Artykuły

Koniec pieśni

Niedawno Borowski pokazał w Studium Teatralnym na Pradze film "Koniec pieśni" o powrocie artysty na Białostocczyznę. To modlitwa nad wymierającą kulturą wschodniego pogranicza - pisze Roman Pawłowski w Gazecie Wyborczej - Stołecznej.

Zimą 1980/81 roku Piotr Borowski, młody aktor związany z eksperymentalnym Teatrem Gardzienice, wyruszył z trójką przyjaciół na wyprawę do zapomnianych przez Boga i historię miejscowości nad północno-wschodnią granicą Polski. Przez trzy miesiące podróżowali pieszo od wioski do wioski, pokazując w świetlicach i prywatnych domach swój spektakl teatralny. Ludzie, w geście wdzięczności za przedstawienie, śpiewali artystom swoje pieśni, które Borowski utrwalał na taśmach magnetofonowych: białoruskie, ukraińskie i rosyjskie, świeckie i religijne. Było ich tak dużo, że wkrótce zabrakło kaset i musiał sprowadzać z miasta nowe.

Takich wypraw w mało znane, egzotyczne rejony świata w poszukiwaniu kulturowych korzeni było w owym czasie wiele. Peter Brook szukał inspiracji w Afryce i Afganistanie, Jerzy Grotowski podróżował na Karaiby, Włodzimierz Staniewski przeczesywał tereny wschodniej Lubelszczyzny. Ale tylko Borowski wrócił po 27 latach do ludzi, którzy go wtedy przyjmowali, aby symbolicznie zwrócić im nagrane melodie. Była to wyprawa o wiele trudniejsza - wielu mieszkańców odeszło, a ich dorosłe dzieci i wnuki nie bardzo rozumiały, o co chodzi nieznajomemu, który z przenośnym odtwarzaczem puka do ich domów. Czy będzie trzeba za to zapłacić? Ile to kosztuje? Dopiero gdy Borowski włączał sprzęt i z głośnika płynął głos ojców, matek, dziadków i babć, twarze rozjaśniały się w uśmiechu, a z oczu nieodmiennie płynęły łzy.

Niedawno Borowski pokazał w Studium Teatralnym na Pradze film "Koniec pieśni" o powrocie artysty na Białostocczyznę. To modlitwa nad wymierającą kulturą wschodniego pogranicza. Opowiada o zapomnianych pieśniach, które przepłoszyła z wiejskiego życia telewizja, i wyludnionych wioskach, których dawni mieszkańcy przenieśli się na cmentarz albo do miast. Ci, którzy zostali, schorowani, przykuci do łóżek próbują jeszcze włączyć się w chór głosów zapisanych ćwierć wieku temu na taśmie, jeszcze powtarzają po cichu słowa i nucą pod nosem melodię. Ale poza nimi nikt już nie zna dawnych pieśni o zielonej dąbrowie, o bieriozce, co szumi w polu, i rekrutach, którym w drodze do miasta śpiewał worobiej. Ich wnuki słuchają innej muzyki i raczej nie rozumieją prostego języka, którym mówili i śpiewali ich przodkowie.

Tego procesu nie da się odwrócić tak jak nie da się zawrócić biegu rzeki. Film Borowskiego uświadamia nieodwracalność procesu przemijania. Pieśni odchodzą wraz ze światem, który je stworzył, i jego mieszkańcami. Ale zarazem daje nadzieję, że to jeszcze nie koniec. W jednej ze scen młody chłopak na ławce w centrum miasta słucha na MP3 śpiewu swoich dziadków. Jest szansa, że przez jakiś czas nie wykasuje tych nagrań. I chociaż w takiej formie przetrwają głosy z Siderki i Walił, Chilimonów i Harasimowiczów, i innych zagubionych wiosek.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji