Artykuły

Mroźna historia

"Biegun" w reż. Ewy Piotrowskiej w Białostockim Teatrze Lalek. Pisze Beata Kalinowska w internetowym miesięczniku koma.

Zaczęło się od tego, że Vladimir Nabokov napisał jednoaktówkę. Potem Irena Lewandowska przetłumaczyła ją na język polski, a Ewa Piotrowska zaadaptowała tekst na scenę Białostockiego Teatru Lalek (BTL). Muzyka zabrzmiała. Lampy zaświeciły. Aktorzy zagrali. Ale czy artystom udało się zdobyć tytułowy "Biegun"?

Krytycy zgodnie przyklasnęli: "Świetny spektakl", a jury III Ogólnopolskiego Konkursu na inscenizację dawnych dzieł literatury europejskiej uznało, że to najlepsze przedstawienie zeszłego sezonu. Trzeba - można pogratulować. Można - trzeba się nie zgodzić.

Czterech polarników opada z sił podczas powrotu z wyprawy na biegun południowy. Są niepocieszeni, bo okazało się, że ktoś dotarł tam już przed nimi. Otaczająca ich lodowa rzeczywistość staje się największym wrogiem. Niszczy ich nie tylko fizycznie, ale także psychicznie. Namiot rozbity na śniegu zyskuje miano przedsionka śmierci. Tu nie pomoże już nawet solidarność i wsparcie przyjaciół. Umiera pierwszy. Umierają kolejni.

Tekst, napisany przez Vladimira Nabokova na bazie materiałów z autentycznej wyprawy na biegun polarny, jest mało porywający. Ktoś powie, że to przecież nie szkodzi, że dramat to nie thriller, że nie potrzeba tu wstrząsów i błyskawic. No i błyskawice faktycznie w teatrze nie są niezbędne, ale dobrze byłoby, gdyby ich miejsce nie pozostawało puste. Tekst Nabokova nie oferuje nam natomiast nic poza prostą historią. Dodatkowo jest na tyle monotonny, że tragizm, który najprawdopodobniej miał z niego bić, ledwo daje się zauważyć. Czasami prześwituje coś ważnego, ale tak niewyraźnie, że łatwo to przegapić. W rezultacie czekając na kulminacyjny moment, można po prostu zasnąć. Bo "nudno tam jak w polskim filmie". Dramat Nabokova być może czyta się świetnie, ale jego adaptację - ogląda zdecydowanie gorzej.

Autorzy przedstawienia postanowili urozmaicić fabułę efektami wizualnymi. Scenografią zajęła się litewska artystka - Julija Skuratova. Kameralną scenę w BTL-u obsypała śniegiem i otoczyła lodowymi krami, które na dodatek "zjeżdżają" z sufitu. Jednocześnie Skuratova starała się uciec od dosłowności. Zrezygnowała z budowania na scenie namiotu, w którym bohaterowie spędzają niemal cały czas. Zdecydowała się skompensować to efektami audiowizualnymi. Krótkie filmiki, które prawdopodobnie mają wpłynąć na autentyczność opowiadanej historii, pojawiają się jako nostalgicznie wspominane polarne krajobrazy. Jednak zamiast scalać, rozpraszają i tak wystarczająco mizerną akcję.

Aktorzy, grający role czterech polarników, nie mają specjalnie pola do popisu. Wprawdzie wypowiadają swoje kwestie bardzo przekonująco, ale fizyczna bierność ich postaci (bohaterowie siedzą nieruchomo w namiocie) sprawia, że treść słów szybko ulatuje.

Momenty przedstawienia, w których polarnicy opuszczają swoje legowisko, należą do najbardziej atrakcyjnych wizualnie. Dużą rolę odgrywa tutaj gra świateł połączona z surowością barw scenografii i z łagodną muzyką. I te sceny wychodzą też najlepiej aktorom. Przy wsparciu efektów specjalnych udaje im się zbudować magiczny, lekko oniryczny nastrój. Jednak i dobry obraz można "zagłaskać". Powtarzalność i przewidywalność tych chwil zdecydowanie nie jest atutem spektaklu.

Niektórym wydaje się chyba, że oryginalna scenografia i niekonwencjonalna forma spektaklu to gwarancja sukcesu w teatrze. Tak jakby przedstawienia miały tylko ładnie wyglądać i "pachnieć". Znane nazwisko dramaturga też nie wystarczy. Potrzebne jest jeszcze trafne przeniesienie tekstu na scenę.

Biegun został zabity przez minimalizm - przez oszczędność słów, ruchów, emocji i, przede wszystkim, treści.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji