Artykuły

Z przebudzonych rycerzy zerwę całun zgniły

Jesteśmy od czasu do czasu w teatrze polskim świadkami przedstawień, które porywają widownię i swą rolą artystycz­ną, kulturalno - społeczną przekraczają daleko granice jednego teatru, jednego mia­sta. Od "Krakowiaków i góra­li" w inscenizacji Schillera w Łodzi 1946 do "Dziadów" w Teatrze Polskim 1955 i "Nocy Listopadowej" w Teatrze No­wym 1956 snuje się nić takich teatralnych osiągnięć na mia­rę ogólnopolską. Wznowienie "Kordiana" - równoczesne niemal w Warszawie i w Krakowie - należy do tego sa­mego rzędu zjawisk. Reali­zacja "Kordiana" w Teatrze Narodowym w reżyserii Erwi­na Axera to jedno z najświetniejszych osiągnięć współczes­nego polskiego teatru, podob­nie jak czołowym osiągnięciem polskiego teatru międzywojen­nego była inscenizacja "Kor­diana", dokonana przez Leona Schillera we Lwowie w stule­cie Listopadowego Powstania, udoskonalona w Warszawie w 1935 roku.

DAJCIE MI PROCH, ZAMKNIĘTY

W NARODOWEJ URNIE -

Z PROCHU LUD WSKRZESZĘ

Miał lat 24...

Miał lat 24, gdy "rozwinął w myśli wielkie dzieło" - obraz swego życia, wprzęgnięty, wrzeźbiony w dzieje narodu. Do znudzenia powtarzaliśmy: "spór wieszczów", rywalizacja z Mickiewiczom, na "Dziady" polemiczna odpowiedź, która w istocie jest repliką postawy Konrada, skrzyżowanie tematyki

faustowskiej z pełnym na­tchnienia i dramatycznej siły protestem poety przeciw uci­skowi i jarzmu carskiemu. I z całą swobodą wniosków oczy­wistych umiemy dzisiaj stwier­dzać, że "Słowacki przeprowa­dził w "Kordianie" analizę postaci szlacheckiego rewolucjo­nisty i przekonywająco pokazał co zadecydowało o zała­maniu sie jej w walce narodowo-wyzwoleńczej" (Wyka). Paralelizm sceniczny "Kordia­na" i "Dziadów" - tym z upodobaniem zajmowaliśmy się dawniej: demokratyzm "Kordiana" patriotyzm i zapal szlacheckiego rewolucjonisty, padającego pod ciężarem osamotnienia i ideowego ograni­czenia horyzontów - nawet w szkole umiemy te sprawy obja­śnić dzisiaj. Ale czy opisanie dwu skrzydeł dostatecznie tłumaczy - lot, tłumaczy fakt ze "Kordian" jawi się widzo­wi jako dramat bardziej no­woczesny niż "Dziady", jako Mont Blanc dramaturgii pol­skiego romantyzmu?

Kordian ubrany jest w bajroniczną mantylę, jego mono­logi dźwięczą poezją wspania­łą, nie sięgającą przecież za­wrotnych wyżyn Wielkiej Improwizacji; poetyzacja ludzi i zdarzeń, poetyzacja wszyst­kiego, czego się Kordian tknie i o czym marzy - toż i w "Dziadach" poezja jest moto­rem dzieła; a jeśli studencka historia filomatycznych konspiracji wydaje się czasem zbyt błahą parabolą dla wielkiego rozrachunku z epoką Listopada - to w czymże od niej lepszy enigmatyczny, prze­cięty w zawiązku spisek koro­nacyjny z 1829 roku, tak ni­kły, że przez niejednego historyka w ogóle podawany w wątpliwość?

A więc?

"Kordian" jest dramatem o wiele bardziej "europejskim" niż "Dziady". Jego treść ideowa - konkretna, świecka, wolna od oparów mistycyzmu - stwarza szerszy obraz spraw i ludzi, a forma artystyczna - mimo właściwych Słowackiemu zapozyczeń - jest dostatecznie samodzielna, by nie sprawiać wrażenia

naśladownictwa Szek­spira czy Mickiewicza. "Kor­dian" to jednocześnie dramat psychologiczny i polityczny, dramat jednostki i narodu, na­pisany przez człowieka, który był wprawdzie latami młody, ale dawno już wyzwolony z krzemieniecko - wileńskich opłotków, z cieśni warszaw­skich szlabanów. Usuń z "Kordiana" warstwę konwen­cji romantycznego teatru, a dotrzesz do pokładów nowocze­snego dramatu epickiego i bar­dzo nowoczesnego teatru me­taforycznego skrótu. Polityczna bystrość Słowackiego - to nie ważne, że bardziej intuicyjna bystrość poety niż uargumentowana mądrość doświadczone­go statysty - ta polityczna przenikliwość sprawia, iż dra­mat o Kordianie daje doskona­łą ocenę źródeł i przyczyn upadku powstania; artystyczna odkrywczość i nowatorstwo Słowackiego powodują, iż "Kordian" raz po raz zaskakuje widza antycypowaniem czasu i środków teatralnego wyrazu. Scena z Papieżem, sceny z Wiolettą, droga Kordiana do komnaty carskiej, starcie Mi­kołaja z Konstantym, scena w szpitalu wariatów - oto przy­kłady śmiałości koncepcji sce­nicznych młodzieńca, którego wyczucie teatru bywało ge­nialne.

W "Kordianie" są sceny urzekająco romantycznego pięk­na i epizody, budzące naj­żywszy odzew widowni swą satyryczną celnością, polity­czną wymową. Czytaj w Przy­gotowaniu o "plemieniu mów­ców", dygnitarzach, czytaj ob­łudne słowa Leona XII, jakby żywcem wyjęte z biur kurii Grzegorzów i Piusów, wczy­taj się w charakterystykę pol­skiego kunktatorstwa i kultu pozorów, patrz wraz z prze-rażonym Kordianem w głąb gabinetu konferencyjnego na Zamku królewskim, przeżyj na nowo "Kordiana" ...a zrozu­miesz potęgę wielkiej literatu­ry moralno - politycznej, drga­jącej krwią dramatycznej aktu­alności, bijącej sercem naro­dowego sumienia, narodowego wyroku poezji.

Ale trzeba to umieć pokazać - poza natrętną, nieznośną czasem romantyczną otoką, poza liczmanem szumnego patosu, przesadą posuwistego gestu, chaosem kłębowiska scenicznego "tłumu" - pokazać środka­mi teatru nowoczesnego, ape­lującego do wyobraźni bez chronienia się w barbarzyński pseudoprzepych wystawy i deklamacji. Dotychczasowe dzie­je sceniczne "Kordiana" unaoczniają jak bardzo trudne to zadanie.

I MAM AKTORÓW WYŻSZYCH

O CAŁE MOGIŁY

Mówiąc najogólniej i potrosze upraszczająco: podczas gdy Dąbrowski, szukając nowego wyrazu dla "Kordiana" ro­mantyczno- retorycznego, po­sunął się tak daleko drogą "Kordianów" scen polskich, że znalazł się na rozdrożu i trafił na właściwą słuszną drogę - Axer starał się od początku pokazać "Kordiana" nowego, podkreślić intelektualne walo­ry sztuki, oczyścić jądro dra­matu z ustępstw dla gustów estetycznych epoki, która nie jest naszą, stworzyć "Kordiana" współczesnego teatru. Dąbrowski znalazł bardzo szczęśliwe rozwiązania dla paru scen, inscenizacja jego zasłguje na wysokie pochwały, jest staranna i poetycka, stano­wi wybitną pozycje tego wybitnego reżysera, znalazła so­bie miejsce w dziejach, nie tylko krakowskiego teatru; in­scenizacja Axera jest nowym słowem teatru nie tylko ro­mantyzmu, polskiego.

Romantyczny poeta daje ta­kie wskazania inscenizacyjne: "Chata, sławnego niegdyś czarnoksięznika Twardowskiego w górach karpackich - przy cha­cie obszerny dziedziniec - dalej skały - w dole bezlistne bukowe lasy" (Przygotowania) ..."James Park w Londynie - wieczór - wokoło łąki zielone - dalej sadzawka, ocieniona drzewami, trzody - dokoła parku pałace i dwie wieże Westminsteru" (Wędrowiec)... "Pokój cały zwierciadłami wy­bity - kobierce - wazony rżnięte z lawy, pełne kwiatów - przez okna widać piękną okolicę" (Willa włoska)..."Kordian na koniu, za nim Wioletta, przelatują czwałem - koń śliz­ga się i pada" (Droga publicz­na)... I tak dalej. Te cytaty jasno określają lekceważenie poety dla praw teatru, jego nie­zgodę z duchem takiego teatru, którego siłą metafora i skrót. Jasne, że te chaotyczne wi­dzenia nie mogą znaleźć uze­wnętrznienia w ramach rampy i kulis i że musi tu nastąpić daleko idące przeciwstawienie się wskazówkom poety. Mamy jednak prawo wymagać od teatru znalezienia i adekwatnego wyrazu dla wyo­braźni poety, znalezienia ta­kich form scenicznej ekspozycji, które by mogły stać się ekwi­walentem jego rozigranej fan­tazji. Tu do decydującego gło­su dojść muszą obok reżyse­ra plastyk i muzyk.

WSZYSTKICH OBWIEJĘ

NIEBA POLSKIEGO BŁĘKITEM

Daszewski wypełnił swoje zadanie w sposób równie mi­strzowski jak nowatorski. Jego dekoracje do "Kordiana" to nowy dowód świetności pol­skiej scenoplastyki i jej pozy­cji w teatrze światowym. De­koracje Pronaszki są nie mniej niż dekoracje Daszewskiego skrótowe, umowne, symbolizu­jące i syntetyczne. Może w nich trochę niepokoju i ekspresjonistycznego lęku, ale w cało­ści służą pięknie widowisku. Świetne, monumentalne roz­wiązanie znalazł Pronaszko dla sceny koronacji cara na królu - w tym obrazie, podobnie jak i w epizodach na Placu Zam­kowym udowodnił też raz je­szcze Dąbrowski swą umiejęt­ność bujnego grania gromadą ludzką w teatrze. Bardzo dobrze wypadły też u Dąbrow­skiego i Pronaszki sceny w Watykanie, na Placu Saskim, na Placu Marsowym, interesu jąco ujął Pronaszko willę Wioletty i salę w szpitalu waria­tów. Za wzorem Schillera zachował Dąbrowski rwanie czerwonego sukna przez lud, zgromadzony na Placu Zamkowym, scena jest symboliczna nad miarę upozowana, emfatyczna. Nie mogą też zadowolić w przedstawieniu krakowskim kostiumy i scenografia Przygotowania (Szatany w kosmopolitycznych strojach francuskiej burżuazji z epoki dy­rektoriatu, anioły w podskuba­nych waciakach) czy dekoracja lochu podziemnego w katedrze.

Nie jestem również pewien, czy słuszne jest wyeksponowa­nie udziału Kordiana (w cha­rakterze żołnierza z plutonu honorowego) w uroczystości ko­ronowania Mikołaja na króla polskiego i związanie z tym faktem załamania się Kordia­na, porywającego się na poma­zańca bożego.

Trzeba natomiast osobno podkreślić wyborne rozwią­zanie przez Pronaszkę sceny na Mont Blanc, dla każdego z rezyserów i scenografów "Kordiana" będącej twardym orzechem do zgryzienia: Kordian wygłasza swój monolog na niskim podeście, ale na tle ostrej igły, doskonale ewokującej wrażenie wysokości i powietrzności szczytu; na horyzoncie chmury; te chmury niosą w ciemnościach Kordiana nad Polskę, którą uzmysławia wyłoniony reflektorem słup graniczny biało-czerwony, z godłem orła białego. Tego elementu górskości brakuje przedstawieniu warszawskiemu, które monolog alpejski rozgry­wa na absolutnie płaskiej sce­nie.

Przedstawienie warszawskie cechuje nowatorstwo. Co to znaczy? Czyż chodzi o sztuczki formalistyczne, o dziwaczne deformacje dekoracji, znie­kształcanie gry aktorskiej, epatujące chwyty i zaskoczenia? Nic podobnego. Daszewski ubiera ludzi "Kordiana" w strój epoki i ustawia ich wśród symboli świata romantycznego. Axer nakazuje im grę wew­nętrzną, skupioną, odpatetycznioną, ale prostą, ludzką i nie bez romantycznego polotu i romantycznego stylu gdy trze­ba. Dwa drzewa strzyżone to cały James Park: ale to park angielski i czuje się w tle owe "wieże Westminsteru", o któ­re chodziło poecie. Okno zza kotary gotycko wysmukłej - daje nieomylny akcent kon­turom alkowy romantycznej dziewicy. Błekitny horyzont i podniebne skrzydła aniołów stwarzają nastrój empirejski (obie sceny - malarsko cudo­wne). Szatanów ukazuje Daszewski bardzo sugestywnie jako makabryczne upiory w maskach. Podziemie katedralne tchnie, rzekłbyś, naprawdę stęchlizną grobów. Axer najświetniej uteatralnia Przygotowanie, obie sceny z Wiolettą, tragicz­ną drogę Kordiana od sali kon­certowej do sali tronowej na Zamku Warszawskim, scenę w szpitalu wariatów... Znajduje­my w axerowskim ukształtowa­niu obrazów "Kordiana" im­ponującą jednolitość i wnikli­we odczytanie tekstu, dające widowisku pełną przejrzystość ideową. Toteż budzi ono głę­bokie wzruszenie, tym silniej­sze, że przepuszczone przez filtr intelektu. Na największą pochwałę zasługuje też pie­tyzm Axera dla tekstu sztuki: podczas gdy w Krakowie zasto­sowano różne dotkliwe skróty które w większości budzą sprzeciw, Axer podaje tekst nieomal w całości, i - zwycię­ża. (Sprawa skrótów w przewi­dzianym pokazie paryskim - to "inna parafia").

Ale rozwiązanie scen zbio­rowych, za które Axer wy­słuchał już tylu gorzkich uwag? Trudno mi je podzielać. Tłumu u Axera nie ma, bo spęd statystów zastępują po­jedynczy aktorzy, nieruchomi niemal jak w żywych obrazach. Dochodzi do tego, że Nieznajo­my zawodzi swój buntowniczy śpiew samotnie na pustej sce­nie. Lecz to jednak nie wystę­pek przeciw "Kordianowi", martwota tłumu jest tylko po­zorna. Pod zastygłą skorupą kipi - oto, co odczuwa widz, wzwyczajony do scenicznej metafory.

Muzyczna część widowiska po­winna być tematem osobnych roztrząsań, gdyż to pewne, że dzieło Turskiego, oparte przede wszystkim na perkusji, prze­wyższa o niebo pospolitą rolę ilustracji muzycznej. Wydaje mi się, że kompozycja Turskiego zrośnie się z "Kordianem" na długo; na najmniej muzykalne­go widza oddziaływa ona po­tężnie, a przy tym w ścisłym zespoleniu z innymi elemen­tami widowiska.

Co do ilustracji mu­zycznej Kisielewskiego, nie wywiera ona wielkiego wraże­nia, może z wyjątkiem akom­paniamentu do sceny w Waty­kanie, trafnego w swoim uję­ciu oratoryjnym.

AŻ PRZEJDĄ PRZED WAMI -

POZDROWIENI UŚMIECHEM,

POŻEGNANI ŁZAMI

Trudno byłoby omawiać wszystkie role obydwu "Kordianów", ich imię - legion.

Ograniczę sie do bardziej charakterystycznych.

Axerowi przypisuję aż zbyt drastyczne ścięcie patosu w Przegotowaniu. Sądzę na przykład, że słowa Szatana, odnoszące się do Krukowieckiego; należałoby mówić z jakąś pa­sją i furią, jak zostały napi­sane, a nie tak beznamiętnie jak słowa o Lelewelu czy Czartoryskim; pamflet bywa czasem wściekłością nabity. Nie mniej, w epickiej koncepcji Axera Przygotowanie jest za­grane znakomicie. Andrzej Szczepkowski przewodzi gro­madzie Szatanów, Hanna Skarżanka z siłą wypowiada tekst Archanioła.

W Prologu indywidualność Pierwszej Osoby przytłacza dwie pozostałe, i to nie jest źle. Siwy pielgrzym z kostu­rem w ręku o rysach Mickie­wicza - Tadeusz Białoszczyński ma niewiele wierszy do wypowiedzenia, ale postaci tej się nie zapomina. Bez wraże­nia mijają za to słowa motta z "Lambra", zamykające wido­wisko za wzorem inscenizacji Schillera; może dlatego bu­dzą zastrzeżenia co do celowo­ści ich wyniesienia do roli ideowego Epilogu, jakkolwiek celowość tę wzmacnia intencja poety.

W akcie I Henryk Borowski umie tak świetnie podać wszy­stkie trzy opowiadania Grze­gorza, że nie nuży, choć to scena bardzo statyczna i me­cząca słuchacza jak Czwarta Część "Dziadów". W tym ak­cie Kordian ma lat 15, a Lau­ra jest dorosła kobietą - ma pewnie lat 20 - która westch­nienia chłopca przyjmuje z uśmiechem, wyższa nad jego bluszczowy werteryzm, choć i ona jest romantyczna jak jej imię. I tak grają tę lunatycz­ną parę - Zofia Mrozowska, utkana z wiotkiej kobiecości, kapryśnego wdzięku, przycza­jonej wzgardy, i Tadeusz Łomnicki, tragiczne dziecko o roz­budzonych zmysłach ("Widzia­łem go przy stopach dziewicy-nnioła"), rzeczywistym głodzie poezji i śnionym marzeniu o czynie, który rychło przybiera kuszący kształt pistoletowej kuli.

"Przez serce przeszła kula, a broń trzymał w dłoni". Ale to Ludwik Spitznagel, przyjaciel poety się zabił. On sam, Julek-Kordian chybia, prze­grywa i kulę i miłość, nie o nim marzy Ludwika Śniadecka. Oto pierwsza su­rowa konfrontacja snu z jawą, pierwszy rachunek, który, nie­zapłacony, domaga się wyró­wnania.

Chłopiec przeobraża się w młodzieńca, następują dni Wędrowca, postoje Anglii, Ita­lii, Alp francuskich szczytu. Czego zabrakło życiu, niechaj stanie się życiem w poezji: ko­bieta, złoto, posłuch u możnych, wzór czynu patriotycznego. I oto przygoda zmysłów: Wioletta, którą Aleksandra Śląska słusznie gra jak renesansową kurtyzanę z obrazów Tycjana; scena rozstania Kordiana z Wiolą ma rzeczywiście coś z cwału w przestrzeni, dyszy namiętnością i pędem. Z kolei na papieskim progu. Tu w sce­nie watykańskiej, święci trium­fy Jocek Woszczerowicz. Nie zapominajmy, że trio Papież - Kordian - Papuga to jedna z najświetniejszych scen polskie­go teatru w ogóle. Pokazać w epizodzie krótkim jak skrzy­żowanie szpad wszystkie tre­ści, które w sobie kryje gro­teskowo - zbrodnicza postać Papieża - kunszt nie lada. Woszczerowicz dokazał tej sztuki: jest w jego Papieżu skończenie doskonały wyraz ziemskiej po­stawy namiestnika katolickie­go Boga, zawsze nieprzychyl­nego słabszym. Kazimierz Opaliński w tejże roli to bardziej zgrzybiały starzec, złośliwy i obojętny ludzkim cierpieniom niż mądry mag na straży inte­resów światowej organizacji kościelnej.

I wreszcie scena węzłowa, scena "na najwyższej igle gó­ry Mont Blnnc", gdzie Gustaw-Kordian ma się przemienić w Konrada. Kordiana. Słusznie Łomnicki, dotychczas grający na strunach półserio, pełen melancholii młodzieńczej i młodzieńczej buty, uderza tu w ton patos, patrioty­cznego żaru, dojrzewa w doro­słego mężczyznę, marzącego o roli przywódcy. Odtąd Kordian będzie już żołnierzem, podcho­rążym, tym bardziej nieszczęs­nym, iż nawet marzenie o czy­nie okazuje się złudą, że znowu czyha kula, salwa plutonu egzekucyjnego. Romantyczne fi­kcje zostają aż do ostatniej skompromitowane. Trudno byłoby dalej snuć wątek Kordiana, nic dziwnego, że go poeta porzucił.

Poza Kordianem w akcie III mocno zaznaczają się aktorsko: Żołnierz (J. Ziejewski), Prezes (W. Bracki), Ksiądz (T. Woźniak). Starzec (W. Grabowski), Strach (D. Szaflarska), Widmo (S. Bieliński), Car (Igor Śmiałowski), Dozorca (K. Leszczyń­ski), obaj Waryjaci (T. Krot­ke i B. Pawlik). Przejmująco wypowiada tekst Imaginacji Janina Niczewska. Nadto ma­my tu do czynienia z dwiema kreacjami. Mowa o Janie Kurnakowiczu w roli W. Księcia Konstantego i Januszu {#os#6277}Jaroniu w roli Doktora. Rola Konstan­tego to wielki popis dla akto­ra. Kurnakowicz uszlachetnia ów popis w pełen dynamizmu portret psychologiczny, zwięk­sza aktorskie wymiary wirtuo­zerii do mistrzowskiego nakre­ślenia obrazu człowieka, które­mu władza zwierzęcych in­stynktów nie odebrała ludz­kich cech namiętności. Kurnakowicz w "Kordianie" to żywioł, wybuch, lawa; Jaroń to opanowanie i drwiąca wielo­znaczność pod maską bardzo unowocześnionego sceptycyzmu.

W przedstawieniu krakow­skim podkreślmy sukces Zaczyka w roli Cara, ten aktor grywał dotychczas amantów, jego Mikołaj jest mądrym satrapą, który umie owładnąć połową Europy nie mniej, niż dziką brutalnością brata. Tadeusz Szybowski szla­chetnie wiedzie rolę tytułową; ale brak mu jeszcze dostatecz­nej siły romantyka, walczącego ze światem i z samym sobą. Nader utalentowany Henryk Bąk nie zawodzi w popisowej roli Wielkiego Księcia. Włady­sław Woźnik jest stylowym weteranem - Grzegorzem, Wło­dzimierz Macherski - Papie­żem - oschłym starcem. Z eks­presją wypowiada pieśń Nie­znajomego Mieczysław Voit. W mniejszych, epizodycznych ro­lach zaznaczają się wyraziście Ambroży Klimczak (Dozorca w James Parku) i Mieczysław Ja­błoński (Drugi z ludu). Są jed­nak w krakowskim przedsta­wieniu i role źle postawione, na przykład Wioletty lub Doktora. Nie dobiegało też na premierze do uszu widzów wiele słów nie tylko Papieża i Prezesa, choć ich zwłaszcza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji