Muszę poczekać, aż stanę się dorosły
- Lubię Stany Zjednoczone, ponieważ konkurencja, jaka tam panuje, rozwija profesjonalizm. Jeśli nie jesteś najlepszy, stu ludzi jest gotowych do zajęcia twojego miejsca. Niemcy to z kolei praca szalenie precyzyjna i to także cenię. We Włoszech życie jest piękne. W Polsce planowanie jest bardziej elastyczne, co czasami nie jest korzystne - mówi GIORGIO MADIA, włoski choreograf pracujący w Polsce.
Michał Lenarciński: Pracowałeś z wieloma wybitnymi artystami, w tym z niedawno zmarłym Mauricem Bejartem. Na ile jego osobowość twórcza i styl wpłynęły na Twoje postrzeganie sztuki tańca?
Giorgio Madia [na zdjęciu]: Wszyscy artyści i kreatorzy mają bardziej lub mniej bezpośredni wpływ na innych artystów, mieli oczywiście wpływ i na moją pracę. Bejart podejściem do publiczności i wizją "all around" - 360 stopni - całego przedstawienia, łącznie z występowaniem na scenie, śpiewaniem i innymi sztukami. Od Nurejewa nauczyłem się jak ważne jest poświęcenie się pracy, posiadanie wizji i bycie upartym w dążeniu do celu. Oglądam wiele przedstawień i uczę się od dobrych i od złych.
Po sezonach sukcesów zdecydowałeś pożegnać się ze sceną jako wykonawca. To była trudna decyzja, czy może poczułeś ulgę?
- Przestałem tańczyć w najlepszym momencie kariery i fizycznej formy, ale nie żałowałem tej decyzji, bo nie miałem czasu na martwienie się. Pracowałem już jako pedagog baletu, a to było nowym wyzwaniem.
Naturalną drogą jest, że tancerz znajduje swoje miejsce w choreografii, ale w reżyserii teatralnej to już rzadkość. Co sprawiło, że zwróciłeś się w tę stronę?
- Dobry choreograf jest zwykle dobrym reżyserem. Zrobienie tego kroku jest marginalną częścią pracy, ale też nie najmniej ważną.
W Łodzi znamy Twoje realizacje: "Giuseppe!", "Bolero", "Śpiącą królewnę", "Kopciuszka". Widzowie są zachwyceni, krytycy wręczają nagrody. Ma to dla Ciebie znaczenie?
- Ważne są dla mnie wszystkie realizacje. Pracuję z jednakowym poświęceniem w teatrze z trzystoma miejscami na widowni i na festiwalu dla 6 tysięcy. Kiedy krytycy nagradzają moją pracę, satysfakcję mam olbrzymią. Ale tym, co liczy się dla mnie najbardziej, jest reakcja publiczności.
W Twoich łódzkich realizacjach szczególną uwagę zwraca wysmakowana estetyka i imponująca wyobraźnia inscenizacyjna. Ale też poczucie humoru, świadczące o tym, że bawi cię to co robisz. Mam rację?
- Oczywiście! Kocham moją pracę i mam poczucie zaszczytu wynikające z możliwości robienia tego, co lubię. To jest jak bycie wynagradzanym za zabawę ulubionymi zabawkami.
Co dla Ciebie jest najważniejsze: opowiedzenie-historii, inscenizacyjna feeria czy przedstawienie mechanizmów i emocji łączących lub dzielących ludzi?
- Wszystko, co wymieniłeś. Opowiadasz historie poprzez postaci i chcesz stworzyć coś interesującego i, jakże często, nierzeczywistego. Bo nie można zapominać o metaforze.
Masz opinię pracoholika, twórcy konsekwentnego i upartego. Co Ty na to?
- Jestem bardzo uparty i to nie zawsze jest dobrą stroną osobowości, ale dla pracy najważniejsze jest, bym zrealizował swoje wizje. Każda najmniejsza nawet decyzja, ma niekończące się konsekwencje. I ważne, by utrzymać początkową wizję podczas kolejnych etapów powstawania przedstawienia.
"Opowieści Hoffmana" to chyba pierwsza opera, którą reżyserujesz...
- Rzeczywiście, dotychczas reżyserowałem tylko operetki i musicale. "Opowieści Hoffmanna" to moja pierwsza opera i, mam nadzieję, że pierwsza z wielu.
Realizując widowisko baletowe w oryginalnej choreografii można dać widzom autorską wypowiedź o kondycji świata i jego ocenę. Ale pracując nad operą chyba nie bardzo? A może jednak można w starych librettach znaleźć coś, co i dziś może poruszyć?
- Myślę, że głównie motywacje odnoszą się do teraźniejszości. Także relacje między ludźmi pozostają niezmienne od wieków.
Pracujesz intensywnie w rozmaitych krajach: za co cenisz Włochy, za co USA, Austrię, Niemcy? Polskę?
- Lubię Stany Zjednoczone, ponieważ konkurencja, jaka tam panuje, rozwija profesjonalizm. Jeśli nie jesteś najlepszy, stu ludzi jest gotowych do zajęcia twojego miejsca. Niemcy to z kolei praca szalenie precyzyjna i to także cenię. We Włoszech życie jest piękne. W Polsce planowanie jest bardziej elastyczne, co czasami nie jest korzystne.
Gdzie mieszkasz? Czy Włochy są Twoją ojczyzną? A może ojczyzna jest tam, gdzie czujemy się najlepiej?
- Być może jest jak mówisz. Jednak pojęcie "ojczyzna" dla mnie nie istnieje. Moje korzenie są wszędzie.
Co podoba Ci się w Łodzi? Chyba trochę zdążyłeś poznać miasto?
- Odrobinę poznałem, ale szczególnie przyciąga mnie kilka miejsc z dekadenckimi, starymi budynkami.
Co byś w Łodzi zmienił?
- Pogodę.
A może coś chętnie zabrałbyś ze sobą?
- Tak. Kilku artystów.
Co zmieniłbyś w swoim życiu? A może jesteś absolutnie szczęśliwy?
- Jestem szczęśliwy i radosny, ale czasem zapominam o tym.
Jaki jest twój stosunek do pieniędzy? Sławy?
- Kocham pieniądze za to, na co pozwalają. Również sławę. Pozwala robić więcej, niż byś sobie życzył.
Miłość to?
- Robienie czegoś, czego nie lubisz, z przyjemnością.
Co bardziej do ciebie pasuje: precyzyjny i skoncentrowany, czy impulsywny i niespokojny?
- Wszystkie cztery charakterystyki pasują do mnie.
Dokąd jedziesz pracować z Łodzi i co to będzie?
- W styczniu jadę pracować do Staatsoper w Wiedniu.To wielki projekt: operowy bal, z debiutantami balu i choreografią o piłce nożnej.
Miałbyś ochotę do nas wrócić? Coś zrealizować?
- Z radością. Spektaklem, który chciałbym zrealizować jest "Dziadek do orzechów" - piękny balet Czajkowskiego. Od dawna czekam, by wreszcie mi się to udało.
Twoje marzenie, które jeszcze się nie spełniło?
- Marzę, by mieć syna albo córkę... Ale muszę poczekać, aż stanę się dorosły.