Artykuły

Narodowa trupiarnia

"Homo Polonicus" w reż. Janusza Opryńskiego i Witold Mazurkiewicza w Teatrze Centralnym (Teatr Provisorium i Kompania Teatr) w Lublinie. Pisze Łukasz Drewniak w Dzienniku - Kulturze.

"Homo Polonicus" z lubelskiego Provisorium jest jak lepki, brudny sen o polskim grzechu i pysze. W chorej, rozdętej złymi myślami głowie bohatera spotykają się wszystkie nasze narodowe wady.

Styl książki Piwowarskiego jest zapatrzony w Rzewuskiego, Iwaszkiewicza, Gombrowicza, Żeromskiego. Bohaterem jest "xiążę Stanisławczyk": pijak, zawistnik, zbrodniarz i kłamca, któremu śni się, że zostanie królem Polski. Ale marzenia o koronie będą płonne, póki sąsiad Niemiec kłuje w oczy nowinkami technicznymi w gospodarstwie. Żyd-pachołek Grajcawer cygani na pieniądzach, żona zdradza z guwernerem. I tylko brat w piciu i rozpuście Piotr Piotrowicz Słupcyn, carski urzędnik, jest lustrzanym odbiciem postawy Stanisławczyka. Dobiegają końca lata 40. XIX wieku, a w zaborze rosyjskim pławi się w najlepsze duch sarmacji. W wydobytej ze smolistego majaku przestrzeni scenicznej działa czwórka aktorów, reszta postaci to kukły i rekwizyty. Jesteśmy w medycznym "theatrum ana-tomicum". Nad stołem prosektoryjnym, a może łóżkiem w szpitalu wariatów, wznosi się piramida z gratów, kukieł i teatralnych foteli, z których Polacy podglądają niegodziwości swoich bliźnich. U spodu są drzwi od spalarni, dokąd trafiają wszystkie ofiary Stanisławczyka i Kapusty. "Trup jesteś i w trupiarni mieszkasz" - mówi bohaterowi Rosjanin Słupcyn.

Jest w tym przedstawieniu ogłuszająca rozpacz bylejakości, rozpacz zła nad sobą. Bo u Piwowarskiego zbrodnie są jak pijacka czkawka, wypróżnienie, wymioty. Spsiały świat tapla się w brudzie marzeń i beznadziei uczynków. Stężenie wad ludzkich i narodowych, makabry, plugastwa składają się na ponadczasowy portret "człowieka polskiego". Jarosław Tomica ani przez moment nie broni xięcia. Obrzydza go i demaskuje. Bo przecież królem złych był najgorszy.

"Homo Połonicus" zaczyna się trochę za bardzo jak monodram, świat i inne postacie za mało Stanisławczykowi odpowiadają, dając mu szansę na chorą partię solową. Aktor to wykorzystuje, ale dynamika świata zostaje na moment powstrzymana. Rusza dopiero wraz z sołdacką pieśnią, wezwaniem do harców w burdelu. Najmniej w przedstawieniu udał się jeszcze wątek Bibiany, onirycznej kochanki bohatera, przy której próbuje być lepszy. No, ale może tak miało być. W końcu na scenie nie ma żywych ludzi, tylko same trupy, kukły, monstra, golemy. Jest w tym spektaklu tylko kilka śladów uwspółcześnienia realiów. Ksiądz dobrodziej niby przemawia zza kraty konfesjonału "Ty pieniądze daj!", ale kiedy mówi, włącza się stojące z boku sceny staroświeckie radio. Wiadomo Które Radio. Generalnie jednak jesteśmy gdzieś poza czasem. Poza historią. Chciałoby się powiedzieć, że to nie tylko egzorcyzmy nad polskim charakterem, ile po prostu narodowy

czyściec. Tylko że Opryński z Mazurkiewiczem udowadniają, że pojęcia "Polska" i "czyściec" nie przystają do siebie. Nie rozumiemy, do czego służy ta "insytucja", bo dla nas czyściec to wyłącznie nigdy nieustające czyszczenie pamięci. Jak w scenie ze spektaklu nasza przeszłość, grzechy, winy, złe i dobre myśli palą się codziennie w piecu. Żeby nie przeszkadzały, nie uczyły niczego. W polskim czyśćcu nie ma pytań: dlaczego taki jestem? Skąd we mnie zło? Co zmienić? Jest zadowolenie z siebie, okrzyki "alleluja i do przodu". Provisorium i Kompania nadają przedstawieniu rytm systematycznej eksterminacji tego, co w nas najlepsze: wspomnień, rozsądku, miłości. Przez scenę przejeżdżają kolejne wywrotki z trupami, czuć swąd palonych wyrzutów sumienia, złowrogie huczenie ognia w piecu. Premiery .Ferdydurke", "Mitteleuropy", "Do piachu" i "Transatlantyku", a teraz

"Homo Polonicusa" wytyczają krąg zainteresowań lubelskiego teatru. Polska kupa, polskie draństwo. Obrzydliwa wizja ludzi, którzy żyją w tym zakątku świata i nie chcą przyjąć prawdy o sobie. W tym teatrze nie ma ładnych obrazków, estetyki uspokojenia, jest skowyt i rzężenie profa-num, prawie całkowita nieobecność sacrum. Bohater to człowiek z... gówna. Bóg wyrzygał Polskę o poranku. W finale spektaklu scena pięknie pustoszeje. Kukły i upiory zostały spalone. W symbolicznej scenie Żyd i Rosjanin układają fałszywego polskiego króla do snu. I kłamią, że "wsjo budiet charaszo". Nic nie będzie dobrze. Póki my żyjemy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji