Artykuły

Spacer po kruchym lodzie

"Fernando Krapp napisał do mnie ten list" w reż. Marka Kality w Teatrze im. Bogusławskiego w Kaliszu. Pisze Robert Kordes w Życiu Kalisza.

Przed oczekiwaną premierą Ferdydurke" Teatr im. W. Bogusławskiego proponuje nam coś mniejszego i zrobionego jakby po drodze. Sztuka Tankreda Dorsta i spektakl Marka Kality nie odpowiadają na żadne odwieczne pytania, nie tworzą nowej estetyki, nie silą się na fajerwerki czy eksperymenty. A jednak jest to ważna rzecz i daje do myślenia.

Widowisko jest jak najbardziej kameralne. Na scenie równocześnie widzimy dwie, najwyżej trzy osoby. W praktyce jest to partytura rozpisana na dwa głosy,

a cała akcja koncentruje się wokół Julii, o którą zabiegają lub z którą borykają się na przemian tytułowy Fernando i jego rywal Hrabia. Dość oszczędna jest również scenografia. Akcja rozgrywa się we wnętrzach mieszkalnych, więc owo ograniczenie do żyrandola, stołu, fotela czy sofy jest jakoś uzasadnione. Warto wsłuchać się w muzykę i zwrócić uwagę, jak subtelnie współgra ona z przebiegiem wydarzeń. Czasem sprowadzona do sekwencji kilku monotonnie powtarzanych dźwięków, kiedy indziej wzmagająca się, to znowu cichnąca po nagłym urwaniu, stanowi świetny kontrapunkt dla podobnie falujących nastrojów i napięć pomiędzy bohaterami. A to, co interesuje nas najbardziej, dzieje się właśnie w psychologicznej przestrzeni pomiędzy nimi.

Fernando ma dużo pieniędzy. Pasowałyby do niego takie określenia, jak nowobogacki, dorobkiewicz czy parweniusz, gdyby nie to, że kojarzą nam się one z prostakiem, który swoją pozycję i wizerunek zawdzięcza jedynie pęczniejącemu portfelowi. Fernando, owszem, może polegać na portfelu; przy jego pomocy pozyskuje najpiękniejszą kobietę w mieście, kupuje cudze poparcie, pomoc, także kłamstwa, które są mu akurat potrzebne. W sumie jednak stanowi przypadek o wiele bardziej skomplikowany. Bo jest to człowiek nie tylko zamożny, ale też nad wyraz inteligentny, a przez to w dwójnasób niebezpieczny. On nie tylko korzysta z pieniędzy i kupuje sobie ludzi. Chce również panować nad ich reakcjami i emocjami, być panem ich dusz i serc. Najwyraźniej widać to w jego relacjach z Julią, czyli w związku między mężczyzną a kobietą. Julia, po początkowych oporach i dąsach, daje się przekonać do małżeństwa. Mało tego: zakochuje się i tym samym uzależnia od swojego, do niedawna niechcianego, partnera. To daje mu nad nią przewagę już nie tylko ekonomiczną i społeczną, ale też psychiczną i emocjonalną. A Fernando skrupulatnie to wykorzystuje, prowadząc grę o całkowitą dominację. Demonstruje chłód i obojętność, nawet cynizm. Tu ocieramy się już o pewne przejawy psychicznego sadomasochizmu, a związek tych dwojga z całą pewnością można by nazwać toksycznym. Julia w takiej sytuacji nie może czuć się dobrze i najwyraźniej cierpi, nic rozumiejąc swojego partnera i nic mogąc odnaleźć w jego postępowaniu żadnych odruchów serdeczności czy wzajemności. Ale i Fernando nie jest przecież szczęśliwy, wbijając się w gorset obojętności i nonszalancji. Julia jest zdezorientowana, zagubiona i ma prawo czuć się samotna, I wtedy pojawia się ten trzeci. Co prawda hrabia, ale biedny i trochę nieudacznik, którego Fernando bez ogródek nazywa pajacem, za to sentymentalny i egzaltowany, z gatunku tych, o których piękniejsza (choć niekoniecznie mądrzejsza) połowa ludzkości zwykła mawiać, że "rozumieją dusze kobiety". Interpersonalna rozgrywka między dwojgiem przenosi się do trójkąta.

Podstawowe pytanie brzmi: czy oni grają, czy są tacy naprawdę? Nic ma co do tego pewności niemal do końca spektaklu, a i wtedy nasuwa się więcej pytań niż odpowiedzi. Jedno jest pewne: "Fernando Krapp" to nie tylko studium psychicznego sado-masochizmu, ale i przekaz z drugim dnem, tym ze św. Pawła. Tak, tak. Siostry są trzy, ale z nich najważniejsza jest miłość. Niech jednak ci, którzy nie znają tej sztuki ani spektaklu, nie spodziewają się happy endu. Kto sieje wiatr, ten zbiera burzę. Gry pozorów, huśtawka zazdrości i zobojętnienia, pragnienie odwetu, wzajemne dręczenie się, wszystko to nie pozostaje bez śladu w ludziach, tylko się w nich kumuluje i znajduje ujście w finale.

Przy okazji sztuki Tankreda Dorsta można się też zadumać nad mechanizmami miłości i zakochiwania się. Czy taki stan uczuć wywołujemy sami, każdy w sobie, czy może jest on na nas zsyłany jak manna z nieba albo trafia nas jak strzała Amora? Chyba jednak mamy na to jakiś wpływ. Ale jaki? Czy ktoś może sobie zakazać miłości i dopiąć celu? Albo przeciwnie - czy można nakazać miłość i osiągnąć pożądany skutek? Ale jeżeli tak, to po co? Bo lubimy kochać i być kochanymi? Jeśli rządzi tym jedynie zasada przyjemności, to dlaczego nieraz gotowi jesteśmy znosić katusze, byle tylko nie stracić raz osiągniętego uczucia? Ze strachu? Przed czym? 1 tak dalej. Są to pytania jak najbardziej serio, choć jednocześnie można odnieść wrażenie, że autor trochę sobie z nas dworuje, a zakończenie należałoby czytać z postmodernistycznym cudzysłowem. Ale mniejsza o to. Mamy spektakl o miłości. Co prawda trochę męczący i duszny, być może nieco przeciągnięty w czasie, ale można go bronić argumentem, że takie przecież bywa i samo życie.

Reżyserski wysiłek Marka Kality nie przyniósł klapy, choć nie okazał się też bezapelacyjnym sukcesem. Z teatru wychodzimy trochę stłamszeni i znużeni również i z tego powodu, że przez dwie godziny każą nam siedzieć w ciasnocie i niewygodzie. Widownia urządzona jest na scenie, a aktorzy grają tam, gdzie powinny być kulisy. Wiadomo - trwa remont Sceny Kameralnej.

Maciej Grzybowski gra tylko drobny epizod na początku spektaklu. Przez większość czasu przed naszymi oczyma zmagają się ze sobą nawzajem i z trudną materią dzieła aktorzy z zewnątrz - Aleksandra Popławska i Krzysztof Franieczek. , rodzimy" jest tylko Hrabia, czyli Michał Wierzbicki. I on swoją rolę odegrał z dużym przekonaniem, przynajmniej podczas premiery. Być może takie role po prostu same do niego przylegają. Nie znaczy to, że kreacja ta jakoś nadzwyczajnie wyróżnia się na tle ogromu aktorskiej roboty odtwórców ról Julii i Fernanda. Nie. W takich kameralnych i ascetycznych warunkach, gdy cały konflikt zawiera się w niewidzialnej przestrzeni między ludźmi i w tym co niedopowiedziane, aktorzy zawsze mają co robić. Choć środki bywają oszczędne, a ruchy nieraz tylko nieznaczne, jest to spektakl dla aktorów i dla ich gry. Pytanie tylko, czy również dla widzów? To już jednak ocenią oni sami.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji