Artykuły

Klasyczna pochwała kawioru

"Iwanow" w reż. Jana Englerta w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Agnieszka Rataj w Życiu Warszawy.

Publiczność zgromadzona na sobotniej premierze "Iwanowa" w Teatrze Narodowym nagrodziła twórców spektaklu owacjami na stojąco. Ten wieczór udowodnił, że znakomicie zagrana klasyka nadal potrafi się obronić.

Jan Englert reżyserując "Iwanowa" nie silił się na ryzykowne eksperymenty. Nie starał się za wszelką cenę nawiązywać do współczesności, atakować i szokować.

To przedstawienie świadomie klasyczne, wręcz anachroniczne. Mimo to ogląda się je bez znużenia, doceniając w pełni znakomity warsztat zespołu Narodowego. Bo są tu role poprowadzone wręcz koncertowo. Dzięki nim w małych ludziach Czechowa nadal odnajdujemy własne drobne i większe świństwa czy idiotyczne uwikłania, z których nie sposób wyplątać się bezboleśnie.

"Jeżeli Iwanow wychodzi na łajdaka albo na zbędnego człowieka, a doktor na wielkiego, jeżeli widz nie pojmuje, za co Sasza i Sara kochają Iwanowa, to widocznie moja sztuka jest chybiona i o jej wystawieniu nie może być mowy" - pisał Czechow w liście do Aleksego Suworina przed premierą.

Jan Frycz interpretuje główną rolę w taki sposób, że widz doskonale rozumie namiętności skłębione wokół tego człowieka wydającego się być emocjonalnym drewnem. Pasja młodości wypaliła się w nim w zetknięciu z monotonią kolejnych dni życia. Iwanow drażni, irytuje, ale też fascynuje świadomością własnej klęski.

Szkoda, że brakuje mu w tym przedstawieniu wyraźniejszego antagonisty. Karol Pocheć niestety nie do końca radzi sobie z postacią doktora Lwowa. Staje się przede wszystkim natrętnym moralistą - siła jego kontrargumentów traci impet w patetycznych deklamacjach. Ta rola to jeden ze słabszych elementów spektaklu.

Poza tym jednak "Iwanow" zachwyca galerią świetnie wykreowanych postaci. Pojawienie się Anny Seniuk (Marfa Babakina) na przyjęciu u Lebiediewów to prawdziwe wejście smoka. Sama zakłamana i śmieszna w swoich marzeniach o tytule hrabiowskim potrafi jednym spojrzeniem i słowem obnażyć całą obłudę zebranego towarzystwa.

Męska popijawa w gabinecie Iwanowa to pojedynek osobowości. Na scenie trzy pokolenia aktorskie: Andrzej Łapicki jako zdystansowany, kpiący z samego siebie Szabelski, Krzysztof Stelmaszyk - rozbuchany i prostacki Borkin - i Janusz Gajos, dyskretnie im sekundujący Lebiediew.

Tego, co dzieje się między tą trójką, nie da się opowiedzieć. Trzeba zobaczyć przeciągłe spojrzenia Andrzeja Łapickiego niemo puentujące kwestie Krzysztofa Stelmaszyka i posłuchać, jak Janusz Gajos opowiada o kawiorze.

Tradycyjny i gwiazdorski teatr? Owszem, ale z jaką klasą. Poza tym, kto właściwie powiedział, że nie ma już dla niego miejsca we współczesności?

Na zdjęciu: Karolina Gruszka w "Iwanowie".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji