Frank V Durrenmatta
"FRANK V" zawędrował na polską scenę dość późno - to jedna z wcześniejszych i nie najlep szych sztuk autora "Wizyty starszej pani". Sztukę określił autor w podtytule jako "operę banku prywatnego", ale w posłowiu do sztuki pisze, że "trzeba umieć w gangsterskim banku dojrzeć więcej, niż tylko ów bank", zastrzegając się jednak jednocześnie przeciw dopatrywaniu się w sztuce jakichś określonych tendencji czy problemów... Odbierajmy jednak sztukę bez tych autorskich zastrzeżeń, które na pewno nie dla polskiego widza były przeznaczone. Jest wiec "Frank V" jakimś monstrualnym obrazem świata kapitalistycznego czy - jak się kiedyś pisało kapitalistycznej dżungli, odrażającym w swej ohydzie. I trzeba dopiero łagodzących zabiegów z pogranicza groteski i absurdu, żeby odebrać, jeśli nie jego prawdziwość, to chociaż - możliwość czy prawdopodobieństwo. Takie zabiegi niezbędne są zwłaszcza w stosunku do polskiego widza, który poddawany przez wiele lat ciśnieniu krańcowo różnych ocen świata kapitalistycznego, stał się nieufny, a w wielu wypadkach uległ znieczulicy nawet na wiele zjawisk oczywistych tego świata, uważając w najlepszym wypadku za truizmy to, co na przykład dla Brechta czy Durrenmatta oraz jego odbiorców na Zachodzie miała odkrywczość, świeżość, ostrość polityczną czy społeczną itp.
Nieprzypadkowo zestawiłem te dwa nazwiska. "Frank V" powstał pod wyraźnym wpływem nie tylko brechtowskiego teatru w zakresie środków teatralnych, ale i brechtowskiej ideologii i sposobu jej wyrażania, brechtowskiego klimatu, brechtowskiej poetyki. Powinowactwo to narzuca się szczególnie w konfrontacji z "Karierą Artura Ui" (która jest przecież ostrym pamfletem nie tylko na hitleryzm). I tu też, jak w "Karierze", mamy historię gangsterską i te same prawa dżungli. Tylko że Brecht jako pisarz rewolucyjny był optymistą, Durrenmatt jest - pesymistą. Kiedy zdawało sią, że wszyscy się wzajemnie pozagryzają i gangsterski bank Franka V upadnie - zjawia się jego syn, by, po zamknięciu ojca w kasie ogniotrwałej, objąć po nim rządy. Gangsterski bank rodu Franków trwa.
Sztuka niełatwa jest do wystawienia. Praca reżyserska nad nią, to przysłowiowy spacer po linie. Jeden nieostrożny krok i - katastrofa. Katastrofy w Teatrze Dramatycznym nie było, ale też nie powtórzył swego sukcesu z "Wizyty starszej pani". Przedstawienie trwa o wiele za długo, (a kreślić było co - choćby bardzo niedobry obraz XI - śmierć Bockmanna, wiele też w nim różnych stylów i konwencji, nawet w ramach poszczególnych ról. A niełatwo utrzymać się tak - jak EDMUND FETTING w roli Richarda Egli - w jednolitym stylu, skoro co krok farsa ociera się o dramat, gro-teska o melodramat, skoro co krok grozi przekroczenie granicy zwykłego dobrego smaku, skoro ostrość latwo zmienić w trywialność. CZESŁAW KALINOWSKI na przykład miał wiele scen zrobionych czysto i zgrabnie, ale miał też (zwłaszcza w trzecim akcie) melodramatyczne mielizny. Tak samo JÓZEF PARA jako prokurent Bockmann. FELIKS CHMURKOWSKI dał tylko świetną postać z farsy, Frieda HALINY DOBROWOLSKIEJ grała w końcowych scenach Mniszkównę, a IDA KAMIŃSKA gościnnie występująca - panią Rollison. Jest jeszcze świetny epizod JANA ŚWIDERSKIEGO (Prezydent), jest czysto prowadzona rola Zurmuhla (WIESŁAW GOŁAS, najlepszy po Fettingu, Fettingu, który dostarcza satysfakcji niecodziennej - gdyby tak właśnie grał cały zespół, toż to byłby spektakl! i jest bliski autorskiego pierwowzoru Herbert (IGNACY GOGOLEWSKI). Mocne atuty przedstawienia - obok Fettinga - to scenografia i muzyka, korespondująca groteskowo z tekstem.