Artykuły

Johan Padan nawraca

"John Padan odkrywa Amerykę" w reż. Pawła Aignera w Akademii Teatralnej w Białymstoku. Pisze Monika Żmijewska w Gazecie Wyborczej - Białystok.

U studentów w Akademii Teatralnej publice przytrafia się coś dziwnego: nie nadąża za spektaklem! Pióra fruwają, trociny się sypią, dzikusy wrzeszczą. Dzieje się tyle, że przez dwie godziny trudno oderwać oczy.

"John Padan odkrywa Amerykę" to widowisko znakomite, godne nagrody, jeśli nie wielu. Za rozmach inscenizacyjny, wysmakowanie plastyczne i muzyczne i olbrzymią energię bijącą ze sceny. Reżyser Paweł Aigner (chylę czoło) ze studentami IV roku przygotował sceniczną adaptację tekstu Dario Fo. To historia XVI-wiecznego łotrzyka, którego los rzucił na odległe lądy wraz hiszpańskimi kolonizatorami.

Do oglądania i słuchania (świetna muzyka na żywo) jest tu wiele jeszcze na kilka minut przed rozpoczęciem spektaklu. Wzrok błądzi po marynistycznych dekoracjach sceny (widzowie siedzą z obu jej stron): wszędzie zwisają liny, sznurowe drabinki, węzły, plecionki. Ktoś huśta się pod samym sufitem, ktoś sprawdza węzły, ktoś tkwi nieruchomo na szczycie dziwacznej machiny, ktoś rozsypuje szuflą trociny, w kącie dziewczyna przytula się do chłopaka.

I nagle krzyk: Czarownica!

Skądś pojawia się zastęp zakonnic wyposażonych w krzyże, tańczą szaleńczo dziki taniec, gonią dziewczynę, nieruchoma postać na maszynerii zaczyna się poruszać... I już wiadomo: będzie stos, władczy osobnik to inkwizytor, scena zaś to wybrzeże jakiegoś włoskiego XVI-wiecznego miasteczka. Inkwizycja szaleje, Padan, jako kumpel "czarownicy", jest zgubiony, musi uciekać. I ucieka - za chwilę machina inkwizytora zamienia się w statek kolonizatorów, Padan dopływa do dzikiego lądu, tam trafia do niewoli tubylców, ale że łotrzyk nasz mają szczęście i rozum - nie tylko nie kończy w garnku, a jeszcze - po wyleczeniu szamana, staje się czarownikiem i świętym miejscowych.

Nie w fabule tu rzecz, spokojnie można ją poznać przed obejrzeniem przedstawienia, bo i tak jego twórcy nie pozwolą na nudę. Nic to, że spektakl trwa dwie godziny, i tak nie sposób zanotować w pamięci wszystkich szczegółów (a notować je się chce, bo naprawdę są ciekawe). Spokojnego kwadransa co najmniej trzeba, by obejrzeć dokładnie kapitalne stroje (scenografia: Pavel Hubicka), fryzury i makijaże tubylców (pomysł na to, jak przedstawić za pomocą materii obwisłe biusty i męskie przyrodzenia, to prawdziwe mistrzostwo). Ale jak tu oglądać stroje tak długo, skoro rejwach na scenie jest taki, że nie wiadomo, na czym oko zawiesić. A to tubylcy tańczą i śpiewają, a to tarzają się z poświęceniem w trocinach, a to burza właśnie nawiedza statek i cała dekoracja się trzęsie, a to Padan musi znowu uciekać.

W spektaklu nie zmarnowano żadnej minuty, tu gra nawet tło, w którym odbywa się np. seans kosmetyczny - na naszych oczach majtek ze statku metodycznie nakłada makijaż , przebiera się, paraduje w pończochach... (po co to wszystko - okaże się za kilkanaście minut i będzie śmiesznie).

Mnóstwo tu znakomitych scen zbiorowych - od tańca, gestykulacji, rytmu scena zdaje się pulsować: majstersztykiem jest ta, w której tubylcy przewożeni są przez kolonizatorów pod pokładem i duszą się tam z braku powietrza. Inna: kilka pomruków, kląskań, gwizdów i wrażenie, że jesteśmy w dżungli - gotowe. Komiczne dialogi, mrugnięcia do publiki, kpina z inkwizytorskiej hipokryzji, galeria wyrazistych postaci, w które aktorzy muszą się co i rusz przedzierzgnąć (choćby z demonicznego pomagiera inkwizytora w głupkowatego majtka czy z zakonnicy w dzikuskę). A jak komu mało, to może jeszcze poobserwować dowcipne szczegóły budujące dowcipne tło - tubkę z kremem do opalania przyczepioną do statku czy marynarza w okularach przeciwsłonecznych.

Niech nikogo nie zwiedzie jednak rubaszno-humorystyczny klimat spektaklu. Dwie godziny żartów skutecznie przełamuje finałowa sugestywna scena, która przypomina, że tam, gdzie wkraczali kolonizatorzy, tam zaczynała się rzeź: cywilizowani obywatele świata zabijali tych niecywilizowanych.

Powstało naprawdę świetne widowisko. Szkoda tylko, że Akademia Teatralna spektakle dyplomowe swoich studentów decyduje się pokazać zazwyczaj tylko kilka razy. Więc występuję w imieniu tych, którzy jeszcze spektaklu nie widzieli, i upraszam organizatorów o łaskawe przychylenie się do prośby: pokażcie "Johna Padana" jeszcze nie raz, nie dwa, a przynajmniej kilka, a nawet kilkanaście razy. Nawet go biletujcie. Warto.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji