Artykuły

Nasz prawie Karol

Radę - Siódmą Księgę "Pana Tadeusza" w Krakowskim Salonie Poezji czytał Piotr Adamczyk. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Poranek pustych kościołów szary był. Niby niedziela dnia 6 kwietnia Roku Pańskiego 2008, niby msze poranne i nawet przyjazne, choć mysie powietrze, a na ścieżkach do świątyń - jak makiem zasiał. Próżna cierpliwość kapłanów u św. Anny miłosiernie zerkających w cyferblaty, na kościele Paulinów tablica "Remanent", w Mariackim - żywego ducha. Gdzie są wszyscy, gdy nie ma ich tu, gdzie w niedziele są zawsze? Dokąd poszli? Dokąd ruszył naród? W bok?

Akurat 6 kwietnia, bardzo blisko rocznicy dnia, w którym Jan Paweł II odszedł do Domu Pana, ominęli ziemskie odpryski Domu Pana i poszli w ciemny bok? Niepojęte... Zaspali? Nie lubią mysich barw świata? Gremialnie grypy żołądkowej dostali? Rwa kulszowa ich złamała? Schabowy na sobotnią kolację drugiej świeżości był i w niedzielę - ani rusz? Niepoczytalnie zadurzeni w Kubicy już o 4 rano przed telewizorami kamieniem zasiedli, aby wyznaczonego na 13.30 startu wyścigu na torze w Bahrajnie nie przegapić i nawet wołami byś ich nie wytaszczył? Zapomnieli, że dzień święty trzeba święcić? Pytam, Matko Boża, pytam, by nie błądzić - i znikąd odpowiedzi...

Każdy z Polaków z osobna w duchu postanowił, że na cześć rocznicy śmierci największego z nas w chałupie zostanie i w cichości kuchni raz jeszcze - już chyba tysięczny! - z rytualną wnikliwością postudiuje sobie encykliki papieża Polaka? Wiarę utracili masowo? Pomarli, nie daj Bóg? Możliwe. Ale żeby tak wszyscy naraz, niby łan? Raczej niemożliwe. Więc? A może Nostradamus koniec świata przepowiedział i woleli nie ryzykować spacerów? Co się stało? Co się takiego fundamentalnego na świecie wydarzyło, że naród, który na zew porannych dzwonów niedzielnych od zawsze szmerem marszu odpowiada - akurat 6 kwietnia ogłuchł akurat na dzwony?

Nic z tych rzeczy, nic z powyższych przypuszczeń. Ani rwa kulszowa, ani schabowy, ani Kubica, ani śmierć. 6 kwietnia o poranku krakowskie kościoły pustką wyły, gdyż 6 kwietnia o poranku do Krakowa Piotr Adamczyk przyjechał! Punkt 10.30 Siódmą Księgę "Pana Tadeusza" Adama Mickiewicza - "Radę" - miał na Salonie Poezji w Teatrze Słowackiego przeczytać. Rachunki narodu proste były. Otóż, msza nie zając, a diabli wiedzą, kiedy Adamczyk ponownie do Krakowa zjedzie. Amen. Wybór między proboszczem, którego niedziela w niedzielę widzi się z bliska, a Adamczykiem, którego nigdy nie widziało się z bliska, a który w świętych filmach "Karol - człowiek, który został papieżem" oraz "Karol - papież, który pozostał człowiekiem" tak patriotycznie wcielił się w Karola, ten dylemat: oklepany dobrodziej czy prawie Karol - śmieszny był w istocie. Niech proboszcz wybaczy, ale chyba sam proboszcz rozumie...

Rozumie proboszcz, bo proboszcz też był tam przed wrotami Teatru Słowackiego, był proboszcz i na otwarcie czekając, razem z nami proboszcz recytował frazy, co je w finale sceny "Salon Warszawski" niejaki Wysocki w "Dziadach" Adama Mickiewicza wygłasza. "Nasz naród jak lawa,/ Z wierzchu zimna i twarda, sucha i plugawa,/ A w środku - Piotr Adamczyk;/ Plwajmy na tę skorupę i zstąpmy do Adamczyka". Ba, to proboszcz dobrodziej wyszeptał nadzieję, że Adamczyk, nasz prawie Karol, w białym kombinezonie i takiejż czapce z pomponem, na nartach biegowych, specjalnie do wiosennych traw przysposobionych, krokiem łyżwowym Plantami przybędzie... I wypatrywał proboszcz białej postaci między pniami czarnymi... I...

I właściwie nie wiadomo, czy jest sens pisać dalej. Przecież wszystko jasne. Było, jak miało być: Mickiewicz nie miał znaczenia, "Pan Tadeusz" nie miał znaczenia, nic nie miało znaczenia, bo nasz prawie Karol przez 45 minut był z nami blisko. Gdy powiem, że Adamczyk "Radę" przeczytał świetnie, to w istocie nic nie powiem, bo niby kogo obchodzi, czy Adamczyk jest aktorem, czy w ogóle umie czytać i co też na myśli miałem, sięgając po epitet aż tak strzelisty - kogo i co wszystko to obchodzi w zawrotnie radosnej chwili bycia blisko naszego prawie Karola? Absolutnie nikogo, dokumentnie nic.

Gdyby ostatniej niedzieli "Pana Tadeusza" czytał sam Marlon Brando - na salonie nie byłoby kamer wszystkich stacji telewizyjnych i mikrofonów wszystkich radiowych rozgłośni, świątynie zaś nie musiałyby zdumiewać się swą niedzielną pustką. Wychodzi więc na to, że Jan Paweł II niechcący zmarnował Adamczykowi życie, aktorstwo jego zmieniając zza światów w radosną groteskę ogólnonarodowego uwielbienia...? Rzecz jasna, urywam tu. Dalej myśli grzesznej za żadne skarby nie pociągnę. Kończę. Kropka. Szlaban. Milknę, bo chcę jeszcze trochę pożyć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji