Artykuły

Refleksje po wyjściu z "Łaźni"

W CIĄGU PIĘCIU LAT swojego istnienia łódzki "Teatr Nowy" zyskał opinię sceny awangardowej, której zespół unika, starannie wydep­tanych ścieżek. Każda nowa premiera opinię tę potwierdza i rozpowszech­nia.

Nie zamierzam tutaj ustosunkować się do przedstawienia ,,Łaźni" Maja­kowskiego z punktu widzenia recen­zenta teatralnego - w utworze tym i jego pierwszej polskiej inscenizacji widzę przede wszystkim wielkie wy­darzenie polityczno-kulturalne.

Majakowski traktował teatr jako monumentalne widowisko "z udziałem wszystkich współczesnych możliwości technicznych", filmu i radia, przy czym w podbudowaniu akcji drama­tycznej większe niż dotychczas prawa przyznawał muzyce, dekoracjom, ko­stiumom, baletowi, pomysłowości for­malnej reżysera. Słabości, bezradności współczesnego teatru doszukiwał się w starych kanonach jedności miejsca i czasu, w statyczności, wystrzeganiu się ruchu, niechęci pokazywania w obrę­bie tego samego utworu rozmaitych płaszczyzn rzeczywistości. Oczywiście racja była tylko częściowo po stronie wielkiego poety.

W 1918 roku centralne biuro obcho­du I rocznicy Rewolucji Październi­kowej zaaprobowało do wystawienia w dniu uroczystości "Misterium-Buffo" Majakowskiego. W ostrych, syn­tetycznych skrótach, posługując się wielką poetycką metaforą, autor sta­rał się pokazać patos i dynamikę Re­wolucji. Efekt był potężny, mimo, a może właśnie dlatego, ża Majakowski odbiegł daleko od rogatek ciasno poj­mowanego realizmu.

Ale hiperbola, groteska, fantastyka w teatrze Majakowskiego biorą za punkt wyjścia zawsze konkret życio­wy i społeczny. O drugiej swojej ko­medii "Pluskwa" - nawiasem mó­wiąc warto by już pomyśleć o przed­stawieniu jej polskiemu widzowi - Majakowski powiedział; "W mojej sztuce nie ma sytuacji, które nie by­łyby wzorowane na dziesiątkach fak­tów autentycznych". I jeszcze ważny fakt; mistrzowski aparat pisarski Ma­jakowskiego zawsze uściśla, a nie roztapia w formalnych igraszkach kontury treściowe utworu. Poeta mó­wi: "Co się tyczy wskazania bez ogródek, kto jest przestępcą, a kto nim nie jest, mam już taki agitacyjny zwyczaj: nie lubię, żeby to nie było dla wszystkich jasne. Lubię dopowiedzieć do końca kto jest łajdakiem".

A teraz już o samej ,.Łaźni" (napi­sanej w 1929 roku). Siła tej wielkiej satyry tkwi nie w perypetiach fabu­larnych, lecz w ukazaniu "ożywionych tendencji" - jak nazwał autor swoich bohaterów i ich działanie.

Centralną figurą komedii jest ,,naczdyrdups" Pobiedonosikow (naczelny dyrektor do uzgadniania pewnych spraw). Zwróćmy uwagę na kalam­burową aktualizację nazwiska sław­nego Pobiedonoscewa, carskiego satra­py, uosobienia urzędniczej tępoty, okrucieństwa i bezduszności.

W radzieckim aparacie państwowym Pobiedonosikow, którego zasięg kompetencji jest dość szeroki, każdym swoim słowem, każdym najdrobniejszym poczynaniem kompromituje najświętsze, szczytne hasła, ośmiesza i nurza w stercie śmieci - świadomie i nieświadomie - wysokie porywy i czyny ludzkie, to co dla komunisty jest celem i sensem całego życia Zurzędniczenie idei - oto najstraszniejszy rak, pasożytujący na socjalistycznym budownictwie - woła Majakowski. I nie waha się nawet podkreślić, że w przeszłości, w latach wojny domowej Pobiedonosikow jako szeregowy bo­jownik ponosił rozmaite trudy walki z wrogiem; wszak on sam, w ostatniej rezmowie z porzuconą, zaiste po burżujsku oszukiwaną żoną, powołuje się obłudnie na to, że ,,nocowali na biwaku razem, pod jadnym płaszczem", lecz ona "zatrzymała się w rozwoju", jest teraz zbyt prymitywna, aby żyć w małżeństwie i wielką osobistością państwową....

Ludzie rosną - przyjęto i u nas często mówić i prawda ta znajduje swe pozytywne potwierdzenie w ty­siącach przypadków. Ale przeoczamy czasem fakt, że część ludzi "wyra­sta" na - marne kreatury, a winę za to przypisać należy nie tylko ob­ciążeniom dawnego ustroju, lecz i tym naroślom, które pojawiły się w okre­sie tworzenia nowego sprawiedliwego porządku. O tych sprawach mówi Majakowski jasno i bez ogródek. Za­sługi przeszłości nie stanowią legity­macji na resztę życia, glejtu. który automatycznie zwalnia od uczciwego, prostolinijnego postępowania, skrom­ności i samokontroli; wręcz odwrotnie: zwiększają one odpowiedzialność i wymagania człowieka w stosunku do samego siebie.

A oto druga ,,ożywiona tendencja", sekre­tarz Pobiedonosikowa - Optymistienko. Bodaj jeszcze groźniejsza, bardziej odpychająca persona niż jej poprzednik, Optymistienko unika razgłosu i wysuwa się na plan pierwszy: tym większa jest jego potęga w codziennej siarej praktyce życiowej. Śliski sługus, czujący zawsze pismo nosem, idealnie bezkrytyczny wobec wyroków naczalstwa, albowiem "góra ma zawsze rację". Jednocześnie Optymistienko tępi bezlitośnie wszelkie odchylenie od sztywnej normy...

Anarchia! Wroga robota! - krzy­czą optymistienkowie na widok wysiłków ludz­kich, zmierzających do przeobrażenia świata, zmiany na lepsze istniejącego stanu rzeczy; po ich stronie bardzo często jest przewaga w konflikcie z jednostkami twórczymi, które mają w sobie szlachetną namiętność poszukiwaczy, a więc poruszają się początkowo po terenie niepewnym.

Wspomnianą parę uzupełnia Iwan Iwanowicz, biurokrata tym razem ,,operatywny", spe­cjalista od wytwarzania wokół siebie bezpłod­nego haosu. Gardzi ludźmi, nie posiadającymi telefonu, bez którego nie można nakreślać "szerokich kampanii". Również pełen krzepy, jak tamci, z gąbą rozdziawioną w państwowotwórczym uśmiechu. Towarzyszy mu gigan­tycznych rozmiarów teczka z ryglami, zamka­mi i zatrzaskami.

Fotoreporter Momentalikow i madome Me­zaliansowa z biura kontaktów kulturalnych z zagranicą - personifikują kosmopolityzm w najwstrętniejszej postaci, bezideowość, zwie­rzęcy egoizm, cwaniactwo typków, którym uda­ło się "przyssać" do rzeczywistości.

Wszystkie te "ożywione tendencje" Majakowski rzucił na tło olbrzymiego dynamizmu inwolucyjnego mas robot­niczych, skonfrontował płaskie interesiki, nicość moralną Pobiedonosikowów i ich kompanii z prawdziwymi interesami ludzi pracy. Ta pełna go­ryczy i sarkazmu sztuka zaczyna przejaśniać się, rozbrzmiewać zwycię­skimi akordami z chwilą pojawienia się "fosforycznej kobiety", przybysza z epoki komunizmu, który na maszy­nie czasu ma przenieść naprzód o sto lat ludzi, najbardziej godnych takiej podróży. Ostatnie obrazy "Łaźni", pełne ostrych kontrastów treścio­wych, w których na czoło wysuwa się wspaniała wizja nowego świata - są wielkim hymnem na cześć człowieka, jego marzeń, uczuć, talentu. Widowni udziela się przemożnie owo "crescendo" sztuki; ze sceny bije żarliwość, wiara, natchnienie wielkiego poety.

A co się w tym czasie dzieje z Pobiedonosikowem? Czyżby samorzutnie się ulotnił? O nie, autor pozbawia nas szybko tych łatwych złudzeń. "Naczdyrdups", człowiek zapobiegli­wy, nie omieszkał wystawić sobie de­legacji służbowej na sto lat naprzód, pobrać sutych zaliczek, zaopatrzyć się we wszystko, co trzeba... - Pobiedonosikowowie żyją, groźne zjawisko trwa, mimo jego doraźnego zdema­skowania.

"Łaźnia" to trzygodzinna trybuna polityczna - ktoś zauważył. To prawda, a przecież wychodzimy z tea­tru głęboko przejęci, może nawet wstrząśnięci. Albowiem razem z po­lityką przemówiła do nas wielka sztu­ka, artyzm, który oczyszcza nas sa­mych, prostuje myśli, wywołuje z je­dnej strony gniew, z drugiej zaś - serdeczną tkliwość.

Myślę, że zespół łódzki pod kierow­nictwem Kazimierza Dejmka potrafił z honorem sprostać ciężkiemu zada­niu... ale tu stawiam już kropkę, jako że nie było moim zamiarem napisanie recenzji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji