Artykuły

Nieustanne ściganie ideału

- Przez całe życie wracał do utworów Gombrowicza, Witkacego, Mrożka. Przeczuwał, że ich najgłębszy wyraz nie został zrealizowany, a nadrzędna wartość nie została przekazana - dlatego ponownie podejmował się ich reżyserii. Jemu nigdy nie wystarcza to, co osiągnął, on widzi cel dalej. Może cały czas ściga ideał? - o JERZYM JAROCKIM mówi Jerzy Radziwiłowicz.

JOLANTA FRASZYŃSKA: - Spotkałam Jerzego Jarockiego we właściwym momencie, na początku kariery. W rzetelny sposób wskazał na moje zawodowe braki. Zagrałam wtedy Otlę w "Pułapce" Różewicza, dojrzałą kobietę, na przekór emploi ról dziewczątek, w którym usiłowano mnie zamknąć. Jarocki nigdy nie zostawia aktora samego, doskonale konstruuje kręgosłup scenicznej postaci, a start z takiego fundamentu umożliwia dalszy rozwój roli. Dzięki jego szkole mogłam odnaleźć się potem w scenicznym świecie Krystiana Lupy, chociaż są to dwaj tak różni od siebie reżyserzy. Jarocki wybiera aktorów z pełną świadomością ich potencjału. Słyszy i widzi postaci, zanim wejdą na scenę, a że jest niecierpliwy efektu, więc obsadza aktorów, którzy szybko pomogą mu go uzyskać. Poszukiwanie formy u Jarockiego polega zawsze na próbie oddania obrazu, jaki powstał w głowie reżysera. W tej pracy czasami zdarzają się chwile uniesień, kiedy aktor w swojej interpretacji wykracza poza żelazną logikę i analizę. Ale gotowej recepty na metafizykę w sztuce nikt jeszcze nie posiadł.

ANNA SENIUK: - Jerzy Jarocki wyrwał mnie z konwencji grania, która towarzyszyła mi od lat. Do roli Kulki w "Kosmosie" Gombrowicza trzeba było wprowadzić elementy niepokoju, sygnalizujące szaleństwo, głęboko ukryte w podświadomości bohaterki. Wbrew aktorskim nawykom, poszukiwania szły w kierunku pozbycia się ciągłości narracji i logiki myślenia, z czego wynikały niespodziewane i zaskakujące rytmy. Poszczególne myśli i sytuacje są "pocięte" i zmontowane jak w materiale filmowym. Również poszukiwanie kontaktu z partnerami stało się bezużyteczne. Kulka rozmawia "poprzez" te postaci, ale nie z nimi. W "Miłości na Krymie" Mrożka najtrudniejsza okazała się dodana przez reżysera scena w trzecim akcie. Zgodnie z jego strukturą, w którą wpisany jest chaos, mieści się w niej każda forma. Dla mnie i Janusza Gajosa nie jej poszukiwanie stanowiło problem, ale wybranie tej najwłaściwszej. Jarocki oglądał poszczególne propozycje, odrzucał je lub wskazywał kierunek. Po prawie 40 latach od pierwszego spotkania z Jarockim w Starym Teatrze, kiedy jako początkująca aktorka w "Zmierzchu" Babla usłyszałam (po zademonstrowaniu własnej interpretacji sceny): "Widzę, że pracowała pani w domu, ale niech pani tego nie robi, bo to jest jeszcze gorzej," odważyłam się jednak wystąpić z własnymi propozycjami. Jarocki bezwzględnie demaskuje nieumiejętności aktora. Trzeba zachować ciągłą gotowość do wprowadzania zmian i nie ma mowy o codziennym "szlifowaniu" na próbach elementów roli. Jednego dnia wydaje się, że coś wiemy, a następnego dnia okazuje się, że nie wiemy nic! W ten sposób Jarocki próbuje się dokopać do najgłębszej prawdy o człowieku. Praca nad rolą u Jarockiego nie kończy się zresztą w dniu premiery, ale trwa do ostatniego przedstawienia. Pracując z Jarockim, zawsze mam poczucie bezpieczeństwa.

JERZY RADZIWIŁOWICZ: - Jerzy Jarocki posługuje się tekstem tak, żeby stracić z niego jak najmniej znaczeń. Bada, jak zmienia się zdanie w momencie używania kolejnych słów.

Jarocki jest z wykształcenia aktorem i występował na scenie w początkach swojej kariery. Kiedy aktor nie radził sobie z wykonaniem zadania, wychodził na scenę, żeby sprawdzić na sobie i przez siebie. Po prostu grał, a to najlepszy sposób porozumienia z aktorem. Od razu wytyczał właściwy kierunek, pokazywał, jak grana postać ma wyglądać, jak się w tym momencie powinna zachować. Żałuję, że nigdy nie widziałem Jarockiego na scenie i pewnie go już nigdy nie zobaczę w roli aktora. To, co obserwowałem na próbach, jest innym rodzajem aktorstwa. Aktor instynktownie wyrywa się do przodu, żeby pograć. Jarocki - przeciwnie - jak gdyby wcale się nie spieszył. Pośpiech z reguły towarzyszy lękowi przed wypełnieniem czasu. Jarocki ma pewność, że potrafi wypełnić sceniczny czas, który z natury płynie wolniej. Przez całe życie wracał do utworów Gombrowicza, Witkacego, Mrożka. Przeczuwał, że ich najgłębszy wyraz nie został zrealizowany, a nadrzędna wartość nie została przekazana - dlatego ponownie podejmował się ich reżyserii. Jemu nigdy nie wystarcza to, co osiągnął, on widzi cel dalej. Może cały czas ściga ideał?

JERZY TRELA: - Jerzy Jarocki patrzy na teatr we własny sposób. Nie tylko na teatr, ale na życie, świat, na ludzi przez teatr. Wynika to z jego ciekawości, wnikliwości i analitycznego badania rzeczywistości. To artysta otwarty, ciągle poszukujący, a proces twórczy nie kończy się u niego w dniu premiery. Każde spotkanie z Jarockim jest dla mnie wielką lekcją teatru, lekcją zawodu. Po każdej roli

u niego miałem świadomość, że zrobiłem krok do przodu. Jarocki doskonale wyczuwa aktora, potrafi doprowadzić go do punktu zerowego, kiedy ten zapomina o wszystkich rolach, które zagrał i czego się nauczył. Zmusza aktora do odkrywania siebie na nowo. Zgoda na metodę pracy u Jerzego Jarockiego oznacza zgodę na jego ideę artystyczną, filozofię. Krążą legendy o jego surowości i dręczeniu aktorów. Nazywają Jarockiego: "kat", "żyletka", ale tak naprawdę to chyba do końca go nie znają. Jarocki rzadko odkrywa to, co sam naprawdę czuje. Zdarzało mi się zobaczyć go, jak był wzruszony i zwyczajnie ludzki. Z okazji jubileuszu zacytuję słowa poety: "Ach, to może ostatni! Patrzcie, patrzcie, młodzi, może ostatni, co tak poloneza wodzi!".

JAN FRYCZ: - Jerzy Jarocki w najlepszym tego słowa znaczeniu potrafi pozbawić aktora dobrego samopoczucia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji