Artykuły

Teatr dla nikogo

Każdy od czasu do czasu lubi zajrzeć do muzeum czy skansenu i pooddychać niegdysiejszym powietrzem. Tylko czy w tym celu trzeba iść do teatru? - o "Kramie Karoliny" w reż. Konrada Szachnowskiego w Teatrze Miniatura w Gdańsku pisze Łukasz Rudziński z Nowej Siły Krytycznej.

Historia zatoczyła koło. Ostatni raz na scenie gdańskiego Teatru Miniatura zagrano tylko dla publiczności pełnoletniej prawie dwanaście lat temu. Z dorosłymi Miniatura rozstawała się sztuką Michela de Ghelderode`a "Wędrówki Mistrza Kościeja". Teraz, poprzez inny dramat tego belgijskiego autora, postanowiono ponownie zwrócić się do dojrzałej publiczności. Po obejrzeniu premiery "Kramu Karoliny" rodzi się tylko jedno pytanie. Po co?

Z pozoru wszystko wygląda dobrze. Autorem scenografii jest Andrzej Markowicz - ten sam, który przygotował scenografię i samodzielnie reżyserował "Wędrówki Mistrza Kościeja". Reżyser i zarazem dyrektor Teatru Miniatura, Konrad Szachnowski, miał zatem ułatwione zadanie. Aby ocalić to przedstawienie, wystarczyło z przeciętnej w sumie makabreski, silnie inspirowanej Wielką Reformą Teatralną, wyłuskać to, co w teatrze nigdy się nie starzeje - prawdziwy, oczyszczający śmiech. Czarny humor zmieszany z absurdem i pełną okrucieństwa groteską to znak firmowy sztuk Belga - to one tworzą zdeformowany świat, który dramatopisarz wystawił na pośmiewisko. Gdański "Kram Karoliny", zubożony o tę warstwę, grany na poważnie, stał się sztuką dla sztuki.

Tytułowy Kram Karoliny to część obwoźnego cyrku. A raczej pozostałości po nim, stacjonujących gdzieś na końcu świata. Każdy może przyjść i dokonać masakry, rzucając w manekiny drewnianymi kulami. Problem w tym, że właściwie nikt nie przychodzi. Kramem opiekuje się Boraks (Jacek Gierczak) - typ nędznego pijaczka, wyrzuconego poza nawias społeczeństwa, większość swego życia spędzającego w rozlicznych rowach, po kolejnych wypitkach. Nic dziwnego, że nawet manekiny w końcu się przeciw niemu buntują.

Konsekwencja w dosłownym przenoszeniu na scenę tekstu sztuki, odległego od naszych czasów przynajmniej o półwiecze, ma w sobie coś romantycznego. Bo oto przed nami sztuka kostiumowa z podmianą manekinów na żywe postaci, z "gibaniem się" nieruchomych lalek w lewo i w prawo. Z takimi efektami dźwiękowymi, jak odgłos upadającej na podłogę drewnianej kuli, gdy ta na skutek "fluidów" staje się ołowiana. Prymitywizm środków, które w teatrze dla dzieci sprawdzają się bez zarzutu, pozwala poczuć się tak, jakbyśmy cofnęli się w czasie i oglądali teatr naszych dziadków. Szybko jednak monotonia wykonania i bardzo mocne nagięcie granic scenicznej umowności stają się nie do zniesienia.

Aktorzy z charakterystycznymi dla teatru dziecięcego manierą i emfazą brną w ten niemiłosiernie przez Szachnowskiego spłaszczony tekst. Bo jedyne, co reżyser wydobył z rubasznej i frywolnej sztuki, całymi garściami czerpiącej z komedii dell`arte, to problem niechcianej, odrzuconej starości. Jej pomnikowymi postaciami są zagubieni w czasie, zapomniani bohaterowie - Kolombina (Joanna Tomasik), Arlekin (Aleksander Skowroński) i Pierrot (Piotr Kłudka). Gdy mają na sobie maski - pozostają pełnymi wdzięku bohaterami z doby renesansu. Gdy je zdejmą - okazują się starymi, zmęczonymi, schorowanymi postaciami, które nie chcą pozostać na śmietniku historii. Jednak Ghelderode nie ma dla "starych" zbyt optymistycznego przesłania.

Trudno mi znaleźć adresata tej ramoty. Bo manifestacyjnie odcinając się od dzieci, realizatorzy przedstawienia właściwie pozbawili się widowni. Spektakl Szachnowskiego, choć miał "pachnieć metafizyką i horrorem", a jest po prostu bajką. Taką w stylu baśni braci Grimm, gdzie zło zostaje surowo ukarane. Zapraszanie na "Kram Karoliny" młodzieży szkolnej wydaje się bezcelowe, bo dosyć kaleczenia gimnazjalistów i licealistów repertuarem lekturowym, by jeszcze wysyłać ich na teatralne szopki. Z kolei dorośli, jeśli nie czują silnego pociągu do bardzo starych, niekoniecznie dobrych czasów, wybiorą raczej jakąś sztukę dramatyczną, niż jej tanią podróbkę.

Jedynie postaci Pierrota i Arlekina wydają się - nomen omen - z innej bajki. I to nie tylko z uwagi na wspaniałe kostiumy. Piotr Kłudka i Aleksander Skowroński prezentują się dumnie i wyniośle jako bohaterowie komedii dell`arte. Gracja, wdzięk i szyk znikają, gdy ukazują starcze oblicze swoich postaci. Patrzy się na nich z prawdziwą przyjemnością, której w "Kramie Karoliny" tak jak ironicznego humoru, sugerowanego w tekście choćby zachowaniem żandarma (Andrzej T. Żak), jest jak na lekarstwo.

Powrót do przeszłości Teatru Miniatura się nie udał. Zamiast zachęcić dorosłych do zaglądania do Miniatury, może ich skutecznie zniechęcić. Z drugiej strony każdy od czasu do czasu lubi zajrzeć do muzeum czy skansenu i pooddychać niegdysiejszym powietrzem. Tylko czy w tym celu trzeba iść do teatru?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji