Artykuły

Sprawiedliwość się kupi

"Wizyta starszej pani" w reż. Roberta Czechowskiego w Lubuskim Teatrze w Zielonej Górze. Pisze Dorota Żuberek w Gazecie Wyborczej - Zielona Góra.

Po premierze "Wizyty starszej pani" w Teatrze Lubuskim. Popisowa rola Elżbiety Donimirskiej i świetna oprawa - muzyka, scenografia, ruch. Szkoda tylko, że brakuje jednego - wyrazistych postaci na scenie.

Pierwszą premierę w tym sezonie teatralnym mamy już za sobą. "Wizyta starszej pani" w reżyserii nowego dyrektora Roberta Czechowskiego to nie teatralna rewolucja. Ale zmiany są. Wreszcie spektakl na zielonogórskiej scenie ma porządną oprawę - aktorzy noszą stroje dopasowane do ich ról, jest scenografia, która tworzy niezwykle drugie tło, jest świetna muzyka, która sprawia, że gra aktorów nabiera wyrazu. Jest też przemyślany ruch sceniczny, którego wcześniej na scenie trudno było szukać.

Klara i cała reszta

Elżbieta Donimirska, która gra tytułową starszą panią, długo czekała na rolę, w której pokaże swoje możliwości. Doczekała się. Jako Klara Zachanassian, niegdyś "mała czarodziejka", dziś wiedźma w krwistoczerwonym płaszczu, wraca do rodzinnego miasta, żeby zemścić się za dawne krzywdy. Jest wyrachowana (wszak "Wszystko można kupić"), zła, ale i prawdziwa. Ze stoickim spokojem przyjmuje lizusostwo mieszkańców Guellen, którzy widzą w niej j jedyną szansę na lepsze życie. Na ich wymyślane naprędce pochlebstwa odpowiada zdecydowanie - to głupstwa, nie było tak. Jest majestatyczna, silna, zdecydowana. Ona króluje na scenie, góruje nad innymi (m.in. dzięki niezwykłym nakryciom głowy, które ją optycznie podwyższają). Jej świta w podobnej kolorystyce niknie, blednie, rozmazuje się. Liczy się tylko Klara.

Donimirskajest doskonałą tytułową "starszą panią" - kulawa, zblazowana, jakby nieco znudzona, cedzi słowa przez zaciśnięte zęby. Wie, czego chce. Nie domaga się współczucia, nie chce sądu, rozliczenia win. Chce zbrodni. Chce, żeby 111 umarł.

Szkoda, że nie dorównują jej inni aktorzy - jej dawny kochanek Albert Ill jest nijaki. Jerzy Kaczmarowski, tak chwalony w poprzednim sezonie, daje się zdominować silnej partnerce. A zanim pojawi się ona na scenie, niknie w szarym tłumie innych aktorów.

Nawet w najdramatyczniejszej scenie, kiedy rezygnuje z tchórzliwej ucieczki przed krwawym przeznaczeniem, kiedy postanawia zostać, by odpłacić swoje winy, 111 jest sztuczny, nieprawdziwy. Zawsze można powiedzieć, że to celowy zabieg artystyczny. Że w mieście ludzi, którzy przegrali swoje życie, nie może być wyrazistych postaci... Ale czy ktoś w to uwierzy?

Z szarego tłumu aktorów na scenie wyróżniają się jedynie Wariatka (Beata Beling), która, jakby przeczuwając zbliżającą się tragedię, kompulsywnie czyści wszystko, co stanie na jej drodze - podłogę, buty, nieistniejące szyby; może z krwi, a może z ludzkiej niegodziwości, wiecznie podchmielony dyrektor szkoły (Jacek Krautforst), czy wreszcie wachmistrz policji (Ryszard Faron), który ma trochę z Napoleona, a trochę z nadpobudliwego slużbisty, który mówi tak, jakby szczekał, a zamiast chodzić defiluje dumnie, prezentując swoje błyszczące oficerki. Jego wymiany warknięć (nawet nie słów) z Burmistrzem budziły szczery śmiech widowni.

Wszystko wokół robi wrażenie...

Dawno w zielonogórskim teatrze podczas spektaklu nie słyszeliśmy muzyki na żywo (wyjątki to widowiska muzyczne naszych śpiewających aktorów).

Muzyka zielonogórskiej grupy Mata i śpiew Aliny Konwińskiej to najmocniejszy element spektaklu. Ona spaja, robi tło, prowadzi aktorów, czasami ich zagłusza, czasami pozwala wypłynąć na powierzchnię. Artyści z Zielonej Góry, znani z działalności w różnych muzycznych projektach, serwują mieszankę muzyki klezmerów, trochę w tym folku, trochę żywiołowych Bałkanów, trochę słonecznej Hiszpanii... Sprytnie schowani za połyskliwą, przezroczystą scenografią, grają też swoją rolę - przez dłuższą chwilę są orkiestrą, która przaśnie, choć uroczyście, fałszuje na cześć Klary Z.

Konwińska, z dziwnymi misami tybetańskimi i śpiewem intuicyjnym, mruczanym, bezsłownym, pięknie wtapia się w tło, które robi jej Matę. Warto iść na spektakl choćby dla tej muzyki. Wspomniana już scenografia - skromna, niekrzykliwa, nowoczesna - pozwala obejrzeć dwa spektakle - jeden zwykły, na scenie i drugi na niby-szklanej ścianie, gdzie postaci zamieniają się w ruchliwe plamy - szare, popielate, czarne, czerwone. One też toczą swoją walkę - prawdy z kłamstwem, dobra ze złem. I mieszają się ze sobą niebezpiecznie.

Bo w "Wizycie" nie wiadomo, kto ma rację. I nie wiadomo, kto wygrał.

Czy Klara, która dopina swego, czy Ill, który poddaje się karze, czy mieszkańcy Guellen, którzy zgarniają cały miliard? A może nikt?

Najkrótszy sezon się zaczął. Nareszcie. Robert Czechowski pokazał, że miał pomysł na "Wizytę". I że ma nosa do kolorowych ptaków, które zapraszał do współpracy od początku swojego dyrektorowania. W najnowszym spektaklu najsłabszym ogniwem jest gra aktorów, ale może i to da się wypracować.

Kto był na próbie, wie, w jaki sposób dyrektor reżyser pokazuje każdemu aktorowi, jaką postać chce na scenie zobaczyć. I mówi, dość dosadnie.

Dziwny to sezon, który zaczyna się pod koniec marca, ale dobry taki, skoro innego nie mamy. W planach ma jeszcze kilka premier - "Kształt rzeczy" Neila LaBute'a, "Stworzenia sceniczne" April de Angelis oraz "Arkę" Marka Zgaińskiego (prapremiera). Dla dzieci przygotowane będzie przedstawienie "O rybaku i złotej rybce".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji