Artykuły

Sami z siebie się śmiejecie

"Kolega Mela Gibsona" w reż. Waldemara Patlewicza w Teatrze Korez w Katowicach. Pisze Regina Gowarzewska-Griessgraber w Polsce Dzienniku Zachodnim.

Podczas spektaklu premierowego "Kolegi Mela Gibsona" w katowickim Teatrze Korez w pewnym momencie zaczęłam nerwowo zerkać na zegarek. Dlaczego? Otóż pomyślałam sobie, że jeżeli to jeszcze trochę dłużej potrwa, to nie wytrzymam... ze śmiechu. Pewne bowiem jest, że jeżeli na monodram w wykonaniu Mirosława Neinerta wybierają się: aktorzy, dziennikarze czy też osoby jakkolwiek związane z "branżą", to muszą mieć sporo dystansu do siebie.

Owych "branżowych" na premierze było sporo i bawili się świetnie. Można by wprawdzie powiedzieć za Gogolem: "Z kogo się śmiejecie? Sami z siebie się śmiejecie", ale wydaje mi się, że większość widzów doskonale sobie z tego zdawała sprawę. Ja też, bo dziennikarze dostali trochę po nosie.

Oberwało się najmocniej nerurotycznym artystom, którzy w swoim egocentryzmie i poczuciu misji nie widzą nic poza czubkiem własnego nosa. I dzieje się tak nawet wtedy, gdy przychodzi im wcielić się w dystrybutor paliwowy znanej stacji benzynowej, rozlewający na bankiecie whisky (sprytny "product placement", czyli wprowadzenie nazwy sponsora do akcji spektaklu). To rodzaj wiwisekcji, rozbiór aktora na czynniki pierwsze. Podejrzewam, że wielu znajomych aktorów nie posunęłoby się aż tak daleko w obnażaniu słabości, nerwic i depresji, a także głodu sławy, który - chociaż niektórzy próbują temu zaprzeczać - przypisany jest do wszelakich zawodów artystycznych. Nie odważyliby się, mimo że tekst napisany jest świetnie.

Autorem jest Tomasz Jachimek, tekściarz, aktor, satyryk, konferansjer. Reżyser Waldemar Patlewicz i Mirosław Neinert osadzili jednak tekst w środowisku śląskim. Zaocznie więc pojawiają się takie gwiazdy naszych scen, jak Elżbieta Okupska czy Robert Talarczyk. Jednakże kontakty bohatera zataczają szersze kręgi i w pewien sposób wmieszany jest w całość Krzysztof Cugowski (świadomie), a nawet tytułowy Mel Gibson (raczej nieświadomie, chociaż po premierowym sukcesie powinien w Korezie wizytę złożyć osobiście). Tekst napisany jest tak, żeby Mirosław Neinert mógł pokazać cały wachlarz aktorskich stanów i emocji, by jego charakterystyczny uśmiech, za który kochają go widzowie, doskonale wpasował się w postać. Myślę, że nadszedł najwyższy czas, by ten aktor przygotował właśnie monodram. To chyba najtrudniejsza forma teatralna. Jeden człowiek, tu mający tylko do dyspozycji stół i krzesło, zajął sobą przez półtorej godziny całą publiczność. Tymczasem tempo nie spada oni na moment.

Mirosław Neinert wciela się w postać aktora Feliksa Rzepki, który przez ćwierć wieku w swoim prowincjonalnym teatrze gra tylko jedną postać: Cyrano de Bergeraca. Ale za to jak gra! Publika go uwielbia, a media ciągle proszą o wypowiedź we wszystkich kwestiach: jak przygotować wigilijnego karpia lub czy przebudować (katowicki) Rynek. Nagle wszystko się wali w gruzy. Spektakl zostaje zdjęty z afisza. Proszę się nie zrażać tym, że "Kolega Mela

Gibsona" to przedstawienie wyłącznie dla wtajemniczonych w meandry środowiska artystycznego. Pozwala odkryć, co dzieje się z człowiekiem, gdy spadnie kurtyna lub... wskaźnik jego popularności. Kpi z rozgłosu, który nie wynika z talentu, ale umiejętnej autopromocji. Polecam ten spektakl na dobry rozrywkowy wieczór.

Na zdjęciu: Tomasz Jachimek i Mirosław Neinert.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji