Artykuły

Tylko tyle o świecie

224. Krakowski Salon Poezji. Utwory Tadeusza Boya-Żeleńskiego i Jana Sztaudyngera czytali: Ewa Kolasińska, Beata Malczewska, Leszek Świgoń i Andrzej Buszewicz. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

W prologu wyznania "Nie umiem pisać" Miron Białoszewski powiada: "ciemno tu.../ co o szarym swetrze?/ - tylko tyle". Tylko? Więc co - kawałek żalu, że się piórem nie sprostało impulsowi cienistej wełny? Poczucie jakiegoś niedosytu semantycznego? Cierpkie wrażenie, że można było lepiej się wysłowić? Wyczerpująco, bo dużo dłużej? Bliżej prawdy, gdyż obszerniej? Mądrze, albowiem zdaniami złożonymi wielokrotnie? Rzecz jasna - nie.

W istocie nie ma tu ni krzty rozczarowania liczebną lichotą słów. Kto jak kto, ale Białoszewski nie miał złudzeń: bywa, że "tylko tyle" to nie mało, lecz wszystko. Do dna pojął odwieczną prawdę: mędrkowanie o tekstach za długich bądź za krótkich, o przegadaniu lub niedogadaniu - to lite bredzenie o sprawach dla pisania duperelnych, bo w pisaniu nie o liczbę słów, lecz o zgodę między impulsem świata i ciałem piszącego idzie. O to. O nic więcej.

W niedzielę o poranku, kiedy Ewa Kolasińska, Beata Malczewska, Leszek Świgoń i Andrzej Buszewicz czytali wierszowane drobiazgi i błyskotliwe sentencje Tadeusza Boya-Żeleńskiego oraz Jana Sztaudyngera - przypomniał się Białoszewski. Rzeczywiście, jeśli prolog wyznania "Nie umiem pisać" dobrze przeczytać - w pozornie lichych słowach "ciemno tu" można wyczuć pełnię. Sylaba za dużo, sylaba za mało - a zgoda poszłaby na rozkurz. Zaszeleściłby papier. To samo ze "Słówkami" Boya. Nie inaczej ze Sztaudyngera "Piórkami".

Ciemno tu. Tyle o szarym swetrze. A o zdewociałej ciotce? Proszę bardzo, oto jej wieczorny syk: "Józiu! Zostaw ten rozporek/ I chodź odmówić paciorek". Może o erotyzmie? Służę: "Z tym największy jest ambaras,/ Żeby dwoje chciało na raz". O "kaszalocie"? Nie ma problemu: "Widząc cię, pani, jedną mam ochotę,/ Jedną jedyną: uszanować cnotę". O kapłankach diet: "Pani wprawdzie trochę schudła,/ Lecz pozostał zarys pudła". O niezniszczalnych prawach przyrody: "Kobieta zawsze młodnieje /Wtedy, gdy zmierzcha, nie wtedy, gdy dnieje". O potędze ustronności: "Rzekła lilia do motyla: /- Nikt nie patrzy, niech pan zapyla!". O ponadczasowych mechanizmach międzyludzkich: "Polska A Polsce B/ Każe się całować w D".

Wciąż to samo. Przez niepełną godzinę czytania, na kanwie każdego wierszyka i aforyzmu każdego - nasza ulga. Lecz nie ulga wyskakująca z krótkości czytanych dzieł, z tej fatalnej refleksji, że przecież mogło to wszystko być nie do zniesienia długaśne. Ulga wynikła z pewności, że tu krótkość jest pełnią, a nie skróceniem długiego. Ulga słuchania brzmienia zgody między impulsem świata i ciałem piszącego, a dalej - zgody między impulsem "Słówek" i "Piórek" a ciałami czytających.

Ani Kolasińskiej, ani Malczewskiej, ani Świgonia, ani Buszewicza - nic z tych Boya i Sztaudyngera drobiażdżków, z tego radosnego planktonu słów dowcipkujących nie uwierało. W literaturze więc - ni jednej sylaby za dużo bądź za mało. A w lekturze głośnej - też wszystkiego tyle, tylko tyle, ile miało być, oraz wszystko takie, tylko takie, jakie być miało. Taka intonacja, takie moce akcentów, takie cisze, taka mimika i takie gesty. Zawsze w punkt.

Rzecz jasna, inną sprawą jest, jak też dziś smakują nam stareńkie Boya i Sztaudyngera żarciki, jak smakują i czy w ogóle smakują. Może już nazbyt dobroduszne są, pensjonarskie wręcz? Może ich dżentelmeńska elegancja dzisiaj już zbyt potężną myszą zalatuje? Może tak, może nie. Mnie co innego ważne się zdaje. Sprawa niewielka, prosta, naturalna. Otóż, miło czasem trafić na aktorów, którzy bezboleśnie prezentują dzieła powstałe bez pomocy boleści stylistycznej - bez dławienia zdań na chama (bo taki "trynd") lub siłowego pompowania (bo są czytelnicy gustujący w spaghetti).

Tak, miło słuchało się Kolasińskiej, Malczewskiej, Świgonia i Buszewicza. Miło przypomniał się Białoszewski, nade wszystko zaś - Emile Cioran, arcymistrz aforyzmu. Napisał był ongiś: "Maniera, w jakiej tworzy dany pisarz, jest uwarunkowana fizjologicznie; każdy ma właściwy sobie rytm: natrętny i nieredukowalny". Nic nie poradzisz: jesteś, jaki jesteś, dlatego piszesz, jak piszesz. Krótkość dzieł Sztaudyngera jest sprawą jego ciała, nie jego wyborów. To wewnętrzne włókna Marcela Prousta nie zezwoliły, by tomów powieści o pamięci i czasie było mniej niż siedem. Sztuka pisania to nie jest ani sztuka skracania, ani sztuka rozciągania. Sztuka pisania - to sztuka pisania.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji