Wśród ludzi i manekinów
KRYTYCY sięgający pamięcią i doświadczeniem w lata dwudzieste, utrzymują uparcie, że "Bal manekinów" przynosi im kawał klasycznego już dzisiaj teatru rewolucyjnego z tamtego okresu. Mówią przy tej okazji: przypomnijcie sobie, jak podobny jest klimat "Łaźni" czy "Pluskwy" Majakowskego, przypomnijcie pierwsze sztuki Brechta konstruowane właśnie jako typowy plakat agitacyjny. To jest właśnie teatr proletariacki - stwierdzają - wypowiadający się wprost, przemawiający językiem dla nowej widowni zrozumiałym, teatr burzący formy dawnej sceny mieszczańskiej. Taki był właśnie teatr, który prowadził w okresie międzywojennym Wandurski, nad którym przez jakiś czas pracowali Stande i Broniewski.
Nie ma żadnych podstaw, by temu przeczyć. Chodzi jednak o co innego. Dziś rażą nas w sztuce Jasieńskiego pewne uproszczenia, podyktowane zapewne wymaganiami czasu i wymaganiami nowej widowni, razi pewna natrętna dydaktyka. I to jest pewne. Sądzę wszakże, że ma to określoną przyczynę. Wynika to m.in., i chyba przede wszystkim, z braku właściwych tradycji ludowego, proletariackiego teatru na naszym gruncie.Przepraszam, w zamierzeniu, kultura, którą tworzono u nas miała być tamtej żywą kontynuacją. Ale niestety tylko w zamierzeniu. W rzeczywistości była od niej odcięta, szczelnie odizolowana, tworzona w innym klimacie, w klimacie - jak wiadomo - uświęconego schematu. I nasze dziś zżymanie się na pewną frazeologię "Balu manekinów" to właśnie rezultat dawnej "drętwej mowy", to nasze na nią uczulenie.
Jasieńskiego znamy już z poematu "Słowo o Jakubie Szeli" i powieści "Palę Paryż". W "Balu manekinów" jest to ten sam z całą konsekwencją prezentujący się pisarz. Pisarz - niezwykle drapieżny satyryk, którego bronią jest ironia, pisarz - żarliwy ideolog wypowiadający się jako agitator sprawy socjalizmu i jako zscięty wróg śwista wyzyskiwaczy, pisarz - dramaturg posługujący się metaforą, groteską, symbolem.
I być może Anatol Stern ma rację, gdy pisze, że właśnie owa odwaga i szczerość polityczna, a również forma nie pasująca do obowiązującego schematu obciążyły poetę w wytyczonym mu beriowskim procesie prowokacyjnym. Bo sztuka, poza dość schematyczną dziś warstwą, w której zmieścił się fantastyczny świat manekinów - robotów i świat wyzyskiwaczy - fabrykantów, zawiera rzeczywiście dość sporo ostrych wypadów politycznych. W latach trzydziestych - sądzę - współbrzmiały one idealnie z głośnymi scenicznymi tyradami Majakowskiego przeciwko różnym cwaniakom, karierowiczom, kombinatorom legitymującym się jako przedstawiciele klasy robotniczej. Przetrwały one i do dziś. Dziś szczególnie aktualny jest zawarty w nich protest przeciwko ludziom typu pana Ribandel, obłudnym, zimnym karierowiczom maskującym się legitymacją partyjną. Dowcipni powiadają, że scena, kiedy manekiny wymierzają sprawiedliwość panu Ribandel, demaskują go jako obłudnika i karierowicza (odcinają mu głowę) - to współczesna metafora z etapu weryfikacji.
Reżyser przedstawienia, Jerzy Jarocki postarał się zresztą o to, by sztukę zbliżyć do spraw nurtujących nas aktualnie. Nie mogło mu się to jednak w pełni udać, choćby dlatego, że tłem akcji jest Francja i jak najbardziej francuskie postacie. Zmiany dotyczyły bodaj jedynie postaci Ribandela, który stał się w przedstawieniu syntezą pewnej postawy życiowej, postawy oportunisty maskowanej obłudnie przynależnością partyjną. Reżysersko najlepsze są sceny balu, który urządziły w swej pracowni manekiny - są one dobrze muzycznie skomponowane, mają rytm, sugestywność. Natomiast bardzo tradycyjnie w złym stylu tradycyjnie potraktowane zostały sceny rozgrywane w salonach francuskich fabrykantów. Są to sceny żywo nasze schematy na pamięć przywodzące: kapitaliści z brzuszkami i z cygarami w zębach. Również aktorzy w tych scenach grają dość schematycznie. Jeśli miała to być parodia czy groteska, to jest ta parodia czy też groteska nie najlepszego pochodzenia, bo przyjmowana jest raczej na serio, być może, właśnie wbrew intencjom.