Artykuły

Elektra Show

Reżyserka "Elektry" odpowiedziała na czarną propozycję, jaką wyraził przed laty Umberto Eco. Chodzi mianowicie o bezpośrednią transmisję spod szubienicy. W porze kolacji - o "Elektrze" w reż. Natalii Korczakowskiej w Teatrze im. Norwida w Jeleniej Górze pisze Wojciech Wojciechowski z Nowej Siły Krytycznej.

Natalia Korczakowska wrzuciła Elektrę, córkę Klitajmestry i Agamemnona, w monitorowaną i kontrolowaną przestrzeń. Zostaliśmy wciągnięci w show i już w pierwszych minutach spektaklu spotykamy się z tym, co jest dziś wszechobecne, a mianowicie zanikaniem granicy między tym co prywatne i publiczne - tutaj każdy detal, emocja stają się publiczne. Jeśli pan z kamerą gdzieś nie dotrze, to zawsze u góry wisi lustro, w którym oglądamy sypialnię Elektry (Iwona Lach). Jest też młoda Elektra grana przez Annę Paruszyńską. Pierwsza jest postarzała i sprawia wrażenie pustej marionetki, ubranej w czarną halkę. Młodsza tylko czasem pojawia się na scenie, ale to jednak ona próbuje, "zacinając" się, powiedzieć kwestię, w której zaprasza Klitajmestrę na rozmowę-egzekucję i to ona staje z bratem na środku sceny po zabiciu matki. Psychoanalityk by powiedział, że starsza Elektra jest mrocznym ekscesem, wyrzuconą częścią duszy młodej Elektry.

W scenografii pełnej różnych odcieni czerni, wiszących w bocznych balkonach czarnych foliowych płacht gotowych do zwinięcia zwłok, oprócz chodzącego kamerzysty, widzimy także ubrane na czarno trzy panie z Chóru (Irmina Babińska, Lidia Schneider, Anna Ludwicka), które poprawiają innym makijaż lub śledzą w egzemplarzu poszczególne kwestie aktorów. Czarny Chór obserwuje i analizuje. Sprawia wrażenie wyszkolonego przez fachowców zespołu, który chodzi po scenie i cytując Foucaulta - patrona tego spektaklu - mówi o "nadzorowanej w każdym punkcie przestrzeni, gdzie władza jest sprawowana niepodzielnie, gdzie każda jednostka jest stale cechowana, badana". Owszem, przestrzeń w której żyje Elektra z racji filmowanych na bieżąco sytuacji, można nazwać reality-show, voyerystycznym programem albo planem filmowym, ale to chyba nie wystarczy. Reżyserka obnaża także mechanizmy działania biopolitycznego obozu - połączenie kontroli i nadzoru z nagim życiem wegetującej, bladej i przeźroczystej wręcz Elektry.

Show dobiega końca, a Orestes (Piotr Żurawski), który szykuje się do egzekucji matki, chodzi niepewnie i rozgrzewa dłonie, prawie jak w pierwszej i wzruszającej zarazem scenie, gdy młoda Elektra uczyła go gry na fortepianie. Klitajmestra, zagrana świetnie przez Lidię Schneider, leży już na łóżku. Dostaje ostatniego papierosa. Tutaj zbliżenie na twarz. Ostatni syty obiad. Już siedzi na krześle. Trucizna. Taka "humanitarna" śmierć może wydawać się mniej widowiskowa niż elektryczne krzesło - nic bardziej mylnego. W tle głośny jazz. Egzekucja trwa w najlepsze. Matka krzyczy. Konwulsje się nasilają. Trudno powiedzieć, ile minut trwa cała sytuacja, ale wystarczająco długo, by wstrząsnąć i poddać wątpliwości taki sposób pociągania do odpowiedzialności. Ajgistos (Piotr Konieczyński) i Klitajmestra już nie drgną. Rodzeństwo wychodzi na środek. Miny niewyraźne. The End.

Wywołany do tablicy brat Klitajmestry Dioskur (Robert Mania), łudząco podobny do Michela Foucault, unika odpowiedzi, reakcji na wydarzenia. Mówi, że on tu tylko sprząta. W końcu beznamiętnie, obojętnie do zaistniałej przed paroma minutami wstrząsającej sytuacji mówi o dalszym losie Elektry i radzi Orestesowi, gdzie powinien się udać i co uczynić, aby wszystko wróciło do normy. Już sam sposób, w jaki wypowiada swoją kwestię Dioskur, pozbawia Orestesa odpowiedzialności za popełnione czyny. Wypowiedź ta brzmi niemalże jak jednorazowa porada dobrego kolegi, aby udać się do lekarza psychiatry, który przepisze odpowiednie środki i wszystko będzie w porządku. Depresja i poczucie winy same miną.

Porażająca scena zabicia Klitajmestry i obojętna reakcja Dioskura nasuwają pytanie zarówno o odpowiedzialność za śmierć, za karanie śmiercią, jaką ponosi osoba prywatna lub państwo i ustanowione przez nie prawo. Może pojawić się także pytanie o sens i cel takiego prawa - po egzekucji matki słyszymy w tle brawa, a Przodownica Chóru (Anna Ludwicka) z uśmiechem na ustach namawia do aplauzu. Chodzi o aplauz, o święto zadośćuczynienia dla krewnych zamordowanego? Aplauz znaczy przecież aż tyle lub zupełnie nic. Skoro w tym wypadku "aż tyle", to może potrzebna jest refleksja. Skoro zupełnie nic to "życie pod władzą prawa, jak pisze Agamben, które obowiązuje, nie znacząc, przypomina życie w stanie wyjątkowym, w którym najniewinniejszy gest i najdrobniejsze niedopatrzenie mogą mieć daleko idące konsekwencje."

Patrząc osobno na te dwie reakcje na egzekucję Klitajmestry w spektaklu Natalii Korczakowskiej , można posunąć się jeszcze dalej i przyrównać zasadę "śmierć za śmierć", jaką przyjęli Elektra i Orestes, do ekstremalnie prawicowego myślenia, które opowiada się za karą śmierci. Natomiast reakcję Dioskura jako postawę bardzo liberalną, że zabójców należy leczyć, uzdrawiać, ponieważ za ich czyny nie odpowiadają oni, lecz nieokreślone fatum, całe społeczeństwo i kultura, w jakiej się wychowali. A może jest tak, jak napisał filozof, że "żądza zabijania jest zazwyczaj tożsama z pragnieniem własnej śmierci i samounicestwienia." A który pogląd jest Państwu bliższy?

Reżyserka "Elektry" - świadomie bądź nie - odpowiedziała na propozycję, jaką z czystą premedytacją wyraził przed laty Umberto Eco. Chodzi mianowicie o bezpośrednią transmisję spod szubienicy. W porze kolacji. Brak apetytu bądź dławienie się na bankiecie po premierze oznacza, że być może trzeba powrócić do punku zero. Spektakl Natalii Korczakowskiej to kolejny głos w niebanalnej debacie o banalnie brzmiącym tytule "Powrót do etyki".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji