Artykuły

Słowo przełamane rytmem, obrazem i dźwiękiem

Międzynarodowy Festiwal Działań Teatralnych i Plastycznych "Zdarzenia" w Tczewie. Pisze Julia Hoczyk w Twórczości.

Międzynarodowy Festiwal Działań Teatralnych i Plastycznych "Zdarzenia" zrodził się z chęci stworzenia młodym uzdolnionym artystom miejsca, w którym będą mogli zaprezentować swoje w pełni autorskie prace: spektakle, koncerty, instalacje, performance'y i niezwykłe projekty łączące wiele dziedzin sztuki. W tym roku pierwotna idea festiwalu została niejako odnowiona, a najbardziej rozbudowana okazała się część konkursowa.

Mimo programowego eklektyzmu form wypowiedzi artystycznej, podczas 8. "Zdarzeń" - podobnie jak w ubiegłych latach - dominowały prezentacje teatralne. Wśród nich od wielu edycji prym wiodą spektakle z wydziałów lalkarskich, często ciekawie spajające oba plany scenicznej wypowiedzi: żywy i lalkowy, prawie zawsze jednak uznające za główne medium słowo, które jest jedynie wspomagane przez inne środki teatralnego wyrazu. Dlatego interesującym urozmaiceniem okazały się w tym roku propozycje niemal zupełnie pozbawione słów, zachwycające urodą i sugestywnością przekazu, obdarzone jednak bardzo wyrazistą dramaturgią: Venintele (Kobieta) z Uniwersytetu w Kłajpedzie (Litwa) oraz MU grupy artystyczno-teatralnej "TO" z Katowic.

W "Kobiecie" podziwiać można było precyzyjne operowanie światłem, ruchem scenicznym i tańcem, a przede wszystkim pomysłowe i intrygujące postacie, wykreowane przy pomocy wyolbrzymionych twarzy-masek o zgeometryzowanych rysach oraz stricte geometrycznych kostiumów, utworzonych jakby z materiału, z jakiego uszyte są prowizoryczne meble z Ikei: wiszące szafki, pojemniki, szuflady, worki na bieliznę itp. Sposób ich wykorzystania w spektaklu, a także przestrzeń i ruch przywodziły na myśl pomysły Schlemmera i jego eksperymenty z uprzedmiotowianiem ludzkiej sylwetki poprzez użycie brył. Właśnie ta szczególna kreacja mikrokosmosu scenicznego nadała sentymentalnej opowieści o miłości, pożądaniu i zdradzie wymiar nieoczywistości. Mimo wykorzystania do przesady ogranych melodii (tanga Piazzolli, ścieżka dźwiękowa z filmu Moulin Rouge) udało się stworzyć atmosferę niepokoju, oczekiwania i po prostu poruszyć widzów. Żal, że tak interesująca propozycja teatralna została w werdykcie pominięta.

W porównaniu z innym festiwalowymi spektaklami "MU" zaskakiwało klarownością i rzadko spotykanym współbrzmieniem rozmaitych środków ekspresji teatralnej: muzyki, światła, scenografii, a także bardzo ciekawej choreografii i ruchu scenicznego (co poparte jest rozległym zapleczem artystycznym twórców grupy: reżyserzy - Stefan Lechwar oraz Izabela Wądołowska ukończyli ASP, ta ostatnia stworzyła też scenografię, a autorem choreografii jest Kasjan Górski, założyciel tanecznej grupy "Wojeteh" z Chorzowa, której tancerze wzięli udział w spektaklu). Nic nie zapowiadało tak nietypowej propozycji, gdy ujrzeliśmy młodych ludzi w czarnych strojach treningowych zajętych typową rozgrzewką taneczną. Zwykle wprowadzenie to odbywa się podczas zajmowania przez publiczność miejsc na widowni. W Tczewie zafunkcjonowało jako pierwsza scena spektaklu, lecz na szczęście ciąg dalszy przesłonił ów początek.

"Mu" to słowo zaczerpnięte z filozofii buddyzmu zen, oznaczające pustkę, nierozerwalnie związane z drugim pojęciem: "Ma" -przestrzenią zawieszoną pomiędzy światami pozornie sprzecznych wartości: dniem i nocą, dobrem i złem, a przede wszystkim - życiem i śmiercią. Ukazują one, że nasze życie składa się z podobnych paradoksów, lecz w tym właśnie tkwi jego największa siła. "Mu" to moment ciszy wskazujący drogę dalszego postępowania, pustka otwierająca kanały percepcyjne na to, co spoczywa tuż pod powierzchnią potoczności, choć stanowi jej niezbywalny atrybut; to szansa na oderwanie od strumienia płynących znaczeń i znaków, by po prostu chłonąć to, co dookoła, to zanurzenie w niebyciu poprzez bycie samo.

W spektaklu katowickiej grupy widoczna jest fascynacja kulturą i estetyką japońską, przejawiająca się silnie już w wizualnym kształcie spektaklu, między innymi jego kolorystycznej ascezie: na scenie spotykają się ze sobą biel, czerń oraz czerwień. Dzięki posłużeniu się wyrazistą symboliką (m.in. jabłko zmieniające się kolejno w czerwoną piłkę, arbuza i czerwoną/krwawą tarczę słoneczną) "MU" zakłada rozmaitość interpretacji, sugerując jednak określone tropy. Główna bohaterka występuje tu ze swoim sobowtórem - ludzkich rozmiarów lalką, przypominającą powiększoną lalkę bunraku; biała lalka o ogromnych oczach staje się synonimem pustki, ale też śmierci - ukrytej strony rzeczywistości, zmagań z przeciwieństwami egzystencji, tworzącymi misterny splot naszego codziennego bytowania. Nieustanne przenikanie wszystkich wymiarów życia ukazane jest już podczas początkowej projekcji, gdy na ekranie widzimy aktorkę, a jej wizerunek niemal niezauważalnie przechodzi w zbliżenia sylwetki lalki: wielkie smutne oczy, pomarszczona skóra z materiału, która za chwilę staje się gładką powierzchnią skóry aktorki. Film przygotowany jest w taki sposób, że na początku trudno odróżnić obie sylwetki. Towarzyszy mu przejmująca, transowa muzyka znakomicie wprowadzająca w spektakl. Intrygującym elementem jest też biały okrągły podest, który obrócony pionowo ukazuje awers i rewers rzeczywistości - aktorkę i jej lalkowego sobowtóra - lecz staje się także ołtarzem ofiarnym, z którego ściekać będzie krew wyobrażona przez sok z rozkrojonych arbuzów. Podobnie intrygujący jest sposób animowania lalki, która staje się żywą i pełnoprawną bohaterką spektaklu: początkowo tak samo bezwolną, jak aktorka (świetna scena z lustrzaną animacją aktorki przez tancerzy, gdy jej ciało jest podobnie bezwładne jak jednocześnie przez tancerki poruszany korpus lalki), lecz stopniowo coraz mocniej eksponującej swoją autonomię; w końcu jej obecność ciąży tak bardzo, że aktorka chciałaby pozbyć się lalki, lecz przecież dzień bez nocy nie istnieje. Ciekawie poprowadzony jest wątek zmagań głównej postaci nie tylko z lalką, lecz także ze swoimi ciemięzcami, którzy chcąc powrotu pojęć ze starego świata, pragną wygnać zeń białego sobowtóra. Anonimowi "strażnicy" patrzą na rzeczywistość jednoznacznie, nie umiejąc dostrzec wielości jej odcieni. Ta zbiorowa siła wyrażona jest także za pomocą zasłonek z żaluzji, którymi taneczny chór reguluje dopływ światła - ich zatrzaśnięcie oznacza brak wyjścia z sytuacji. Jednocześnie ów interesujący element scenograficzny odnosi się do obszaru "pomiędzy" ("ma") i nasuwa skojarzenie z Barthesowską szczeliną, przez którą przebłyskuje inna rzeczywistość, zeniczne "to" (por. Imperium znaków). Czy mieniący się w finale na czerwono podest - niczym krwawe słońce lub księżyc w zaćmieniu - i postać znikająca za ścianką z żaluzji przywracają zaburzony porządek? Może wskazują raczej na osiągnięcie osobistej pełni, dojrzałości, które jest się w stanie ziścić wyłącznie po stoczeniu wielu dramatycznych walk?

Znamienne wydaje się, że oba opisane przeze mnie spektakle - litewski i polski -nie zasłużyły w oczach jurorów na żadne wyróżnienie. Czyżby forma okazała się zbyt wymagająca? Przeczy temu wnioskowi Grand Prix "Zdarzeń", które trafiło w ręce białostockiej Kompanii Doomsday, utworzonej przez absolwentów Wydziału Sztuki Lalkarskiej Akademii Teatralnej. W przeciwieństwie do kontrowersji wywołanych nagrodą teatralną dla bezmyślnego muzyczno-ruchowego show John Sinclair, utrzymanego w konwencji kiepskiej klasy komiksu (Akademia Sztuk z Pragi) wzbudziło ono entuzjazm wśród festiwalowej publiczności. "Kąsanie" powstało z inspiracji tekstem Gabriela Garcii Marqueza "O miłości i innych demonach", a także barokową poezją metafizyczną (m.in. utworami Jana od Krzyża), przekształconą w pulsujące emocjami pieśni. Cała struktura spektaklu podporządkowana jest partyturze muzycznej, a więc i słowo poddane zostało tu wielorakiej rytmizacji. Obok fragmentów mówionych pełnym głosem, pojawiają się szepty, zawodzenia, obok przyciszonych pieśni - te śpiewane pełnymi, mocnymi głosami, obok delikatnego, falującego ruchu scenicznego - intensywne działania i taniec. Sama forma spektaklu przywodzi na myśl dawne spektakle Gardzienic, choć została w całości samodzielnie wykreowana przez młodych twórców. W warstwie fabularnej jest to opowieść o zakazanym uczuciu, które połączyło młodziutką Siervę Marię, podejrzewaną o opętanie, z jej egzorcystą. Choć młody ksiądz nie dostrzega w dziewczynie rysów szaleństwa i nawiedzenia przez siłę nieczystą, ulega jednej z najpotężniejszych mocy: miłości i pożądania, naznaczonych witalnością i zmysłowością, lecz równie intensywnie odbijających to, co nieuchronne: śmierć i przemijanie. W spektaklu zaakcentowano ich niepokojącą bliskość, a także współistnienie cielesności i duchowości, tak wyraźnie obecne w pismach chrześcijańskich mistyków (w których religijna ekstaza przypomina miłosne spełnienie). Wrażenie nieustannego ścierania się dwóch z pozoru przeciwstawnych, choć przecież niezwykle bliskich sobie sił, uzyskano dzięki zastosowaniu urozmaiconych środków teatralnych: ruchu, tańca, śpiewu, intrygującej oprawy plastycznej, w której każdy z rekwizytów może stać się źródłem dźwięku, a proste drewniane pudełko może być zarówno biurkiem, przy którym młody ksiądz pogłębia znajomość Pisma (a także akt związanych z Siervą), jak i oknami, przez które wyglądają wścibskie wiejskie kobiety, a nawet zmienić się w niewielką trumnę - w niej zostanie w finale złożone ciało dziewczyny. Sposób kreacji bohaterki jest niezwykle oryginalny i pomysłowy: Siervę wyobraża krystalicznie biała, porcelanowa maska, z której spływa potok ognistorudych włosów: to one właśnie, wystające z trumny po upływie niemal stu lat, zainspirowały Marqueza (sztandarowego wszak twórcę realizmu magicznego, mistrza dostrzegania niezwykłego w codziennym, odrobiny magii w potoczności) do napisania O miłości...- niczym znak życia i cielesnego żywiołu, nierozerwalnie związanego z ludzką biologią (lecz nasyconego też pierwiastkiem ponadzmysłowym), nigdy nie dającego się ujarzmić do końca. Maska czasem bywa animowana jednocześnie lub na zmianę przez trzy aktorki, a innym razem jedna z aktorek nakłada ją na twarz lub delikatnie nią porusza, podczas gdy druga wciela się bohaterkę. Postać Siervy zostaje w ten sposób podwojona, obrazując opozycje ludzkiej natury: przyrodzony człowiekowi dualizm duszy i ciała, które zamiast współistnieć w harmonii, toczą ze sobą nieustanną walkę. Najdobitniej wyraża ją postać młodego egzorcysty, rozdartego między posłuszeństwem instytucji kościoła i ślubami czystości, które złożył, a fizyczną fascynacją.

Rozmaitość zastosowanych przez aktorów środków ekspresji i ich ogromne zaangażowanie sprawiają, że "Kąsanie" stanowi bardzo silnie oddziałującą wizję świata, w którym przestają obowiązywać jakiekolwiek reguły, świata odwróconych hierarchii, świata szalonego, w którym szaleństwo staje się wyróżnikiem kochających życie: zarówno to, co w nim cielesne, witalne i zmysłowe, jak i to, co duchowe, eteryczne i trudne do uchwycenia.

Dlatego warto, aby tczewskie "Zdarzenia" wciąż istniały i nieustannie się rozwijały, dając młodym twórcom szansę na prezentację własnych wizji świata i sposobów ich percepcji.

Na zdjęciu: "Kąsanie", Kompania Doomsday.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji