Artykuły

Stenka jest zgrabna

"Fedra" w reż. Mai Kleczewskiej w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Tatarski w Maglu.

Nachalne i nikomu niepotrzebne efekciarstwo skutecznie zniszczyło dobrą historię, niezłą obsadę i obrzydziło mi scenę przy Wierzbowej. Tak Maja Kleczewska poradziła sobie z wyzwaniem rzuconym przez mit, marnując szanse, jakie daje historia Fedry, Tezeusza i Hipolita.

Stenka zgrabna jest. To jedna z niewielu miłych rzeczy, jakie można powiedzieć po wyjściu z przedstawienia "Fedra" w Teatrze Narodowym.

Mit Fedry to mit macochy nieszczęśliwe zakochanej w pasierbie, którego oskarża ona o próbę gwałtu i skazuje przez to na nienawiść ojca i wygnanie, a w rezulatacie na śmierć.

Niestety, przedstawienie w reżyserii Mai Kleczewskiej, mające swoją premierę w grudniu ubiegłego roku, ma z mitem niewiele wspólnego. Wprawdzie efekty wizualne są niekiedy bardzo atrakcyjne, jak np. dwa ogromne psy (występujące przez minutę), pomnożeni przez osiem panowie w białych garniturach, przynoszący imponujące rekwizyty, czy trzymetrowy pluszowy miś, którego różowe futerko idealnie komponuje się z rozlaną na scenie krwią, jak też Jan Englert (Tezeusz) w cekinowym garniturze. Jednak nie wnosi to kompletnie nic do przedstawienia.

Z gry aktorskiej uczyniono podrzędny warsztat, gdzie znów liczy się efekciarstwo kompletnie niszczące autentyczność. Ani jedno słowo na scenie nie zostało wypowiedziane normalnie. Są wyszeptywane, wykrzyczane, cedzone przez zęby, z nałożonym, psychodelicznym efektem. Danuta Stenka (Fedra), opowiadając o pożądaniu do Hipolita, przeżywa orgazm za orgazmem z wirtuozerią godną postaci z erotycznej mangi, Hipolit jest zbuntowanym nastolatkiem spod znaku Korna, a w odpowiednich momentach na scenie pojawia się (a jakże) niedorozwinięty syn Fedry. Tak. W dobrej sztuce musi znaleźć się nagi kretyn, kilka orgazmów, krew, organy płciowe i oczywiście wulgaryzmy. I tak Hipolit paraduje nago przed tarzającą się po rozrzuconym na podłodze jedzeniu Fedrą po to, aby za chwilę brutalnie ją odtrącić, wyzywając od k. Żadna, choćby najbardziej prozaiczna, rozmowa dwóch bohaterek nie odbywa się bez ni to pocałunków, ni to podduszeń. A w momencie, gdy wydaje się, że w bohaterów można już uwierzyć, Hipolit z rozpędu roztrzaskuje sobie głowę o ścianę, zalewając krwią, a jakże, białą koszulę. O furię przyprawiła widzów obecność nagiego, wymazanego krwią i błotem Teramenesa (Paweł Tołwiński), który przynosi wieść o śmierci Hipolita. Wszystko to przeszkadza w dotarciu do postaci i zrozumieniu fabuły.

Kleczewska cofnęła się najwyraźniej do czasów, gdy ludzie światli szli do teatru, aby zostać opluci naturalizmem i upokorzeni zwierzęcością człowieka. Czyli kilkadziesiąt lat temu. Zamiast poczucia obcowania z czymś wielkim, czucia postaci, wzruszenia ich perypetiami i zwyczajnej świadomości ludzkiej natury, po dwóch godzinach jest widzowi po prostu przykro, że przedstawienie obejrzał. Z postaci reżyserka wydobyła najgorsze cechy człowieka, ze sceny uczyniła jarmark tanich chwytów, a z widzów dekadentów, naturalistów, szukających w teatrze marności. Rzeczywiście Stenka jest zgrabna. Ale talię ma kiepską.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji