Artykuły

Krwawa gmina

"Juliusz Cezar" w reż. Remigiusza Brzyka w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Pisze Leszek Pułka w Dzienniku - dodatku Kultura.

Prawie wszystko jest na nie w "Juliuszu Cezarze" Remigiusza Brzyka we wrocławskim Teatrze Polskim: nie ten Szekspir, nie ta Polska, nie ci bohaterowie. Na tak były oklaski premierowej publiczności - długie i namiętne.

Wiemy - antyczna postać Cezara stała się dla Szekspira pretekstem pytań o istotę władzy, o żądze polityczne i konformizm polityków. "Juliusz Cezar" to również analiza skłonności człowieka do ulegania złu. Brzyk zmarnotrawił współczesność i analityczność szekspirowskiego dramatu. Zobaczyliśmy spisek koronacyjny rozmemłany w czasie i przestrzeni niczym gminna skarga w kultowej piosence Przybory/Wasowskiego. Zamysł inscenizacyjny mógł intrygować - scenograf Justyna Łagowska osadziła zdarzenia intymne na kasetonie-podescie wypełnionym ścieśnionymi na kamień grzbietami gazet Papierowy świat newsów stał się milczącym świadkiem rodzącej się idei: usprawiedliwienia zbrodni dla dobra publicznego. Przed kasetonem spiętrzono na scenie plastikowe krzesełka dla widzów, obok - dwa wielkie ekrany.

Dysputy senatorów i zamach na Cezara zdarzały się za stalową kurtyną - na właściwej widowni, z perspektywy widza przypominającej sale parlamentarne. To co fajne, skończyło się na zamysłach. Po pierwsze kurtyna śmigała w górę i w dół, unieważniając chaotyczne obrazy z kamer wyświetlane na telebimach. Skoro bez kamer było widać, co było widać na ekranach, transmisje wprowadzały zamieszanie, zamiast interpretować. Spiskowcy prędko i bez estetycznego wyrafinowania zamotali się w kable i statywy mikrofonowe. Technologia ich uziemiła. Kto mógł, rwał się do mikrofonu i huczał. Kto się nie dorwał, topił słowa i sensy w gigantycznej pustce. Zamierzona prostota inscenizacji paradoksalnie uwikłała widzów w domysły, niedosłyszenia i fatalne interpretacje. W dodatku najważniejszy z bohaterów, lud (tu w dwóch osobach), posadzony przez telewizorem komentuje i ogrywa zdarzenia tak manierycznie, że zęby bolą, gdy się patrzy na popisy Teresy Sawickiej i Michała Mrozka. Sam Cezar (Andrzej Mrozek) jest sepleniącym pierdołą - z trudem da się wierzyć w wypowiadane przezeń opinie. Trudno też dostrzec życie wewnętrzne postaci, uleganie manii wielkości, rozterki moralne lub ich brak. Analizy na poziomie psychologii "M jak Miłość" to maks tego, co słyszymy od bohatera epoki. Brutus w interpretacji Wojciecha Ziemiańskiego przynajmniej podgrywa: a to krąży jak wilk w klatce - co oznacza wątpliwości, to pokrzykuje na spiskowców - nabiera przekonania. Ale i on wygłasza plakatowe opinie o skorumpowaniu Kasjusza (Wiesław Cichy), o bierności Marka Antoniusza (Michał Majnicz), o lichości elit. Motywacje psychologiczne musimy doczytać w domu. W finale oglądamy zakrwawiony płaszcz Cezara i ducha Cezara - Mrozek niczym ojciec Hamleta snuje się po sali, gryząc wymownym spojrzeniem sumienie Brutusa. Konferencja prasowa Antoniusza wywołuje katastrofę spiskowców. Triumfujący lud popija herbatkę i zaciąga się papierosem, bo co innego może w tej sytuacji zrobić. Wreszcie spiskowcy okrywają fotele widowni folią. Niepotrzebnie. Premierowa publiczność burzą oklasków okazała niechęć marszałkowi województwa, który postanowił odwołać dyrektora teatru. Oklaski były udane. Szekspir nie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji