Artykuły

Dwójka trefl

"Wesele Figara" w reż. Włodzimierza Nurkowskiego w Teatrze Groteska w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Nie wstając od karcianego stołu gdzie próbował stłamsić nudę nieograniczonej władzy, król Ludwik XVI bez mrugnięcia machnął na siódemce pik rozkaz pojmania Pierre'a Augustyna Beaumarchais'go i zamknięcia go u św. Łazarza - w ponurym gmachu poprawy dla młodzieży nadużywającej grzechów. Ktoś doniósł.

Była wiosna 1784. Od 1781, kiedy Komedia Francuska przyjęła ukończone w 1778 "Wesele Figara", Beaumarchais walczy o prawo do premiery. Wreszcie - jest glejt! 27 kwietnia 1784 Paryż staje na głowie. Cień biletu kosztuje majątek. Dostojnikom nie wadzi bliskość szmaciarzy, księżne chętnie godzą się na towarzystwo dziwek, policja nie daje rady, żelazne bariery jęczą. Nie ma litości - są uduszeni w ścisku. A dalej - sześćdziesiąt osiem przedstawień niemal ciurkiem. Niebywałe! Tak, tyle że w międzyczasie ktoś dobry doniósł na morderczą lekkość, z jaką Beaumarchais we wstępie do "Wesela Figara" syczy o wcześniejszym królewskim zakazie publicznego grania "Wesela Figara". Czarna siódemka pik rusza w miasto. Za godzinę, dwie, Beaumarchais jest już w norach gmachu św. Łazarza.

O co właściwie szło w wariactwie tym teatralnym? I czemu tak dużo gadam o początkach, jak powie Boy - nie doskonałej, ale genialnej komedii "Wesele Figara"? Zakazy, glejty, donosy, przedpremierowa demolka miasta - jakie jest ich sedno? Już je wyjawiłem. Lekkość. Lekkość zawstydzająca ołowianych ludzi. Lekkość drażniąca władzę. Co najgorsze - lekkość tak pysznie umykająca jednoznacznościom, że tkwiącej w niej satyrze nie sposób było zarzucić niczego karalnego! Wszelkiej cenzurze - politycznej, społecznej, obyczajowej, kościelnej - opadały pióra. Do żywego dotknięty świat - nie miał co skreślać!

Nie bez kozery Beaumarchais był synem zegarmistrza. Pierwszy jego wyczyn to nie wiersz lecz mikroskopijny zegarek w pierścionku. Wyobraźcie sobie metalowy puch zębatych drobin w brzuchu tej małości - a poczujecie cud rzeczonej komedii. Nie dziwota, że już w 1786 Mozart daje w Wiedniu premierę opery - "Wesele Figara". Jego filigranowe nuty zmieniają puch słów - w powietrze. Z lekkością dalej pójść nie można. No, chyba że można...

Włodzimierz Nurkowski wystawia w Teatrze Groteska operę Mozarta. Czyni to, że fatalnej zbitki użyję, wg wyciągu fortepianowego i wedle libretta, co je na kanwie "Wesela Figara" Lorenzo da Ponte dla Mozarta stworzył. Niby wszystko w porządku. Pałac. W małżeństwie Hrabiego i Rozyny źle się dzieje - Rozynie nie po drodze z figlami. Figaro, służący Hrabiego, z subretką Zuzanną pragnie się żenić, lecz Hrabia, umordowany conocnymi zwarciami z pancernie oporną Rozyną - za zgodę na ślub żąda prawa pierwszej nocy z subretką. Nie ma mowy! Jak tak - to niech Figaro bierze rękę uroczej jak trzy noce, wiekowej Marceliny!... I tak dalej.

Salon, buduar, intrygi erotyczne, przebieranki, no i finał zaskakujący. Na pozór wszystko u Nurkowskiego było wedle wzoru. Scenografia nawet przyjemna. Kostiumy niczego sobie. Muzyczna fachowość Sławomira Zubrzyckiego, który z boku sceny grał Mozarta na fortepianie elektrycznym, nie skłaniała do ucieczki. Jeśli tak - to co było nie tak? Sewilski Cyrulik - tytułowy bohater innej komedii Beaumarchais'go - powiada: "Pragnę śmiać się ze wszystkiego, aby nie musieć płakać". Od siódmej minuty "Wesela Figara" w Grotesce mamrotałem: "Pragnę śmiać się ze wszystkiego, aby nie musieć płakać z powodu tycia w tempie dwa kilo na minutę". Jak głupi mantrę tę sobie wyszeptywałem - i nic. Taki "puch" szedł ze sceny!

Powiedzmy, że wszystko można z arcydziełem Mozarta i Beaumarchais'go zrobić, ale jednego nie można. Zagrać tej opowieści w poetyce jarmarcznych gagów, w poetyce jasełkowej przaśności, w poetyce min wstrząsającego komika nadwiślańskiego Halamy. W aktorach Nurkowskiego nie ma powietrza, odrobiny elegancji niedzisiejszej, filigranowości intonacji, wdzięku rezydentów tamtych pałaców. Jest w nich mozół dorożkarskiego jajcarstwa. Gdy w prologu Figaro metrem mierzy podłogę, to jak myślicie - aktor Nurkowskiego gra, że co mierzy? Pokazuje, że co sobie mierzy, skoro tuż obok Zuzanna wpina we włosy bukiet pomarańczowego kwiatu? No? Tak, zgadliście...

Do tego śpiew. Czyli nie śpiew, a granie, że się w ironiczny nawias analfabetyzm swój wokalny bierze. Oczywiście - nie mam żadnych pretensji. Nie każdy koniecznie musi być Domingo bądź Callas. Nie mam pretensji, ale też nie pojmuję - po co przy użyciu "sopranów" i "tenorów" Groteski robić kabarecik z Mozarta? A jeśli już koniecznie tak - to po diabła krasić ten śpiewaczy tupot puszczanymi z płyty fragmentami wykonań doskonałych? Żeby po zamilknięciu głośników powrót do kontemplowania sceny był dla widza jeszcze boleśniejszy?

Nie wiem i nie chcę wiedzieć. Chcę tylko zapomnieć o powrocie do domu. Nasączony "puchem" Nurkowskiego - dudniłem. Kruszał tynk kamienic, podskakiwały zaparkowane samochody, ludzie obejmowali dygoczące latarnie. Pani Krysia w Zwisie nie poznała mnie - odmówiła obsługi. Zgroza. Wysłałbym reżyserowi siódemkę pik, ale nie mogę. Nie jestem Ludwikiem XVI. W zamian ślę dwójkę trefl.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji