Artykuły

Dobre piosenki

Twórcy spektaklu nie uznali piosenek Przybory i Wasowskiego za rodzaj popularnego "samograja", lecz wykreowali z zawartych w nich treści piękny świat sceniczny, który przez dwie godziny pozwolił widzom cieszyć się życiem tętniącym nie tylko na Stacyjce Zdrój - o spektaklu "S.O.S. ginącej miłości - piosenki Jerzego Wasowskiego i Jeremiego Przybory" w reż. Julii Wernio w Teatrze im. Horzycy w Toruniu pisze Alicja Rubczak z Nowej Siły Krytycznej.

Najnowsze przedstawienie toruńskiego Teatru im. W. Horzycy jest świetnym antidotum na zimne, smutne wieczory. "S.O.S. ginącej miłości - piosenki Jerzego Wasowskiego i Jeremiego Przybory", to przedstawienie muzyczne na miarę twórczości mistrzów Kabaretu Starszych Panów. Zrobione z ogromnym poczuciem humoru, smakiem i dozą ironii, dynamiczne oraz wciągające. Fakt, że przyłożyli do niego rękę artyści tej miary co Leszek Bzdyl, który przygotował ruch sceniczny i Piotr Salaber - odpowiedzialny za opracowanie muzyczne, pokazuje, iż jest to widowisko dopracowane w każdym szczególe.

Przyborę i Wasowskiego uznaje się za tych, którzy uczynili z piosenki aktorskiej zjawisko artystyczne na bardzo wysokim poziomie. Tych utworów nie tylko przyjemnie się słucha, niosą one ze sobą bardzo ważne treści, podane w pozornie lekkiej formie, traktującej i słuchaczy i wykonawców i samych autorów z przymrużeniem oka. Stąd zdawałoby się pozorna łatwość stworzenia interesującego i przyjemnego spektaklu w oparciu o ten repertuar. Nic bardziej mylnego! Przy złe interpretacji, słabym wykonaniu, nieciekawym zestawieniu, utwory te mogłyby stracić swój urok. Na szczęście twórcom toruńskiego spektaklu udało się nie popełnić tych błędów. Nie uznali piosenek Przybory i Wasowskiego za rodzaj popularnego "samograja", lecz wykreowali z zawartych w nich treści piękny świat sceniczny, który przez dwie godziny pozwolił widzom cieszyć się życiem tętniącym nie tylko na Stacyjce Zdrój.

Za oknami śnieg. Stacyjka Zdrój utrzymana w niebieskiej tonacji (nawet pianino pomalowano w tym samym kolorze, co ławki i ściany budujące scenografię), bufet i siedmioro pasażerów podróżujących przez życie, zatrzymujących się na chwilę bądź zostających już na zawsze. W poczekalni sześć kobiet i jeden mężczyzna - przypadkowe spotkanie skłania do rozmów, zwierzeń, kłótni, a to wszystko wyrażone słowami i muzyką piosenek Przybory i Wasowskiego. Bohaterowie jakby wyciągnięci wprost z tych utworów, każdy inny, ciekawy, niesie ze sobą odrębną historię. To także siedem bardzo dobrych kreacji aktorskich, każda odciskająca się w pamięci chociaż jedną świetnie wykonaną piosenką: "Upiorni twist" Grzegorza Wiśniewskiego, "Osculati" Wandy Ślęzak, "Na całej połaci śnieg" Agnieszki Wawrzkiewicz, "Mambo Spinoza" Matyldy Podfilipskiej, "Tango <>" Małgorzaty Abramowicz, "Shimmy Szuja" Anny Magalskiej-Milczarczyk. Najbardziej zaczarowuje jednak swą rolą Ola Lis jako śliczniutka, zagubiona dziewczyna, wołająca: "ratunku, ratunku, na pomoc ginącej miłości". Swą delikatną urodą i stylem gry świetnie wpisuje się w rolę. Zaurocza zarówno męską, jak i żeńską część publiczności, a jej wykonanie "Bo we mnie jest seks", w konwencji przestraszonej, niepewnej siebie dziewczynki, wywołuje wybuchy śmiechu na widowni. To druga rola młodej aktorki w toruńskim teatrze, znowu świetnie zagrana, choć budząca nadzieję, że w kolejnym spektaklu Lis nie dostanie znowu roli słodkiej idiotki, bo chciałoby się ją jednak zobaczyć również w czymś poważniejszym.

Strona muzyczna spektaklu jest fenomenalna. Zespół aktorski został dobrze dobrany pod względem warunków wokalnych, co w spektaklu opartym w całości na piosenkach okazuje się bardzo istotne. Siedmioro aktorów świetnie radzi sobie z niełatwymi do zaśpiewania utworami. Wykonanie nie jest tylko poprawne, aktorzy potrafią urzec publiczność barwą głosu, dykcją, melodyjnością swego śpiewu. Aranżacja Piotra Salabera zachowuje niezwykłą wartość harmoniczną utworów Wasowskiego, ale jednocześnie podkreśla ich dowcipność, wplatając np. takie elementy jak nadawanie alfabetem morsa s.o.s. podczas tytułowej piosenki. Niezwykle zabawny, ciekawie budujący dramaturgię jest również pojedynek na altówkę i skrzypce pomiędzy Poetką Imogeną (Aleksandra Lis) i Zbuntowaną Rudowłosą (Matylda Podfilipska), w którym to bohaterki wyjmują instrumenty z futerałów jakby dobywały broni. Bardzo ważne dla walorów artystycznych tego przedstawienia jest również zaangażowanie do spektaklu muzyków grających na żywo (Adam Franciszkowski - obój, Maciej Młóciński - kontrabas, Jakub Mówka - pianino), którzy niekiedy są włączani do akcji, podobnie jak Lis i świetnie grająca na skrzypcach Podfilipska, które czasami przygrywają na instrumentach smyczkowych.

Strona plastyczna stanowi doskonałe dopełnienie. Dynamika i perfekcja ruchu są bardzo ciekawe - każdy gest, tupnięcie, stuknięcie ręką, uderzenie w blat tworzą spójną całość harmoniczno-plastyczną. Aktorzy poruszają się po scenie z niezwykłą konsekwencją, ruchy są uzasadnione budowaną przez teksty piosenek fabułą. Artyści nie mają także problemów z tańcem, układami choreograficznymi - jak przy piosence "Dziecię tkaczy", sprawnie poruszają się, grają na tzw. przeszkadzajkach i śpiewają. Widać pracę włożoną w przygotowanie ruchu w tym przedstawieniu, ale przede wszystkim cały czas odczuwalne jest to, jak artyści świetnie bawią się wykonywanymi piosenkami i tą zabawą zarażają publiczność.

Twórcy spektaklu nie tylko odtworzyli świat piosenek Przybory i Wasowskiego, ale nadali im nową jakość, wydobyli aktualność ich treści, lecz nie przez nachalne nawiązania do współczesności w inscenizacji, ale za sprawą takiej aranżacji i wykonania, które pozwalają skupić się na ich przekazie i zanurzyć w pozytywnej filozofii tych utworów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji