Artykuły

Cztery do dwóch

"Od czasu do czasu" w reż. Zdzisława Derebeckiego w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym w Koszalinie. Pisze Artur D. Liskowacki w Kurierze Szczecińskim.

Karolina Szymczyk-Majchrzak, młoda dramatopisarka i reżyserka, mająca w dorobku pracę przy telewizyjnej komercji ("Miodowe lata"), nie należy do gwiazd, choć zdążono ją już docenić. Laureatka Festiwalu Szkól Teatralnych ("Łoże" Belbela) i nagrody publiczności na Festiwalu Sztuk Odważnych w Radomiu - powstał nawet film na podstawie jej nagrodzonej tam sztuki ("Rozmowy nocą", premiera wiosną) - nie szarżuje, wybiera teatr bez agresji, skupiony raczej na obserwacji rzeczywistości niż na kreacji. A w efekcie i sama obserwowana jest z uznaniem, lecz i z rezerwą. Bo interesujące jest pytanie, w którą stronę pójdzie jej teatr.

"Od czasu do czasu" - sztuka specjalnie przez nią napisana dla Bałtyckiego Teatru Dramatycznego - mogła być chyba na nie odpowiedzią, zwłaszcza iż sama miała ją reżyserować. Problemy ze zdrowiem sprawiły, że reżyserską robotę przejął po niej dyrektor BTD Zdzisław Derebecki. I uczynił to - skupiając się na rzetelności inscenizacji, nie podejmując zbyt dalekich prób interpretacyjnych.

Chyba na szczęście, bo dramat Szymczyk-Majchrzak ma w sobie coś z cichej polemiki z feminizmem, a przynajmniej tym powierzchownie pojmowanym jako walka płci - i w rękach natrętnego, męskiego interpretatora mógłby się obrócić zarówno przeciw niemu, jak i przeciw autorce. Skądinąd ciekawe, jak (i czy w ogóle) wystawi ona tę sztukę gdzie indziej. Wyostrzy jej miękkie rysy telenoweli, czy skupi się na portrecie kobiet? Derebecki balansuje między obiema możliwościami - bo, jak wspomniałem, zadanie miał trudne i dwuznaczne, a i sam tekst wydaje się raczej scenariuszem, ramą dla dramatu, niż gotową, pogłębioną propozycją artystyczną.

To historia czterech kobiet i łączącego je mężczyzny. A raczej kobiet jedynie, bo dentysta Janusz (w tej roli Z. Derebecki) jest tylko przyczyną ich związku i katalizatorem emocji. Umiera, jego śmierć i szare życie stają się polem gry dla jego żony (Małgorzata Wiercioch), matki (Ewa Nawrocka), kochanki (Katarzyna Ulicka) i... prostytutki Agnieszki (Aleksandra Padzikowska). Jest też Wojtek (Artur Paczesny), jej chłopak, sutener. Ale on - tak jak Janusz - stanowi tylko fabularny pretekst dla postaci dziewczyny. Obaj mężczyźni przegrywają zresztą, nie tylko liczbowo, w tej grze. Bo choć kobiety im służą (np. za przedmiot lub obiekt pożądania), to oni służą im - do gry o życie.

Opowieść jest czasowo poszatkowana. Obecność Janusza w życiu kobiet nie dotyczy więc tylko tego, co było, ale i tego, co jest l i będzie, a zachowania i decyzje w żadnej chwili nie są ostateczne. Nie ma więc też jednoznacznych point, choć całość kończy się ciepło i optymistycznie, gdy kobiety poczują do siebie sympatię, a swoje porażki uczynią doświadczeniem, które może się przydać w poszukiwaniu szczęścia. Do którego każdy (każda) ma prawo "od czasu do czasu".

Nie jest to prawda odkrywcza, dobrze więc, że w spektaklu nie stawia się kropek nad i. Przeciwnie, mruga się do nas i uśmiecha (może zbyt rzadko) z gorzką ironią. Bo rzecz mówi raczej o samotności i tęsknocie za uczuciami niż o doli kobiet.

Opowieść ma zresztą znamiona zamierzonego schematu, szablonu, w którym postaci są mało oryginalne, płaskie. Jak i życie, które wiodą (wiedziemy). Autorka zdaje się właśnie w tej, formule obserwacji rzeczywistości widzieć jej ważny rys, ukryty wymiar i podszyty banałem dramat. Tyle że dość to niebezpieczna formuła, łatwo stracić równowagę i osunąć w telewizyjny kicz "z życia wzięty".

Na szczęście mozaika ułożyła się z tego dość barwna i migotliwa (także dosłownie, ze względu na światło i kolor odrealniające przestrzeń spektaklu), a bez pretensji do wielkiej panoramy. Bez publicystycznego zadęcia i morałów rodem z pism dla pań.

Szymczyk-Majchrzak ma "nerw" na podskórne dzianie się i słuch na współczesny dialog oraz na ciszę między kwestiami. Jedna z nich brzmi zaczepnie, kpiąco, ale ma też znamiona swego rodzaju życiowej recepty. Wdowa mówi do Agnieszki: "Gówniany plan, ale piękne marzenie"... Czyli co, jednak warto trzymać się marzeń? Derebecki przygotował spektakl starannie i z umiarem. Grany pomiędzy widzami siedzącymi na krzesłach z obu stron sceny (a czasem i obok aktorów, którzy za chwilę włączą się w akcję), bywa, że wychodzący do nich i wprost zapraszający do udziału w grze, ma w sobie zarazem bliskość i dystans życiowej układanki. Choć prawda, że nie jest to układanka przesadnie skomplikowana.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji