Artykuły

Trzeba szarpać i ranić

- Jest taka zagadkowa przestrzeń u Piwowarskiego. To smolarnia, pod jej podłogę trafiają trupy, przedmioty zakazane, stąd wyłażą potworne wizje. Skojarzyła mi się ona z miejscem, gdzie odprawia się polskie "dziady". Musimy w naszym spektaklu odkryć takie narodowe katakumby, które śmierdzą, kloakę, w której grzęźniemy - o spektaklu "Homo Polonicus" wg Krystiana Piwowarskiego opowiadają JANUSZ OPRYŃSKI i WITOLD MAZURKIEWICZ.

Łukasz Drewniak: Nikomu nic nie mówi nazwisko autora i książka, którą zaadaptowaliście na scenę - "Homo Polonicus" Krystiana Piwowarskiego. Jak trafiliście na ten tekst?

Witold Mazurkiewicz: Po skończeniu "Do piachu" szukaliśmy kolejnej pozycji repertuarowej. To, co podobało się mnie, odstręczało Janusza. I wtedy pojawił się redaktor Michnik... Powiedział, że jest książka nieznanego autora, jakby specjalnie napisana dla nas. Mówiąca o czasach współczesnych, ale za pomocą kostiumu historycznego. Przeczytaliśmy ją w zdumieniu i fascynacji. Teatralna adaptacja jest naszą suwerenną wizją.

Janusz Opryński: Już tytuł jest obrazoburczy: zrównuje problem polski z hasłem "homo sovieticus". Prowokacyjna teza Piwowarskiego mówi, że jest w naszej tradycji postać wiodąca, która nienawidzi wszystkich dookoła, nienawidzi siebie, boi się świata, postępu i przeszłości zarazem. To człowiek zakleszczony w sobie. Równolegle z "Polonicusem" czytaliśmy "Koniec legendy" Stanisława Brzozowskiego. Znajdowaliśmy u niego klucz do spektaklu. Rozbijanie fałszywego mitu Polaka. Podkreślanie brzydoty w widzeniu świata, postrzeganiu rzeczywistości przez lęk i ucieczkę przed prawdziwym istnieniem.

Czemu ta książka przeszła bez echa?

WM: Ona ma już kilkanaście lat. Ukazała się w 1992 roku! Ta książka zmusza do odpowiedzi na pytanie: Czy rzeczywiście tacy byliśmy i jesteśmy? Pierwsi czytelnicy odpowiadali najwyraźniej: nie. Stąd odrzucenie. Przegapienie ważnego głosu. Piwowarski pytał, czy potrafimy się rozliczyć ze wszystkimi strachami i chorobami? Antysemityzmem, ksenofobią, homofobią. Wyolbrzymiał problemy, żeby się z nimi zmierzyć.

JO: Podejrzewam, że książka nie wpisywała się wtedy w trendy, promowano inną literaturę. Me chcieliśmy czytać rzeczy zanurzonych w historii, pokazywać społeczeństwu ciągle rozkochanemu w Sienkiewiczu, dworku, Soplicowie obrazu pijanego szlachcica-kanalii. Nie ukrywam, że zawsze bardziej interesowała nas ta mroczna część polskiej tradycji. Niesprawiedliwe widzenie Polski i Polaka, do którego artysta ma prawo.

Opowieść o upadku podło bylejakiego księcia Stanisławczyka, któremu w połowie XIX wieku roi się, że będzie królem Polski, wygląda jak kolejny akord po "Transatlantyku" i "Do piachu".

Ale musieliście myśleć także o innych tekstach...

JO: Witek myślał o "Lubiewie", bo jest w tej książce także coś okrutnego w spojrzeniu na świat, bohaterów. Ja szukałem w Rzewuskim, w "Pamiątkach Soplicy". "Homo Polonicus" okazał się najbardziej trafnym komentarzem do współczesności. To rozmowa bez taryfy ulgowej o polskości. W naszym spektaklu spróbujemy dokonać sekcji Polaka

W każdym waszym przedstawieniu oglądamy ludzkiego potwora, którego na scenie napędzają fizjologia, instynkty. Co to za byt?

JO: Pracujemy ze sobą już 12 lat. Próbujemy być przeczuleni na punkcie grożących nam manier i rutyny. Jesteśmy podejrzliwi wobec siebie, pierwszych odkryć i propozycji. To, co się rodzi, rodzi się w pocie, wysiłku fizycznym, desperacji, rozpaczy. Często po 22.00, u kresu wielogodzinnych prób. W zmęczeniu, udręczeniu psychicznym aktora wyłazi coś ważnego. Wtedy dopiero budujemy postaci prawdziwe, okrutne, z krwi i kości. WM: Aktor Provisorium i Kompanii Teatr jest strasznie wymagający dla reżysera. Wydawałoby się, że znamy się dobrze, ale punkt startu do nowego projektu jest zawsze niewyobrażalny. Im jestem starszy, tym wiem mniej, mam mniej gotowych odpowiedzi.

JO: W "Polonicusie" chcemy pokazać nową twarz. Łagodność, oniryzm to pojęcia w kontrze do koszarowego, męskiego, cielesnego widzenia świata z naszych wcześniejszych realizacji.

Jak jest możliwe pogodzenie dwóch osobowości podczas pracy nad jednym spektaklem?

WM: Kompromis pojawia się na samym końcu. Wcześniej są rozstania, powroty, dyskusje, kryzysy. Jak się pracuje samemu, wiele wstępnych pomysłów wydaje się ostatecznymi! A my nieustannie służymy sobie za lustra. Sprawdzamy swoje koncepcje. Jeśli coś nie działa z taką samą siłą na Janusza jak na mnie, to automatycznie zmusza mnie do zastanowienia, czy jest tym, czego szukam.

JO: Praca w duecie wygląda bardzo dramatyczne. To są spory fundamentalne. Ja mówię przykre rzeczy Witkowi, a on mnie. Cały czas ranimy się wzajemnie. To boli, kiedy drugi artysta obnaża twoją słabość. Ale ta podwójność spojrzenia i myślenia pomaga. Bo reżyser ma za wielką władzę nad aktorem, nad rzeczywistością, którą tworzy. A taką władzę -jak każdą - lepiej kontrolować. Zamiast autokratyzmu jest podział wizji świata. Nie byłoby wspólnego teatru, gdybyśmy na samym dnie wspólnie nie odczuwali świata.

WM: Nasze "kompromisy" nie polegają na tym, że w końcu któryś z nas zgadza się na coś, żeby tylko ustąpić drugiemu. To nie jest odbieranie sobie dobrych pomysłów. Obcinanie wszystkiego, co wystaje ponad normę.

Ale w tym sezonie także odpoczywaliście od siebie. Opryński zrobił plenerową "Klątwę", Mazurkiewicz spektakl lalkowy w Bielsku. To początek końca tandemu?

JO: Nie, bo nasze doświadczenia niezależne dają oddech, przedłużają żywot grupy. Każde zamknięcie i ortodoksja byłyby tylko preludium do rozpadu.

Mówicie: tworzenie to zadawanie ran. Wasza publiczność ma wychodzić z teatru poszarpana, krwawiąca, upodlona?

WM: Chcemy pokazać, ile w nas wszystkich jest jeszcze problemów nierozliczonych. Chcemy dotrzeć do tej nieprawości, z którą borykamy się na co dzień, bo nie chcemy o niej rozmawiać. Widzów zapraszamy do dyskusji.

JO: Jest taka zagadkowa przestrzeń u Piwowarskiego. To smolarnia, pod jej podłogę trafiają trupy, przedmioty zakazane, stąd wyłażą potworne wizje. Skojarzyła mi się ona z miejscem, gdzie odprawia się polskie "dziady". Musimy w naszym spektaklu odkryć takie narodowe katakumby, które śmierdzą, kloakę, w której grzęźniemy. Mamy zachwaszczoną wizję odkupienia. W "Homo Polonicus" wszystko musi się wypełnić do końca, oścień musi przebić ciało na wylot. Jak u Greków. Artysta zawsze powinien ranić.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji