób ustawiającej się do rodzinnej fotografii, nie można zapomnieć wagonu pełnego żołnierzy wyruszających na front, którzy w symbolicznym skrócie przedstawienia już nie żyją czy chrześcijańsko-żydowskiej ostatniej wieczerzy, która ma jednocześnie sens wielkiego pojednania. I raz jeszcze piechota, ta szara piechota, o twarzach ziemistych, bo z ziemi powstała, w tej ziemi spocznie? Muszę przyznać, że mniej przemawiały do mnie sceny ukrzyżowania, które jestem skłonna przyjąć jedynie jako zaznaczenie kontekstu kulturowego. Kantor przemawia tutaj obrazami-symbolami. Jego teatr łączy przeszłość i przyszłość w teraźniejszym wzruszeniu. "Wielopole, Wielopole..." to piękna synteza wydarzeń drobnych, codziennych, zwyczajnych i wyrastających ponad jedną epokę uwarunkowań kulturowych, to zderzenie historii z wiecznością, gdzie śmierć robi pamiątkowe zdjęcia maszynowym karabinem.
.....a w pierwszym szeregu wyrusza na bój piechota, ta szara piechota..."
Niedawno skończyła się emisja ośmioodcinkowego serialu Andrzeja Wajdy "Z biegiem lat, z biegiem dni". Wprawdzie nie sposób porównywać filmu, szczególnie filmu telewizyjnego, z przedstawieniem teatralnym. Wie o tym najlepiej sam Wajda. Ale jest w tych dwóch widowiskach coś, co pozwala w jakiś sposób dokonać takiego zabiegu. Zupełnie inne w stylistyce i w artystycznych zamierzeniach, przecież obydwa ewokują okres przełomu wieków, obydwa kończą się tym samym motywem żołnierskiej pieśni, symbolem przebudzenia. Pozwalają nam jednocześnie uświadomić sobie, jak bardzo wielkie są niedostatki filmu, który operując małym realizmem zawsze będzie skłaniał się raczej do sentymentalnego melodramatu wobec teatru, który operując syntetycznym skrótem potrafi powiedzieć nie tylko więcej, ale i mądrzej. Kantor w swych enuncjacjach zdecydowanie przeciwstawia się teatrowi typu repertuarowego, a więc takiemu, który oparty byłby na anegdocie literackiej i tylko na niej. Ą przecież oglądając "Wielopole, Wielopole..." nie można nie myśleć o zapleczu obyczajowym, kulturowo-literacko-myślowym, które składa się przecież również na literaturę i anegdotę. W tym układzie ów spektakl staje się jak gdyby wielką nadbudową dla Wajdowskiego serialu i nie tylko dla niego, gdyż współgra z tak niesłychanie dziś istotnymi nastrojami społecznymi.