Artykuły

Teatr w budowie

Skomplikowane - jak to w farsie - układy sytuacji sprawiają, że wszystkim myli się wszystko, a widownia rży ze śmiechu. Ogromna w tym zasługa aktorów, którzy celnie wygrywają różnice między postaciami z "Co widać" a aktorami, którzy grają te postaci - o spektaklu "Czego nie widać" w reż. Pawła Okońskiego w Teatrze im. Wojciecha Bogusławskiego w Kaliszu pisze Hubert Michalak z Nowej Siły Krytycznej.

Dobra farsa to wypadkowa wielu elementów. Do jej zrealizowania niezbędni są aktorzy z poczuciem rytmu, niezły tekst, reżyser wrażliwy na drobiazgi budujące całość, wreszcie realizm sceniczny zaprawiony odrobiną szaleństwa. Scena kaliskiego teatru, jak się okazuje, to znakomite miejsce, by wszystkie te "żywioły" teatralne spotkały się - i by z tego spotkania wynikł znakomity efekt. Farsa fars - jak zwykło się określać "Czego nie widać" Michaela Frayna tryska energią, ogląda się ją bez znużenia, a co najważniejsze - śmieszy.

Oś fabularna jest prosta. Oglądamy (trzykrotnie) pierwszy akt sztuki "Co widać", granej przez dość przypadkowo dobrany zespół. W pierwszym akcie widzimy próbę generalną, w drugim - któryś z kolejnych spektakli oglądany (to ważne!) od strony kulis, w trzecim - na powrót od właściwej strony - jedno z ostatnich przedstawień, pokazywane gdzieś w objeździe, kompletnie rozsypane, które aktorzy próbują nieudolnie ratować. Nie o przebieg akcji jednak idzie przede wszystkim. Najistotniejszym elementem spektaklu są nieustanne zakulisowe niesnaski między zespołem aktorskim i realizacyjnym, romanse i fochy, złośliwości - i konieczność nieustannej współpracy na scenie. Właśnie kontrast między prywatą a pracą budzi największe salwy śmiechu.

Elegancka scenografia Wojciecha Stefaniaka ukazuje wnętrze domu przerobionego ze starego młyna - tak, jak o tym mowa w "Co widać", farsie granej w farsie "Czego nie widać". W tym wnętrzu kotłuje się sześć postaci, które właściwie nie powinny się były spotkać. W kotłowaninie wspiera ich obsługa spektaklu (inspicjentka i kierownik techniczny) oraz pojawiający się od czasu do czasu reżyser.

W wyniku zbiegu okoliczności w scenicznym mieszkaniu następuje najbardziej niefortunny z możliwych układ - spotykają się tam wszyscy potencjalnie nim zainteresowani, między innymi agent nieruchomości, podrywana przez niego klientka, prawowici właściciele lokalu, gosposia i złodziej. I tu kończy się w zasadzie "Co widać", a zaczyna "Czego nie widać". Skomplikowane - jak to w farsie - układy sytuacji sprawiają, że wszystkim myli się wszystko, a widownia rży ze śmiechu. Ogromna w tym zasługa aktorów, którzy celnie wygrywają różnice między postaciami z "Co widać" a aktorami, którzy grają te postaci.

Najprecyzyjniej tę różnicę uchwyciła Katarzyna Strojna, która obie grane przez siebie kobiety (aktorkę Belindę Blair i postać - Flavię Brent) wyposażyła w inny arsenał gestów i zachowań. Ta rozpiętość jest już nieco mniejsza - ale wciąż wyrazista - u Bożeny Remelskiej, której obie postaci stapiają się niekiedy w jedną, jednak różnica jest przeprowadzona jasno i czytelnie. Pozostali aktorzy są mniej wyraziści, grani przez nich bohaterowie są mniej zróżnicowani, mniej barwni. Wszyscy wykonawcy jednak stanowią zwartą grupę, ich akcje sceniczne nie noszą znamion przypadkowości (co w tym spektaklu, tak nafaszerowanym precyzyjnymi działaniami, jest sporym osiągnięciem), a na scenie prezentują znakomity przykład zespołowo osiąganego sukcesu.

Kilka rozwiązań scenicznych - jak pulpit reżysera farsy w farsie, ustawiony przy samej scenie, albo obrotowa scenografia, obklejona świecącymi w ciemnościach plastrami (co przy obrocie dekoracji w ciemnościach daje znakomity, zaskakujący efekt wizualny), jest szczególnie wartych wzmianki ze względu na swoją funkcjonalność w spektaklu.

Reżyser, Paweł Okoński, postanowił nie udziwniać tekstu dramatu, nie "wzbogacać" go przepisywaniem, dekonstrukcją czy innymi modnymi zabiegami, ale przenieść na scenę zachowując niemal co do słowa. Zaufanie tekstowi zaprocentowało i zaowocowało powstaniem spektaklu rzetelnego, mieszczącego się w regułach gatunku, przyjaznego widzowi. Bez nadmiaru zadęcia i ambicji Okoński zbudował przedstawienie "zawieszone" na aktorach i o nich samych w gruncie rzeczy opowiadające. Do tego lekkie, bezpretensjonalne, zwarte i grane zespołowo. Mimo drobnych mankamentów - jak słabnące kilkakrotnie tempo czy niedostateczne zwrócenie uwagi na sposób gry aktorskiej - spektakl broni się wewnętrzną energią i rozpętanym żywiołem teatru w teatrze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji